— Wiesz tak dużo — błagał stary — musisz mi coś powiedzieć.
Żołnierze odepchnęli ich, zanim Jason zdołał powiedzieć parę dosadnych słów, które przychodziły mu na myśl.
Trzymało go tylu ludzi, że był zupełnie bezbronny. Postawili go przy grubym, żelaznym palu wkopanym mocno w ziemię i zaczęli zdzierać z niego ubranie. Kamizelka ochronna i sprzączki stawiały opór, więc jeden z nich wydobył sztylet i przeciął materiał, nie zwracając uwagi, że zadaje mu rany. Obnażony do pasa, zakrwawiony, Jason ledwie trzymał się na nogach. Pchnięto go na ziemię i rzemieniem związano nadgarstki. Potem żołnierze odeszli.
Pomimo wczesnego popołudnia było bardzo zimno. Odarty z ciepłego ubrania drżał z chłodu, ale szok termiczny szybko przywrócił mu pełną świadomość. Wiedział, co teraz nastąpi. Rzemień krępujący jego nadgarstki o długości około trzech metrów był drugim końcem przymocowany do wierzchołka pala. Jason stał sam, pośrodku pustego placu.
Wokół trwała gorączkowa krzątanina. Ludzie siodłali swe garbate bestie. Pierwszy, który był gotów, wydał przenikliwy okrzyk i natarł na Jasona z pochyloną lancą.
Bestia, szybka jak błyskawica, pędziła naprzód, drąc pazurami ziemię.
Jason wykonał jedyny możliwy w tej sytuacji manewr — przeskoczył na drugą stronę pala. Mężczyzna dźgnął lancą, ale przejeżdżając obok pala musiał ją cofnąć.
Tylko intuicja ocaliła Jasona, gdyż odgłos drugiej atakującej bestii zupełnie utonął w grzmocie pierwszej szarży. Rzucił się w kierunku pala, znów unikając ciosu. Ostrze zadźwięczało o metal.
Pierwszy jeździec zawracał wierzchowca, gdy Jason dostrzegł, że trzeci osiodłał już swoją bestię i stał gotów do ataku. Ta zabawa mogła mieć tylko jeden koniec; nie mógł tak przecież wywijać bez końca. „Pora wyrównać szansę”
— pomyślał, schylając się po bagnet ukryty za cholewą. Na szczęście wciąż się tam znajdował.
Trzeci jeździec rozpoczął szarżę. Jason podrzucił nóż w górę, chwycił zębami i zaczął przecinać więzy. Udało się!
Przyczaił się za palem, a gdy napastnik go mijał — zaatakował. Przerzucił nóż do lewej ręki, prawą próbując chwycić wojownika za nogę i ściągnąć na ziemię. Zwierzę pędziło jednak zbyt szybko i trafił w jego bok, tuż za siodłem. Wczepił się palcami w zmierzwione futro.
Potem wszystko rozegrało się błyskawicznie. Kiedy jeździec odwrócił się w siodle, próbując go strącić, Jason zatopił swój nóż w zadzie zwierzęcia.
Ostrogi używane przez wojowników uodporniły już wierzchowce na takie bodźce, szczególnie w okolicy żeber. Jednak miejsce, w które trafił Jason — nieco poniżej ogona — miało zupełnie inną wrażliwość. Ciałem zwierzęcia wstrząsnął nagły dreszcz. Rzuciło się do przodu, jakby w jego wnętrznościach zwolniono jakąś sprężynę.
Jeździec stracił równowagę i wypadł z siodła. Jason jedną ręką wczepiony był w futro zwierzęcia, drugą — coraz głębiej wbijał sztylet. Wytrzymał pierwszy skok, drugi… Wszystko: zwierzęta, ludzie migało mu przed oczami z oszałamiającą szybkością. Trzeci skok… To okazało się już ponad jego siły, wyleciał w powietrze jak z procy.
Uderzając o ziemię wywinął kilka kozłów. Zorientował się, że wylądował pomiędzy dwoma namiotami, zerwał się natychmiast i popędził przed siebie uliczką rozdzielającą luźno porozrzucane wigwamy, służące za mieszkania. Znajdował się na prostej, szerokiej drodze. Myśl o włóczniach, mogących lada chwila utkwić w jego plecach, kazała mu skręcić w prawo, tuż za pierwszym zakrętem. Krzyki dochodzące z tyłu ostrzegały przed pogonią. Na razie miał przewagę, zastanawiał się jednak, jak długo zdoła ją utrzymać.
