Było to tuż przed południem. Uśpienie moropów i zabranie ich do ładowni zaoszczędziło im sporo czasu.
Eolasair leżało nad rzeką, pośród kopulastych wzgórz, w pobliżu lasu. Wylądowali najbliżej, jak tylko się udało. Dosiedli moropów, gdy tylko je ocucili. Późnym popołudniem wjechali do miasta. Rhes rzucił jakiemuś dzieciakowi drobną monetę, by wskazał im drogę do pałacu. Miał na sobie swoje kupieckie szaty. Kerk był w pełnym rynsztunku bojowym. Meta, tutejszym zwyczajem, miała twarz zasłoniętą. Ręce zacisnęła na siodle, gdyż z trudem torowali sobie drogę przez zatłoczone ulice.
Dopiero przed pałacem było pusto. Dziedziniec był wyłożony marmurem, wypolerowanym i błyszczącym, inkrustowanym złotymi żyłkami. Pilnował go oddział wojowników. Ich zarośnięte twarze dziwnie kontrastowały ze zdobycznymi pancerzami, ale broń trzymali w pogotowiu i byli tak samo groźni, jak na wysokich równinach. Może nawet bardziej, gdyż ciepły kilmat na pewno nie poprawiał o im humoru. Między dwoma kolumnami stojącymi po obu stronach dziedzińca przeciągnięty był gruby łańcuch. Na nim, dobre dwa metry nad ziemią, wisiała klatka z grubych prętów. Nie miała wyjścia. Zbudowano ją wokół więzienia.
— Jason — szepnęła Meta, patrząc na zwiniętą w klatce postać.
Jeniec nie drgnął nawet. Nie można było stwierdzić, czy żyje.
— Ja się tym zajmę — powiedział Kerk, zeskakując ze swego moropa.
— Czekaj! — krzyknął za nim Rhes. — Co chcesz zrobić? To, że dasz się zabić nie pomoże Jasonowi.
Kerk go nie słyszał. Zbyt wiele ostatnio stracił i zbyt wiele wycierpiał, by mógł działać racjonalnie. Cała jego nienawiść
zwróciła się teraz przeciw jednemu człowiekowi i nic go nie mogło powstrzymać.
— Temuchin! — ryknął. — Wyłaź z tej swojej pozłacanej kryjówki! Zejdź na dół, ty tchórzu i spójrz mi w oczy. Mnie, wodzowi Pyrrusan! Pokaż się — TCHÓRZU!
Ahankk, który był dowódcą straży, wybiegł z obnażonym mieczem, ale Kerk, nie spuszczając oczu z pałacu, zdzielił go tylko na odlew i Ahankk upadł na dziedziniec. Leżał tam martwy lub nieprzytomny. Raczej martwy — sądząc po nienaturalnym ułożeniu głowy.
— Temuchin, tchórzu, wychodź! — znowu krzyknął Kerk. Kiedy ogłuszeni żołnierze sięgnęli po broń, odwrócił się do nich, warcząc: — Psy, chcecie mnie zaatakować? Mnie, Kerka, wielkiego wodza Pyrrusan? Zdobywcę Wąwozu?
Cofnęli się przed tym wybuchem, a on odwrócił się, słysząc jak wrota pałacu otwierają się z hukiem. Temuchin wyszedł na zewnątrz.
— Na zbyt wiele sobie pozwalasz — wycedził z zimną pasją.
— To ty sobie pozwalasz — odparł Kerk. — Złamałeś prawo. Pojmałeś człowieka z mego plemienia i torturowałeś bez powodu. Jesteś tchórzem, Temuchinie i mówię ci to w twarz przed twoimi ludźmi.
Miecz Temuchina — ostry jak brzytwa — błysnął w słońcu.
— Powiedziałeś dosyć, Pyrrusaninie. Mógłbym kazać cię wypatroszyć żołnierzom, ale wolę sobie zostawić tę przyjemność. Chciałem cię zabić w chwili, gdy cię po raz pierwszy zobaczyłem i powinienem był to zrobić. Ponieważ przez ciebie i przez tę kreaturę, którą zwiesz Jasonem, straciłem wszystko.
— Nic nie straciłeś. Jeszcze… — odrzekł Kerk, mierząc w gardło wodza. — Ale zaraz stracisz życie. Zabiję cię.
Temuchin spuścił ostrze na jego głowę. Cios ten mógł rozpłatać człowieka na dwoje, ale stal zadzwoniła tylko o miecz Kerka. Z furią natarli na siebie; żadnych szkolnych ciosów, żadnych reguł. Ewentualne zwycięstwo należało do silniejszego.
W ciszy dziedzińca słychać było tylko dźwięczenie stali i ciężkie oddechy walczących. Żaden się nie poddał, a byli godnymi siebie przeciwnikami. Kerk był starszy, ale silniejszy. Za to Temuchin od dziecka zaprawiony do walki na miecze. Niejedną bitwę miał za sobą; zupełnie nie znał uczucia strachu.
