Выбрать главу

— Jeśli gram, to wygrywam — oświadczył Jason z godnością. — Jestem spłukany, bo wydałem wszystko, do ostatniego kredytu. Kupiłem statek, który właśnie tutaj leci.

— Po co? — zapytała Meta, wypowiadając myśl, która nurtowała wszystkich.

— Ponieważ opuszczam tę planetę i was zabieram ze sobą. Was i innych.

Jason dobrze rozumiał ich mieszane uczucia. Na złe czy dobre — to był ich dom. Nieludzki i niebezpieczny, ale własny.

Aby wzbudzić w nich entuzjazm i zagłuszyć wątpliwości, musiał jakoś uatrakcyjnić pomysł. Do rozumu zaapeluje później — najpierw musi rozbudzić emocje. Dobrze znał ich słabość.

— Odkryłem planetę bardziej śmiercionośną niż Pyrrus — ogłosił w końcu uroczyście.

Brucco zaśmiał się z niedowierzaniem, reszta tylko pokręciła głowami.

— I to ma być ta rewelacja? — zapytał Rhes, jedyny z obecnych, który urodzony poza miastem, nie miał zamiłowania do przemocy.

Jason mrugnął doń znacząco, po czym kontynuował swą przemowę:

— Mówię: śmiercionośną, gdyż zamieszkuje ją najgroźniejsza z odkrytych kiedykolwiek form życia. Szybsza od żądłopióra, bardziej przewrotna niż diabłoróg, wytrwalsza od ptakpazura. Można tak wymieniać bez końca. Znalazłem planetę, na której żyją prawdziwe potwory.

— Masz na myśli ludzi? — Kerk jak zwykle rozumował najszybciej.

— Owszem. Ale groźniejszych niż mieszkańcy tej planety. Natura ukształtowała Pyrrusan tak, że potrafią bronić się przed zagrożeniami. Podkreślam, BRONIĆ SIĘ! A co byście powiedzieli o świecie, w którym od kilku tysięcy lat ludzie rodzą się tylko po to, by atakować, zabijać i niszczyć? Możecie wyobrazić sobie tych, którzy przeżyli?

Rozważali jego słowa, ale sądząc po ich twarzach, niezbyt głęboko. W myślach zjednoczyli się przeciw wspólnemu wrogowi. Jason dolewał oliwy do ognia…

— Mówię o planecie Felicity,[1] nazwanej tak widocznie po to, by przyciągnąć osadników. Pewnie z tego samego powodu zamieszkujących ją olbrzymów nazwano pieszczotliwie

„Tiny”.[2] Parę miesięcy temu przeczytałem w prasie wzmiankę o tym, że cała osada górnicza została obrócona w perzynę, a wierzcie mi, że nie jest to takie proste. Górnicy to twardzi ludzie, gotowi na wszystko — a ci z John & John Minerał Company byli najtwardsi. Poza tym — co również istotne — John Company nigdy nie grał o małe stawki. Skontaktowałem się więc z paroma przyjaciółmi. Wysłałem im trochę pieniędzy, a oni odnaleźli jednego z tych, co przeżyli. Jeszcze więcej kosztowało mnie wydobycie od niego dokładnych informacji. Oto one — zrobił dramatyczną pauzę dla większego efektu i wyjął kartkę papieru.

— Zamiast nią wymachiwać, lepiej byś przeczytał — powiedział Brucco, niecierpliwie bębniąc w stół.

— Cierpliwości — odrzekł Jason. — Jest to raport inżynieryjny, bardzo entuzjastyczny, jak na tego rodzaju literaturę. Wynika z niego, że Felicity ma bogate złoża metali ciężkich położone niezbyt głęboko i na stosunkowo niewielkim obszarze. Możliwe jest uruchomienie kopalni odkrywkowych, a z tego, co piszą wynika, że ruda uranowa jest dostatecznie bogata, by zasilać reaktory bez żadnej rafinacji.

— To niemożliwe — przerwała Meta. — W stanie wolnym ruda uranowa nie może być na tyle bogata, żeby…

— Zgoda, — Jason podniósł obie ręce. — Trochę koloryzuję. Przyjmijmy po prostu, że ruda jest bogata. Ważniejsze, że mimo to John Company nie wraca na Felicity. Raz się mocno sparzyli, a jest przecież tyle planet, na których mogą kopać bez takiego wysiłku… — przerwał na chwilę — bez konieczności stawiania czoła jeżdżącym na smokach barbarzyńcom, którzy wyrastają jak spod ziemi i atakują, niszcząc wszystko na swojej drodze.

— Co miało znaczyć to ostatnie zdanie? — zapytał Kerk.

— Dobrze zgadujesz. Ci, co przeżyli, właśnie w ten sposób opisują tę masakrę. Jedno wiemy na pewno — że zaatakowali ich jacyś jeźdźcy i wycięli w pień.

— I na tę planetę chcesz nas wysłać? — Kerk nie miał zachwyconej miny. — Nie brzmi to zachęcająco. Możemy zostać tutaj i pracować we własnych kopalniach.

