— Kapłani uciekli — wyjęczała — wszyscy się ukryli. Wielki, dyszący ogniem stwór zniża się, by zniszczyć nas wszystkich! — Nagle, gdy ryk na zewnętrznym dziedzińcu ucichł, okazało się, że krzyczy.
— Wylądował szczęśliwie — odetchnął Jason, a następnie wskazał swe materiały piśmienne leżące na stoliku. — Papier i ołówek, Ijale. Podaj mi je. Napiszę kilka słów i chciałbym, żebyś je zaniosła na statek, który właśnie wylądował.
Cofnęła się gwałtownie, drżąc cała.
— Nie bój się, Ijale, to jedynie statek, podobny do tego, którym płynęłaś. Tylko, że ten żegluje w powietrzu, a nie po wodzie. Są w nim ludzie, którzy nie zrobią ci nic złego. Idź i zanieś im ten list, a potem przyprowadź ich tutaj.
— Boję się…
— Bez obaw, nie stanie się nic złego. Ludzie ze statku pomogą mi i sądzę, że mogą mnie wyleczyć.
— Więc pójdę — powiedziała po prostu. Wstała i wciąż dygocąc, walcząc z lękiem, wyszła.
Jason spojrzał w ślad za nią. — Są takie chwile, Mikah — rzekł — kiedy nie patrzę na ciebie, w których jestem dumny z ludzkiej rasy.
Minuty ciągnęły się nieznośnie i Jason spostrzegł, że myśląc wciąż o tym, co może dziać się na dziedzińcu, szarpie koce, zwijając je palcami. Drgnął gwałtownie, słysząc łoskot metalu, po którym nastąpiła raptowna seria eksplozji. Czyżby ci idioci zaatakowali statek? Wił się, próbując wstać z łóżka i przeklinał swoją słabość. Mógł jedynie leżeć i czekać, podczas gdy jego los leżał w czyichś rękach.
Rozległy się nowe eksplozje — tym razem wewnątrz budynku. Towarzyszyły im jakieś okrzyki i głośny wrzask. W korytarzu rozległ się odgłos szybkich kroków i do komnaty wbiegła Ijale, a jej śladem, z dymiącym pistoletem w dłoni weszła Meta.
— To kawał drogi z Pyrrusa — rzekł Jason, patrząc na jej zatroskaną, piękną twarzyczkę, tak dobrze znane kobiece kształty opięte twardym, metalowym materiałem kombinezonu. — Ale nie jestem w stanie wyobrazić sobie, by czyjkolwiek widok mógł mi sprawić większą radość, niż twój…
— Jesteś ranny! — podbiegła do niego i klęknęła przy łóżku tak, by nie stracić z pola widzenia otwartych drzwi. Jej oczy rozszerzyły się gwałtownie, gdy ujęła dłoń Jasona i poczuła jak gorąca i sucha jest jego skóra. Nic nie powiedziała, jedynie odczepiła od paska medpakiet i przycisnęła mu do przedramienia. Wysunął się czujnik analizatora, zatrzeszczał zaaferowany, zrobił mu jeden zastrzyk, a potem jeszcze trzy, raz za razem. Pomruczał jeszcze przez chwilę, po czym szybko zaszczepił go i wreszcie zapaliło się na nim światełko oznaczające “koniec leczenia”.
Twarz Mety znajdowała się tuż przy jego twarzy. Pochyliła się jeszcze trochę i pocałowała go w popękane wargi. Złoty kosmyk włosów opadł z jej czoła, a Meta znowu pocałowała Jasona. Oczy miała wciąż otwarte i nie odrywając się od warg Jasona rozwaliła wystrzałem narożnik framugi drzwi i odpędziła żołnierzy w głąb korytarza.
— Nie zastrzel ich — powiedział Jason, gdy wreszcie odsunęła się niechętnie. — Podobno to przyjaciele.
— Ale nie moi. Kiedy tylko wyszłam z ładownika, ostrzelali mnie z jakiejś prymitywnej broni miotającej, ale zajęłam się nimi. Strzelali nawet do dziewczyny, która przyniosła twój list i w końcu musiałam rozwalić jedną ze ścian. Czy lepiej się już czujesz?
— Ani lepiej, ani gorzej. Po prostu kręci mi się w głowie od tych zastrzyków. Ale będzie lepiej, jeżeli pójdziemy na statek. Zobaczę, czy mogę chodzić.
Przełożył nogi ponad boczną krawędzią łóżka i natychmiast runął twarzą na podłogę. Meta ponownie wciągnęła go na łóżko i troskliwie otuliła kocami.
— Musisz leżeć, dopóki nie wydobrzejesz. Jesteś jeszcze zbyt chory, by cię stąd zabierać.