Rozdział XXIII
— Już nie chcę — zaprotestował Jason, odsuwając jedzenie, które przyniosła mu Meta. Siedział na swojej koi na „Walecznym”, umyty, opatrzony, nafaszerowany lekami, z kroplówką przymocowaną do ramienia. Naprzeciw niego siedział Kerk. Jego bok wybrzuszał się w miejscu, gdzie był opatrunek. Teca wyciął mu kawałek przebitego jelita i zawiązał parę naczyń krwionośnych. Kerk najchętniej zapomniałby o wszystkim.
— Opowiedz nam — poprosił — podłączyłem ten mikrofon do systemu nagłaśniania statku, wszyscy chcą cię usłyszeć. Jeśli mam być szczery, nadal nie wiemy, co się wydarzyło, oprócz tego, że obaj — ty i Temuchin, stwierdziliście, że on przegrał, zwyciężając. To bardzo dziwne.
Meta nachyliła się nad Jasonem i dotknęła jego czoła złożoną chusteczką. Uśmiechnął się i ujął jej dłoń.
— To cała historia. Poszedłem do biblioteki, żeby znaleźć odpowiedź. Powinienem był to zrobić wcześniej, ale na szczęście jeszcze nie było za późno. Biblioteka przeczytała całą masę książek i szybko mnie przekonała, że kultury nie można zmieniać z zewnątrz. Może zostać podbita albo zniszczona — ale nie zmieniona. A właśnie to próbowaliśmy zrobić. Czy słyszeliście kiedykolwiek o Gotach i Hunach — plemionach na Starej Ziemi?
Potrząsnęli przecząco głowami. Jason przepłukał gardło.
— Były to bandy leśnych barbarzyńców, którzy żyli w puszczach. Uwielbiali pić, zabijać, mieli swój własny rodzaj niezależności i bili się z rzymskimi legionami, kiedy tylko się z nimi spotkali. Zawsze dostawali w skórę. Myślicie, że potraktowali to jako nauczkę? Oczywiście, że nie.
Po prostu ci, co przeżyli zbierali się do kupy i zaszywali głębiej w lasach, by spróbować następnym razem. Ich kultura pozostawała nietknięta. Zmieniła się dopiero, gdy WYGRALI. Ostatecznie ruszyli na Rzymian, zdobyli ich stolicę i zakosztowali wszystkich zdobyczy cywilizacji. Przestali być barbarzyńcami. Podobną sztuczkę stosowali przez całe stulecia starożytni Chińczycy. Nie byli wielkimi wojownikami, ale działali jak gąbka. Byli najeżdżam i podbijali wielokrotnie, ale narzucali najeźdźcom własną kulturę i sposób życia. Nauczyłem się tej lekcji i po prostu zorganizowałem wszystko tak, aby podobne wypadki miały miejsce również tutaj. Temuchin był bardzo ambitnym człowiekiem i nie mógł się oprzeć pokusie zdobycia nowych ziem. Najechał więc niziny, gdy pokazałem mu drogę.
— I zwyciężając, przegrał — powiedział Kerk.
— Właśnie. Świat należał do niego. Zdobył miasta i zapragnął ich bogactwa. Musiał wieje okupować, by dostać to, co chciał. Jego najlepsi dowódcy zostali administratorami nowego państwa i pławili się w luksusie. Spodobało im się tutaj. Chętnie by zostali. W sercach byli jeszcze koczownikami, ale następne pokolenie?… Jeśli Temuchin i jego wodzowie mieszkali w miastach, to jak mogli oczekiwać, że uda się wprowadzić z powrotem prawo zabraniające ich budowania? Wyglądałoby to raczej głupio. Przyzwoity barbarzyńca nie ma zamiaru cierpieć zimna na stepach, jeśli może przybyć na niziny i mieć swój udział w zdobyczy. Wino było mocniejsze niż achadh, a mają tu nawet gorzelnie. Koczowniczy tryb życia jest skazany na zagładę. Temuchin to wiedział, choć nie umiał ubrać tego w słowa. Wiedział po prostu, że zwyciężając, zostawił za sobą i zniszczył bezpowrotnie tryb życia, który pozwolił mu wygrywać. To dlatego nazwał mnie demonem i powiesił w klatce.
— Biedny Temuchin — powiedziała Meta w przebłysku intuicji. — Zgubiła go własna ambicja i w końcu to zrozumiał. Chociaż to on był zdobywcą, stracił najwięcej.
— Swój sposób życia i samo życie — odparł Jason, — Był wielkim człowiekiem.
— Nie mów tylko, że żałujesz, że go zabiłem — powiedział Kerk.