— Robicie to od wieków. Niektóre szyby mają już po pięć kilometrów, a wydobywana z nich ruda jest zaledwie drugiego gatunku. Ale nie w tym rzecz. Myślę raczej o tutejszych ludziach i o tym, co się z nimi stanie. Życie na tej planecie zmieniło ich nieodwracalnie. Pyrrusanie, którzy potrafili przystosować się do nowych warunków, już to zrobili, ale co z resztą? — Odpowiedziało mu przeciągające się milczenie. — Dobre pytanie, prawda? I bardzo na czasie. Powiem wam, co się stanie z ludźmi z miasta. Tylko mnie nie zastrzelcie. Mam nadzieję, że już wyrośliście z takich odruchów. Przynajmniej wy. Ale inni prawdopodobnie woleliby mnie zabić, niż usłyszeć prawdę. Nie chcą zrozumieć, że ta planeta już wydała na nich wyrok.

Rozległ się charakterystyczny dźwięk w chwili, gdy pistolet Mety wyskakiwał z automatycznej kabury. Po chwili wsunął się tam z powrotem. Jason uśmiechnął się do niej, grożąc palcem. Odwróciła się z godnością.

— To nieprawda — krzyknął Kerk. — Ludzie stale opuszczają miasto…

— I wracają mniej więcej w tej samej liczbie — przerwał mu Jason. — Argument nieprzekonywujący. Ci, którzy byli w stanie opuścić miasto, są tu znowu. Tylko najtwardszym się udało.

— Są inne rozwiązania — powiedział Brucco. — Możemy zbudować inne miasto…

Przerwał mu huk trzęsienia ziemi. Już od pewnego czasu czuli drżenia; było to normalne na Pyrrusie, więc nikt nie zwracał na nie uwagi. Ten wstrząs był jednak znacznie silniejszy. Budynek zachybotał, a jedna ze ścian pękła, obsypując ich cementowym pyłem. Postrzępiona rysa sięgnęła ramy okna, którego pancerna szyba pod wpływem naprężenia pękła i rozsypała na drobne kawałki. Jakby na zawołanie przez otwór wdarł się żądłopiór, rozrywając siatkę ochronną. Spłonął natychmiast, trafiony ogniem z pistoletów.

— Będę pilnował okna — powiedział Kerk, przesuwając się tak, aby mieć je w zasięgu wzroku. — Mów dalej.

Incydent, który przypomniał czym naprawdę było życie w tym mieście, wytrącił Brucca z równowagi. Zawahał się przez chwilę, po czym podjął dalej:

— Taak… O czym to ja mówiłem?… Aha! Są przecież inne rozwiązania. Można zbudować drugie miasto, daleko stąd, może na terenie jednej z kopalń. Tylko tutaj jest tak niebezpiecznie. Możemy przecież opuścić to miejsce i…

— I wszystko zacznie się od nowa. Nienawiść tkwiąca w Pyrrusanach stworzy tę samą sytuację. Wiecie to lepiej ode mnie. Nie sądzisz Brucco, że właśnie tak będzie? — spytał Jason. Brucco niechętnie przytaknął. — Już to kiedyś przerabialiśmy. Istnieje tylko jedno rozwiązanie. Musimy zabrać ludzi z Pyrrusa. Gdzieś, gdzie będą mogli żyć bez tej nieustannej, bezsensownej wojny. KAŻDE miejsce będzie lepsze niż Pyrrus. Wy tak tutaj wrośliście, że już nie dostrzegacie, jakim piekłem jest w rzeczywistości ta planeta. Wiem, że jest dla was wszystkim i że nauczyliście się tutaj żyć, ale to za mało. Udowodniłem wam, że wszystkie tutejsze formy życia mają wysoko rozwinięte zdolności telepatyczne i że to wasza nienawiść zmusza je do walki przeciwko wam. Mutując i zmieniając się, stają się coraz bardziej podstępne i śmiercionośne. Zgodziliście się z tym, ale to nie zmienia sytuacji. Wciąż jest dość nienawiści, by podtrzymać tę wojnę. O Boże, ale z was osły! Gdybym miał choć trochę oleju w głowie, powinienem być już daleko stąd i zostawić was waszemu cholernemu przeznaczeniu. Ale staliście mi się bliscy. Czy mi się to podoba, czy nie. Ratowaliście mi życie, ja ratowałem wam i nasza przyszłość biegnie teraz wspólnym torem. A poza tym, podobają mi się tutejsze dziewczęta. — Meta prychnęła, przerywając chwilową ciszę. — No, ale żarty na bok; mamy problem. Jeśli wasi ludzie tu zostaną, to zginą. Na pewno. Aby ich ocalić, musicie zabrać wszystkich do jakiegoś bardziej przyjaznego świata. Niełatwo znaleźć planetę nadającą się do zamieszkania, która posiadałaby bogactwa naturalne. Ja ją znalazłem. Mogą oczywiście wystąpić pewne nieporozumienia z tubylcami, ale dla Pyrrusan jest to chyba argument „za”. Transport i sprzęt są w drodze. Kto się zgadza?

вернуться

1

Felicity  (ang.)  szczęście

вернуться

2

Tiny  (ang.)  drobniutki, malutki.