Выбрать главу

Zostawili zwierzęta i poszli pieszo w stronę Wielkiego Wąwozu. Atakujące oddziały wciąż posuwały się w górę. Musieli więc wspinać się po stromych ścianach doliny, by uniknąć stratowania. Idąc w górę napotykali rannych wojowników, którzy odczołgiwali się na bok, schodząc ze szlaku atakującej armii. Z tych, którzy nie zdążyli, pozostały zaledwie krwawe plamy. Od czasu do czasu natykali się na leżące wielkie ciała martwych moropów.

Ściany Wielkiego Wąwozu stawały się coraz bardziej strome. Nagle znaleźli się na górskiej ścieżce. Przytrzymując się, osiągnęli pierwszą fortecę. Tworzyła ją nierówna kamienna ściana. Jason wspiął się na głazy, aby zajrzeć do środka. By wysadzić umocnienia, trzeba wiedzieć, jak wyglądają. Obrońcy, krępi mężczyźni w zabrudzonych futrach, leżeli w miejscu, gdzie spotkała ich śmierć. Każdy miał przymocowaną do hełmu czaszkę łasicy. Ich ciała były naszpikowane strzałami — kciuki już były obcięte.

— Jeżeli wszystkie umocnienia tak wyglądają, to nie powinniśmy mieć zbytnich kłopotów — stwierdził Jason, ześliznąwszy się w dół. — Te kamienie są tylko ułożone, ani śladu zaprawy. Jeżeli granat nie pozabija wszystkich żołnierzy, to przynajmniej zrobi przejście dla chłopców Temuchina.

— Jesteś optymistą — odparł Kerk. — To nie jest właściwa warownia. Główna linia obrony leży przed nami.

— Wolę być optymistą. Próbuję sobie wmówić, że przeżyję tę durną wojnę i że jeszcze kiedyś będzie ciepło.

Dalszy marsz zboczem był niemożliwy. Musieli zejść w dół i torować sobie drogę między żołnierzami. Ściany stawały się coraz bardziej pionowe. Wielki Wąwóz zwężał się i Jason mógł przekonać się, jak trudno go zdobyć przy silnej obronie.

Wszystkie moropy odesłano w dół i atakujący poruszali się pieszo. Nad głową Jasona uderzyła strzała, pękając i spadając u jego stóp.

— Zatrzymajcie się tutaj. Zobaczę, jak to wygląda — powiedział.

Jason wspiął się na jeden z wielkich głazów i opuszczając nisko hełm, powoli podniósł głowę nad krawędź kamienia. W tej samej chwili w hełm uderzyła strzała. Jason pochylił głowę i spojrzał przez małą szparkę między hełmem a krawędzią kamienia. Atak zatrzymał się w miejscu. Obrońcy strzelali przez skalne szczeliny i byli prawie całkowicie zabezpieczeni przed odwetem. Armia Temuchina ponosiła ciężkie straty, próbując wziąć umocnienie szturmem. Osłonięci tarczami wojownicy posuwali się krótkimi skokami od głazu do głazu. Ginęli wszyscy bez wyjątku.

— Odległość wynosi około czterdzieści metrów — powiedział Jason, zeskakując na ziemię. — Sądzisz, że dorzucisz naszą niespodziankę tak daleko?

Kerk podrzucił w dłoni bombę, oceniając jej wagę.

— Pewnie — odparł. — Ale sam chciałbym zobaczyć, jaka jest odległość.

Wspiął się na miejsce Jasona, obrzucił przedpole jednym spojrzeniem i zeskoczył.

— To umocnienie jest większe. Potrzebne są co najmniej dwie bomby. Podpalę pierwszą i wyjdę ją rzucić. Ty podpalisz drugą. Podasz mi ją, jak tylko pozbędę się pierwszej. Jasne?

— Jak kryształ. Zaczynamy.

Jason zdjął bomby którymi był obwieszony, wziął jedną do ręki i podpalił. Żołnierze w pobliżu przyglądali się uważnie. Kerk poczekał, aż fałszywy lont porządnie zadymi i wyszedł zza skalnej zasłony. Jason pospiesznie zapalił drugą bombę i czekał, gotów do jej podania.

Z doprowadzającym do szału spokojem Kerk odwiódł ramię do tylu, podczas gdy jedna strzała śmignęła obok niego, a druga odbiła się od napierśnika. Potem opuścił bombę, poślinił palec i podniósł go, sprawdzając, skąd wieje wiatr. Jason przestępował z nogi na nogę. zaciskając zęby, by nie zacząć kląć. Wreszcie Kerk ponownie wziął zamach. Jason zauważył, że kciukiem i palcem wskazującym szybko wyrwał lont, zanim wyrzucił granat. Był to dobry, klasyczny rzut, posyłający ładunek wysokim łukiem w kierunku pozycji obronnych. Jason zrobił krok naprzód i włożył drugą bombę w nastawioną dłoń Kerka. Poleciała tak szybko, że obie razem znalazły się w powietrzu.

