Pędzili zwartą grupą, przepychając się wzajemnie. Każdy z wyciągniętą lancą, każdy chciał pierwszy dopaść ofiarę.
Jason stał na rozstawionych nogach, gotowy do walki. Czekał spokojnie do ostatniej chwili. Jeźdźcy byli już na skraju wypalonej ziemi.
Nagle rozległa się stłumiona eksplozja i prawie natychmiast w górę wzbił się obłok skłębionej pary, przesłaniając jeźdźców. Kiedy smugi dymu skręciły w stronę Jasona, ten opuścił maczugę i cofnął się.
Tylko jeden morop siłą rozpędu przedarł się przez szarą chmurę i hamując, runął na ziemię z głuchym łoskotem. Zrzucony z siodła jeździec czołgał się przez chwilę w stron? Jasona, aż w końcu twarz wykrzywiona nienawiścią znieruchomiała.
Rozdział VI
Gdy smużka rzednącego dymu dosięgnęła Jasona, ten pociągnąwszy nosem, zaczął szybko uciekać. Narcogaz. Działał bezbłędnie i natychmiastowo na wszystkie oddychające tlenem organizmy, powodując paraliż i utratę przytomności na około pięć godzin. Po tym czasie ofiara odzyskiwała całkowicie zdrowie, a jedynym przykrym skutkiem był rozłupujący czaszkę ból głowy.
Co się stało? Statku z pewnością nie było, niczego innego również nie było widać. Zmęczenie zaczynało pokonywać stymulatory. Mąciło mu się w głowie. Od dłuższego czasu słyszał warkotliwy dźwięk, ale dopiero teraz udało mu się ustalić jego źródło. To był ładownik „Walecznego”. Oślepiony jasnością porannego nieba Jason ujrzał smugę kondensacyjną, zmierzającą w jego kierunku. Rosła z każdą sekundą. Rakieta w pierwszej chwili była małą kropeczką, potem nabrała kształtów, by w końcu stać się metalowym cylindrem, który wylądował w słupie ognia nie dalej niż sto metrów od niego. Właz otworzył się i Meta zeskoczyła na ziemię, jeszcze zanim amortyzatory stłumiły impet lądowania.
— Nic ci nie jest? — zawołała biegnąc szybko do niego i mierząc z pistoletu do ewentualnych wrogów.
— Nigdy nie czułem się lepiej — odpowiedział, wspierając się na metalowej pałce, by nie upaść. — Co cię zatrzymało? Myślałem, że wszyscy wynieśliście się stąd i zapomnieliście o mnie.
— Wiesz, że nigdy byśmy tego nie zrobili. — Jej dłonie przebiegały po jego ciele, ramionach, jakby szukały połamanych kości lub po prostu upewniały ją, że Jason wciąż żyje.
— Nie mogliśmy zapobiec twemu porwaniu, chociaż próbowaliśmy. Kilku z nich zginęło. W tym samym czasie przypuścili atak na statek.
Jason dobrze rozumiał, co kryło się za tymi suchymi słowami. To musiało być straszne.
— Chodźmy do rakiety. — Zarzuciła na swoje barki jego ramię, by mógł się na niej wesprzeć. Nie zaprotestował. — Byli ukryci, a posiłki wciąż przybywały. Dobrze walczą. Nie dają im szansy. Kerk szybko się zorientował, że w ten sposób bitwa nigdy się nie skończy i że stojąc tam, w niczym ci nie pomożemy. Jeśli udałoby ci się uciec — czego był pewien
— i tak nie mógłbyś dostać się do statku. Tak więc zamontowaliśmy tu kilka kamer szpiegowskich i mikrofonów oraz niezły zapas min ziemnych i zdalnie sterowanych bomb gazowych. Potem odlecieliśmy i założyliśmy bazę w górach, na północy. Ja zostałam w ładowniku u podnóża gór i czekałam do tej pory. Przyleciałam tak szybko, jak tylko mogłam. Chodź tutaj, do kabiny.
— Udało ci się w samą porę. Dziękuję, sam wejdę.
Oczywiście, nie był w stanie tego zrobić, ale nie chciał przyznawać się głośno do swojej słabości. Wolał udać, że sam wspiął się na drabinę, choć pomogło mu w tym piękne, kobiece ramię.
Chwiejnym krokiem wszedł do środka i osunął się na fotel drugiego pilota, podczas gdy Meta zamykała wejście. Gdy tylko zaryglowała właz, opadło z niej cale napięcie. Broń wsunęła z powrotem do automatycznej pochwy. Potem przyklękła i spojrzała mu uważnie w twarz.
Zrzuć te brudne szmaty — powiedziała, ciskając na podłogę futrzaną czapę.