— Będę o wiele bardziej chory, jeżeli tu zostanę. Gdy tylko Hertug — to facet, który rządzi tą całością, zorientuje się, że mogę go chcieć opuścić, zrobi wszystko, żeby mnie zatrzymać — bez względu na to, ilu ludzi przy tym utraci. Musimy się stąd wynieść, dopóki w jego wrednym móżdżku nie powstanie takie podejrzenie.
Meta rozglądała się po pokoju. Jej wzrok prześlizgnął się po skulonej i wpatrzonej w nią Ijale, jakby była ona częścią umeblowania i wreszcie zatrzymał się na Mikahu.
— Czy ten typ przykuty do ściany jest niebezpieczny? — zapytała.
— Czasami. Musisz na niego dobrze uważać. To on właśnie porwał mnie z Pyrrusa. Dłoń Mety wśliznęła się do pojemnika przywieszonego u pasa, wydobyła dodatkowy pistolet i włożyła go do ręki Jasona. Weź to. Pewnie zechcesz sam go zabić.
— Widzisz, Mikah — rzekł Jason czując znajomy ciężar broni. — Wszyscy chcą, żebym cię zabił. Powiedz, co takiego siedzi w tobie, że wszyscy tak cię nienawidzą?
— Nie obawiam się śmierci — odparł Mikah unosząc głowę i prostując ramiona. Mimo to jednak, jego rzadka siwa broda i łańcuchy, w które był zakuty, sprawiły, że nie wyglądał zbyt imponująco.
— A powinieneś — Jason opuścił lufę. — Zadziwiające, jakim cudem, przy twej namiętności do robienia wszystkiego na opak, zdołałeś przeżyć tak długo.
— Na razie mam dość zabijania — powiedział odwracając się do Mety. — Tutaj wszyscy mają świra na tym punkcie. A poza tym, będzie nam potrzebny, żeby pomóc znieść mnie na dół. Nie sądzę, bym mógł dokonać tego o własnych siłach, a w jego osobie mamy najlepszego noszowego, jakiego moglibyśmy tu znaleźć.
Meta odwróciła się w stronę Mikaha. Pistolet wyskoczył z kabury prosto do jej dłoni. Strzeliła. Mikah szarpnął się do tyłu, osłaniając oczy ramieniem i zamarł, uświadamiając sobie ze zdziwieniem, że jeszcze żyje. Meta uwolniła go, odstrzeliwując łańcuchy, którymi był przykuty. Podeszła do niego z niewymuszonym wdziękiem skradającej się tygrysicy i wbiła dymiącą wciąż lufę pistoletu w jego pępek.
— Jason nie chce, żebym cię zabiła — wymruczała i wcisnęła lufę nieco głębiej — aleja nie zawsze robię to, o co mnie prosi. Jeżeli chcesz pożyć jeszcze trochę, musisz robić, co j a ci rozka'żę. Zdejmij blat ze stołu — posłuży jako nosze. Pomożesz znieść Jasona do rakiety. Jeżeli spowodujesz choć cień komplikacji, zginiesz. Rozumiesz?
Mikah otworzył usta, by zaprotestować lub wygłosić jedno ze swych kazań, ale coś w lodowatym głosie dziewczyny powstrzymało go. Skinął jedynie głową i odwrócił się w stronę stołu.
Ijale siedziała teraz w kucki tuż przy łóżku Jasona i z całej siły trzymała go za rękę. Nie zrozumiała ani słowa z rozmowy prowadzonej w nieznanych jej językach.
— Co się dzieje, Jasonie? — zapytała błagalnie. — Co to za błyszcząca rzecz, która ugryzła cię w ramię. Ta nowa cię pocałowała, musi więc być twoją kobietą, ale jesteś przecież silny i możesz mieć dwie kobiety. Nie opuszczaj mnie.
— Co to za dziewczyna? — spytał Meta zimno. Jej automatyczna kabura zamruczała i pistolet zaczai wysuwać się i chować.
— To jedna z miejscowych, niewolnica, która mi pomagała — odparł Jason ze swobodą, której wcale nie czuł. — Jeżeli ją tu zostawimy, tamci prawdopodobnie ją zabiją. Poleci z nami…
— Nie sądzę, by to było dobre rozwiązanie — oczy Mety były przymrużone, a pistolet wyglądał tak, jakby za sekundę miał skoczyć do jej dłoni. Zakochana Pyrrusanka była mimo wszystko kobietą — i Pyrrusan-ką, co stanowiło cholernie niebezpieczne połączenie. Na szczęście jakiś ruch przy drzwiach odwrócił jej uwagę i natychmiast palnęła w tym kierunku dwukrotnie, zanim Jason zdołał ją powstrzymać.