Kerk i Jason, pozostali na miejscu, obserwując dwa czarne punkty, szybujące za kamiennym murem.

Czekali ułamek sekundy. Nagle cała reduta wyleciała w powietrze i roztrzaskała się ma kawałki w głębokim żlebie. Zanim Jason uskoczył za kamień, unikając spadających odłamków skał, zobaczył wyrzucone siłą wybuchu w górę ciała.

— Bardzo ładnie — ocenił Kerk.

— Mam nadzieję, że reszta też pójdzie tak gładko. Nie poszła. Obrońcy dostrzegli, że za wybuch odpowiedzialny jest jeden, rzucający coś człowiek. Następnym razem Kerk musiał szybko uciekać przed gradem padających strzał. ~ To trzeba zaplanować inaczej — stwierdził, gasząc lont.

— Dlaczego przerwałeś?! Chyżbyś się bał? — zagrzmiał za nim gniewny głos.

Kerk odwrócił się, stając twarzą w twarz z Temuchinem, który podszedł na pierwszą linię pod osłoną tarcz osobistej straży.

— Głupotą przegrywa się bitwy. Wygrywa ostrożnością.

— Ja tę bitwę wygram dla ciebie — głos Kerka był równie nabrzmiały gniewem, jak głos wodza.

— Strach czy ostrożność każe ci pozostawać za tym głazem?

— Strach czy ostrożność postawiła cię obok mnie, zamiast prowadzić żołnierzy do ataku?

Temuchin wydał zwierzęcy gardłowy ryk i wyciągnął miecz. Kerk podniósł bombę, jakby chciał ją wtłoczyć wodzowi do gardła. Jason wkroczył między dwóch rozjuszonych mężczyzn.

— Śmierć jednego z was znacznie pomoże wrogowi, — powiedział, patrząc w twarz Temuchinowi. — Słońce jest już za górami i jeśli reduty nie zostaną zdobyte do zmroku, to będzie za późno. Posiłki dla obrońców mogą przybyć w nocy. To byłby koniec tej wyprawy.

Temuchin zamierzył się mieczem na Jasona, a Kerk chwycił przyjaciela za ramię, żeby go odepchnąć, lecz Jason spokojnie powiedział do Temuchina:

— Przywołaj resztę Pyrrusan i rozkaż im rzucać kamienie w kierunku obrońców. Nie spowodują one żadnych szkód, ale łucznicy nie będą wiedzieli, kto naprawdę rzuca bomby. Jeżeli jeden człowiek skoncentruje na sobie cały ogień, skazuje się na pewną śmierć. Ale jeżeli zdołamy odwrócić ich uwagę, to przełamiemy obronę przed zmrokiem.

Temuchin uspokoił się natychmiast. Napięcie opadło. Najważniejsze jest zwycięstwo, osobiste zatargi muszą poczekać. Zaczął wydawać rozkazy, nieświadom trzymanego jeszcze wciąż w ręce miecza. Uścisk Kerka także w końcu zelżał i Jason roztarł obolałe ramię.

Teraz już nie można było powstrzymać natarcia. Postacie rzucające kamienie pojawiały się ze wszystkich stron, co zdezorientowało obrońców. Koczownicy ciskali kamienie wysoko, natychmiast wracając w ukrycie. Natomiast Pyrrusanie nieugięcie maszerowali naprzód, niszcząc kolejne punkty oporu.

— Zbliżamy się do końca! — krzyknął Jason do Kerka, wskazując przed siebie.

Wąwóz w tym miejscu miał najwyżej sto metrów szerokości, ściśnięty dwoma wyniosłymi szczytami. Przez wąską szczelinę widać było purpurę wieczornego nieba i rozległą równinę. Jeżeli armia zdoła przedrzeć się przez przełęcz, nic jej już nie zatrzyma.

Jason i Kerk przepychając się do przodu ze świeżą dostawą bomb nagle stwierdzili, że w ich kierunku biegną żołnierze. Z góry doszedł ich przenikliwy ton żelaznego rogu.

— Co się dzieje? — zapytał Kerk, łapiąc jednego z uciekających. — Co oznacza ten róg?

— Odwrót! — krzyknął żołnierz, wskazując w górę. — Nie widzisz? — Wyrwał się i pobiegł dalej.

Olbrzymi głaz spadł między uciekających w panice wojowników, rozgniatając jednego z nich jak robaka. Jason i Kerk podnieśli głowy i zobaczyli ludzi, wspinających się po krawędzi wąwozu, wysoko nad nimi. Mocowali się z ogromnym stosem kamieni.