Ostatnie słowa były wypowiedziane lodowatym tonem. Ijale skuliła się jeszcze bardziej. Nie rozumiała nic z tej rozmowy, ale była najwyraźniej sparaliżowana strachem.
— Właściwie jeszcze o tyra nie pomyślałem…
— W twoim życiu jest miejsce tylko na jedną kobietę, Jasonie dinAlt. Na mnie. Zabiję każdego, kto myśli inaczej.
Niewątpliwie mówiła to zupełnie serio i jeżeli Ijale miała jeszcze trochę pożyć, należało niezwłocznie usunąć ją poza zasięg śmiertelnego zagrożenia, jakim była kobieco-pyrrusańska zazdrość. Jason zastanawiał się błyskawicznie.
— Zatrzymamy się na najbliższej cywilizowanej planecie i pozwolimy jej odejść. Mam dość pieniędzy, by zdeponować w banku na jej nazwisko taką sumę, by wystarczyła jej na wiele lat. Załatwię to w ten sposób, by wypłacano je po trochu, dzięki czemu bez względu na to jak będą ją oszukiwać, zawsze będzie miała ich dostatecznie dużo. I wcale nie będę się obawiał ojej los — jeżeli udało jej się przeżyć wśród tych pożeraczy kreno, to na pewno da sobie radę w każdym cywilizowanym świecie.
Nieomal słyszał już skargi, jakie padną z ust Ijale, gdy przekaże jej tę wiadomość, ale w końcu chodziło tu o jej życie.
— Zadbam o nią i wskażę jej ścieżki Prawdy — od strony drzwi odezwał się znajomy głos. Mikah stanął w wejściu, trzymając się framugi. Brodę miał zmierzwioną, jego oczy płonęły.
— Cóż za wspaniały pomysł! — przytaknął z entuzjazmem Jason. Odwrócił się do Ijale i przemówił do niej w jej języku: — Słyszałaś? Mikah weźmie cię i zaopiekuje się tobą. Załatwię, żeby wypłacono ci pieniądze, które wystarczą na zaspokojenie wszystkich twoich potrzeb. Mikah wyjaśni ci wszystko co trzeba o pieniądzach. Chcę, żebyś słuchała go uważnie, zapamiętywała dokładnie, co mówi i robiła dokładnie na odwrót. Musisz mi to obiecać i nigdy nie złamać swego słowa. W ten sposób, choć popełnisz może trochę błędów i czasem nie będzie tak, jakbyś chciała, w pozostałych przypadkach wszystko ułoży ci się jak po maśle.
— Nie mogę cię opuścić! Weź mnie ze sobą… Będę na zawsze twoją niewolnicą! — wyjęczała.
— Co ona mówi? — warknęła Meta, najwyraźniej domyślając się znaczenia słów Ijale.
— Jesteś zły, Jasonie, wydeklamował Mikah, wskakując znów w utartą koleinę. — Będzie ci posłuszna, wiem, że bez względu na to, jaki wielki trud w to włożę, zawsze uczyni to, co ty jej powiesz.
— Mam szczerą nadzieję, — odparł Jason żarliwie.
— Trzeba się urodzić z twoim szczególnym brakiem logiki w myśleniu, by czerpać z tego jakąkolwiek przyjemność. My wszyscy jesteśmy o wiele szczęśliwsi poddając się nieco naporowi otaczającego nas bytu i wyduszamy nieco więcej przyjemności z otaczającej nas materialności.
— Jesteś zły, jako rzekłem, i nie możesz ujść kary — zza framugi drzwi ukazała się dłoń Mikaha z zaciśniętym w niej odnalezionym gdzieś na dole pistoletem. Przejmuję dowodzenie tym statkiem. Zabezpieczysz te obie kobiety tak, by nie sprawiały kłopotów. A potem podążymy na Cassylię — na twój proces.
Meta siedziała w fotelu pilota obrócona plecami do Mikaha. Dzieliło ją od niego dobre pięć metrów, w rękach trzymała notatki z danymi nawigacyjnymi. Powoli uniosła głowę spoglądając na Jasona. Na jej twarzy pojawił się uśmiech.
— Powiedziałeś, że nie chcesz, żeby go zabijać?
— W dalszym ciągu tego nie chcę, ale nie mam również zamiaru lecieć na Cassylię. Uśmiechnął się do niej i odwrócił.
Westchnął, szczęśliwy, słysząc gwałtowne zamieszanie za plecami. Nie padł ani jeden strzał, ale ochrypły wrzask, łomot i gwałtowny trzask były sygnałem, że Mikah przegrał swą ostatnią dyskusję.