Выбрать главу

Za plecami Jasona rozległ się głośny tupot, gdy pogoń wpadła do namiotu. Widząc Jasona i Temuchina, wciąż jeszcze trzymającego wzniesiony miecz, zatrzymali się, wpadając na siebie. Wódz mierzył Jasona wzrokiem. W końcu opuścił broń.

— Ahankk — ryknął i wojownik skoczył do przodu. — Weź dwa razy po dwie dłonie żołnierzy i pędź do plemienia Shanina z klanu Szczurów.

— Mogę mu wskazać drogę — przerwał Jason. Temuchin skoczył do niego, przysuwając swą twarz tak blisko, że Jason poczuł na policzkach jego oddech.

— Odezwij się jeszcze raz bez pozwolenia, a zginiesz.

Jason tylko kiwnął głową. Wiedział, że przeszarżował. Po chwili Temuchin odwrócił się do oficera.

— Jedź natychmiast do Shanina i przyprowadź tych, którzy porwali służących Pyrrusanina. Zabierz wszystkich, których tam znajdziesz, najlepiej żywych.

Ahankk zasalutował już w biegu — w hordzie Temuchina wyżej ceniono posłuszeństwo niż dobre maniery.

Temuchin wściekły chodził tam i z powrotem. Oficerowie i żołnierze ukradkiem wymknęli się z namiotu lub stanęli pod jego ścianami. Tylko Jason się nie poruszył — nawet wtedy,

gdy rozgniewany wódz stanął przed nim, wymachując pięścią.

— Dlaczego ci na to pozwalam! — powiedział z zimną furią. — Dlaczego?

— Czy mogę odpowiedzieć? — cicho zapytał Jason.

— Gadaj! — ryknął Temuchin, wisząc nad nim niczym spadający głaz.

— Opuściłem wielkiego Temuchina, gdyż tylko w ten sposób mogłem być pewien, że sprawiedliwości stanie się zadość. Pozwolił mo na to fakt, który ukryłem przed tobą.

Temuchin nic nie powiedział, chociaż oczy mu błyszczały gniewem.

— Rybałci nie mają plemienia, nie noszą totemu. Tak być powinno, bo przenoszą się z plemienia do plemienia i nie powinni należeć do żadnego z nich. Lecz muszę ci powiedzieć, że urodziłem się w plemieniu Pyrrusan. Kazali mi odejść i dlatego zostałem pieśniarzem.

Temuchin nie zniżyłby się do tak oczywistego w tej sytuacji pytania, więc Jason nie wystawiał jego ciekawości na próbę.

— Musiałem odejść, bo — ciężko mi to wyznać — w porównaniu z innymi byłem słaby… i tchórzliwy…

Temuchin zachwiał się lekko. Jego twarz nabiegła krwią. Pochylił się do przodu, otworzył usta i ryknął śmiechem..

Wciąż rechocząc podszedł do tronu i ciężko opadł na siedzenie. Nikt z obecnych nie wiedział, jak się zachować. Jason pozwolił sobie na leciutki uśmiech, ale nic nie powiedział. Temuchin skinął na służącego, który stał z bukłakiem achadh i opróżnił naczynie jednym haustem. Zachichotał, po chwili zamilkł. Znowu był chłodny i opanowany.

— Rozbawiłeś mnie — powiedział — nie mam zbyt wiele okazji do śmiechu. Jesteś bystry. Może nawet za bardzo. Pewnego dnia możesz z tego powodu umrzeć. No, opowiedz mi teraz o tych twoich Pyrrusanach.

— Żyjemy na północy, w górskich dolinach i rzadko schodzimy na równiny. — Jason pracował nad tą historyjką od chwili, gdy po raz pierwszy przyłączył się do koczowników. Teraz przyszła pora ją wypróbować. — Mamy własne prawa i wierzymy w swoją siłę. Sami rzadko opuszczamy nasze doliny, ale też zabijamy każdego, kto wkroczy na nasze tereny. Jesteśmy Pyrrusanami z klanu Orła. Nasz totem jest znakiem naszej mocy, więc nawet kobieta potrafi gołymi.rękami zabić wojownika z równin. Dowiedzieliśmy się, że Temuchin wprowadza prawo na równiny. Ja zostałem wysłany, by sprawdzić, czy to prawda. Jeśli tak, Pyrrusanie przyłączą się do Temuchina…

Nagle obaj mężczyźni unieśli głowy, choć uczynili to z różnych powodów. Temuchin — ponieważ zaczął nasłuchiwać krzyków przybyłej grupy jeźdźców, Jason — bo w czaszce zabrzmiał mu wyraźny, choć cichy głos: „Jason!”. Nie mógł poznać, czy należał do Mety, czy Grifa.