Zanurzyła palce w jego włosach, a potem leciutko, opuszkami dotykała ran i śladów po odmrożeniach na jego twarzy.
— Myślałam, że już nie żyjesz, Jason. Naprawdę. Nie sądziłam, że cię jeszcze zobaczę.
— Tak bardzo cię to obchodzi?
Był bardzo wyczerpany. Jego wytrzymałość już dawno przekroczyła punkt krytyczny. Przed oczyma latały mu czarne plamy. Czuł, że w tym momencie jest mu bliższa niż kiedykolwiek przedtem.
— Owszem. Sama nie wiem, dlaczego. Nagle pocałowała go, mocno, me zważając na jego spierzchnięte, popękane wargi. Nie skarżył się.
— Może po prostu przyzwyczaiłaś się, że zawsze jestem obok — powiedział to bardziej obojętnie niż zamierzał.
— Nie, to nie to. Miałam już w życiu wielu mężczyzn. „Fajnie. Wielkie dzięki” — pomyślał.
— Mam dwadzieścia pięć lat i dwoje dzieci. Pilotując nasz statek widziałam wiele planet. Byłam przekonana, że wiem wszystko, co powinnam wiedzieć, ale teraz już tak nie myślę. Kiedy ten człowiek, Mikah Samoh, porwał cię, odkryłam jakąś prawdę o sobie samej. Musiałam cię odnaleźć. Są to bardzo niepyrrusańskie uczucia — przecież zawsze uczono nas najpierw myśleć o mieście, potem o ludziach. Teraz już sama.nie wiem… Czy nie mam racji?
— Masz — odpowiedział. Oplótł spękanymi, brudnymi palcami jej ciepłe, sprężyste ramię. — Myślę, że jesteś bliższa prawdy niż ktokolwiek z twego rzeźnickiego plemienia.
— Powiedz, dlaczego tak jest?
— Czy wiesz, Meto, co to jest małżeństwo?
— Słyszałam o tym. Obyczaj społeczny na niektórych planetach. Ale nie wiem, co to znaczy. — Na tablicy kontrolnej gniewnie zabrzęczał alarm i Meta szybko odwróciła się w tym kierunku.
— Nie wiesz jeszcze. Może to i lepiej. Może ja ci nigdy tego nie powiem… — Uśmiechnął się. Głowa opadła mu na piersi i natychmiast zasnął.
— Nadjeżdża ich coraz więcej — powiedziała Meta, wyłączając alarm i rzucając okiem na ekran.
Nie było odpowiedzi. Szybko przymocowała Jasona pasami do fotela i zaczęła startować. Wystrzeliła w niebo nie2 zastanawiając się, czy pod silnikami nie znaleźli się jacyś napastnicy. Przeciążenie przy podchodzeniu do lądowania obudziło Jasona.
— Pić — wyszeptał, oblizując wyschnięte usta. — I jeść. O jestem tak głodny, że zjadłbym jedno z tych bydląt na surowo.
— Teca jest w drodze — odpowiedziała mu, błyskawicznie przesuwając przełączniki.
— Jeśli jest równie znakomitym konowałem co jego mistrz Brucco, to zaaplikuje mu kurację regenerującą i będę nieprzytomny przez tydzień. Nic z tego. — Wolno odwrócił głowę, patrząc jak otwiera się wewnętrzna grodź. Teca, energiczny młody lekarz, którego entuzjazm dla medycyny znacznie przewyższył wiedzę na ten temat, wszedł do środka.
— Nic z tego — powtórzył Jason — żadnej kuracji regenerującej. Kroplówka z glukozy, zastrzyki witaminowe, sztuczna nerka — co chcesz, żebym tylko był przytomny.
To właśnie lubię u Pyrrusan — powiedział Jason, kiedy wynosili go na noszach z rakiety. Butla z kroplówką dyndała przy jego głowie. — Pozwalają ci iść do diabła w wybrany przez ciebie sposób.
Meta zadbała o to, by minęło trochę czasu, nim zebrali się przywódcy ekspedycji. Jason, któremu oczy zamknęły się w trakcie gniewnych narzekań, spędził ten czas na głębokim, pokrzepiającym śnie. Obudził się, gdy gwar rozmów zaczął wypełniać pokój.
— Proszę o spokój — powiedział, usiłując nadać swemu głosowi rozkazujący ton. Zamiast tego z jego ust wydobył się głośny charkot, przypominający warczenie jamnika.
— Zanim się zacznie, chciałbym coś na gardło i jakiś zastrzyk, który mnie obudzi. Mógłbyś się tym zająć?
— Oczywiście — zgodził się Teca, otwierając torbę — ale nie sądzę, żeby to było odpowiednie w twoim stanie. Wykonał jednak polecenie.