Ahankk i jego wojownicy weszli do środka na wpół niosąc, na wpół wpychając więźniów. W dwóch jeńcach, z których jeden broczył krwią Jason rozpoznał nomadów z plemienia Shanina. Metę i Grifa pobitych i zakrwawionych wniesiono do środka i rzucono na ziemię. Nie ruszali się. Grif otworzył jedno, zdrowe oko, powiedział: „Jason” i znów stracił przytomność.

Jason rzucił się do przodu, ale zdołał się opanować.

Zacisnął tylko mocno pięści, aż paznokcie wbiły się głęboko w ciało.

— Opowiadaj — rozkazał Temuchin. Ahankk wystąpił do przodu.

— Uczyniliśmy jak kazałeś, wodzu. Szybko dotarliśmy do plemienia i jeden z wojowników zaprowadził nas do camachu. Weszliśmy i walczyliśmy. Nikt nie uciekł, ale musieliśmy zabijać, by ich pokonać. Tych dwóch złapaliśmy. Oddychają, więc chyba żyją.

Temuchin w zamyśleniu drapnął się po brodzie. Jason zaryzykował.

— Czy Temuchin pozwoli, że zadam mu pytanie?

Wódz rzucił mu długie, ciężkie spojrzenie, po czym skinął przyzwalająco.

— Jaka jest kara za bunt i prywatną zamstę w tym szczepie?

— Śmierć. Czyż może być inaczej?

— Pozwól więc, że odpowiem na pytanie, które wcześniej zadałeś. Chciałeś wiedzieć, jacy są Pyrrusanie. Ja jestem najsłabszy z nich. Pozwól mi zabić zdrowego jeńca. Uczynię to sztyletem, jedną tylko ręką i jednym ciosem — bez względu

na to jak będzie uzbrojony, nawet w miecz. Wygląda na dobrego wojownika.

— Dobrze — powiedział Temuchin, patrząc na wielkiego, barczystego mężczyznę, przerastającego Jasona o głowę. — Myślę, że to niezły pomysł.

— Przywiąż mi rękę — polecił Jason najbliższemu strażnikowi, zakładając lewą rękę do tyłu.

Ten człowiek i tak musiał umrzeć. Jego śmierć mogła się na coś przydać, będzie to jedyna dobra rzecz jakiej dokonał w swym życiu…Jason, czyżbyś był hipokrytą?” — szepnął mu głos wewnętrzny. W tym oskarżeniu było wiele prawdy. Zwykle nienawidził i starał się unikać śmierci i gwałtu, a teraz okazało się, że sam tego szuka. Gdy jednak spojrzał na Metę, nieprzytomną z bólu, jego nóż sam wyskoczył z pochwy. Pokaz niezwykłej sprawności z pewnością zainteresuje Temuchina, a temu ciemnemu, zadufanemu w sobie barbarzyńcy słusznie należy się śmierć. Albo… to on popełnia samobójstwo, jeśli sugestia nie podziała. Jeśli dadzą temu bydlakowi lancę albo maczugę, załatwi Jasona w parę chwil.

Nie zmienił wyrazu twarzy, gdy żołnierze rozwiązali jeńca i Ahankk wręczył mu swój własny, długi, obosieczny miecz oficerski. Poczciwy Ahankk — jak to dobrze czasami mieć wroga. Pamiętał jeszcze wykręcenie kciuka i brał teraz odwet. Jason klepnął się w bok szerokim ostrzem broni i pozwolił, by nóż zwisał pionowo w dół. To nie był zwykły nóż. Sam go wykuł i zahartował według pradawnej receptury zwanej „myśliwską”. Był szeroki jak jego dłoń, z jednej strony ostry na całej długości, z drugiej — prawie do połowy. Mógł nim ciąć od góry i z dołu lub pchnąć jak sztyletem. Broń ważyła ponad dwa kilogramy i była zrobiona z najlepszej stali narzędziowej.

Przeciwnik krzyknął i wznosząc miecz do ciosu, runął do przodu. Chciał zadać jeden jedyny cios — zamach wsparty całym ciężarem ciała. Żaden nóż nie mógłby tego wytrzymać.

Jason spokojnie stał i czekał.

Ruszył dopiero, gdy miecz zaczął opadać. Wysunął do przodu prawą stopę, mocno opierając się na nogach. Nóż świsnął w górę. Ramię wyprostowane w łokciu przyjęło cały impet uderzenia. Siła ciosu omal nie wytrąciła mu broni z ręki. Ale rozległ się również szczęk kruszonego metalu, gdy miękka stal zetknęła się z hartowanym ostrzem jego noża.