W jednym ze stojących przed nim domów podniosła się skórzana derka zasłaniająca wejście i w otworze ukazał się siwowłosy mężczyzna — ten sam, który poprzednio nagabywał Jasona. Widocznie zorientował się w sytuacji, bo odsuwając szerzej zasłonę, wpuścił go do środka.
Nie było czasu na długie rozmyślania. Pędząc na złamanie karku, Jason rozglądał się wokół, ale nie widział żadnego innego schronienia. Wskoczył do środka, pociągając za sobą starego. Dopiero teraz zdał sobie sprawę, że wciąż trzyma w ręku bagnet. Przyłożył go do szyi starca.
— Piśniesz słówko, a zginiesz — syknął.
— Dlaczego miałbym cię zdradzić? — zachichotał stary. — Sam cię tu sprowadziłem. Jestem gotów ryzykować wszystkim dla wiedzy. Cofnij się, to zamknę wejście.
Ignorując nóż, zaczął sznurować opuszczoną klapę. Rozglądając się szybko po wnętrzu, Jason zobaczył drzemiącego przy ogniu wyrostka o zaspanych oczach. Nad paleniskiem wisiał żelazny garnek. Zasuszona starucha coś w nim. mieszała, zupełnie nie zwracając uwagi na zamieszanie przy wejściu.
— Do tyłu! Na dół — powiedział starzec, popychając Jasona.!
— Zaraz tu będą. Nie mogą cię tu znaleźć! „Krzyki było słychać coraz bliżej. Jason stwierdził, że nie ma innego wyjścia.
— Pamiętaj, nóż mam w pogotowiu — ostrzegł, siadając przy tylnej ścianie i pozwalając się przykryć stosem stęchłych skór.
Po chwili zagrzmiał ciężki tupot setek nóg; zewsząd dały się słyszeć liczne głosy. Siwobrody okrył głowę Jasona skórzanym szalem, zasłaniając twarz. W usta wetknął mu śmierdzącą, skórzaną fajkę, którą wygrzebał z woreczka wiszącego u pasa. Ani starucha, ani wyrostek nie zwracali na to uwagi.
Nie obejrzeli się nawet, gdy mocne szarpnięcie uniosło skórę zasłaniającą wejście, a w otworze ukazała się zarośnięta twarz wojownika.
Jason siedział bez ruchu, uważnie śledząc każdy jego ruch. W dłoni ściskał bagnet, gotów w każdej chwili zrobić z niego użytek.
Wojownik rozejrzał się po ciemnym wnętrzu i krzyknął coś, co zabrzmiało jak pytanie. Siwobrody odpowiedział przecząco. Intruz zniknął równie szybko, jak się pojawił, a stara kobieta podeszła do wejścia, by je znów zasznurować.
Lata włóczęgi po galaktyce nie dostarczyły Jasonowi zbyt wielu dowodów bezinteresownego miłosierdzia. Jego podejrzliwość była więc w pełni usprawiedliwiona. Nóż miał ciągle w pogotowiu.
— Dlaczego ryzykujesz? — zapytał.
— Minstrel zaryzykuje wszystko dla wiedzy — odrzekł mężczyzna, siadając przy ogniu — nie obchodzą mnie waśnie plemienne. Nazywam się Oariel. Może też byś się przedstawił?
— Sam Riverboat — powiedział Jason. Odłożył nóż i zaczął z powrotem wciągać kamizelkę ochronną. Kłamał odruchowo. Nie chciał odkryć kart.
— Z jakiego świata pochodzisz?
— Z nieba.
— Czy jest wiele światów zamieszkałych przez ludzi?
— Przynajmniej 30.000, choć nikt nie zna dokładnej liczby.
— Jaki jest twój świat?
Jason rozejrzał się wokół i po raz pierwszy od chwili, gdy został porwany, miał czas, aby się zastanowić. Jak dotąd dopisywało mu szczęście, ale kto wie, jak daleko było jeszcze do końca tej przygody?
— Jaki jest twój świat? — powtórzył Oariel.
— A jaki jest twój, starcze?
Oariel milczał przez chwilę; w jego półprzymkniętych oczach błysnęła wesołość. Po chwili skinął głową.
— Zgoda. Odpowiem na twoje pytania, jeśli ty odpowiesz na moje.
— W porządku. Będziesz mówił pierwszy. Ja mam więcej do stracenia, gdyby nam przerwano. Ale zanim zaczniemy tę zabawę, muszę się oporządzić. Do tej pory jakoś nie znalazłem na to czasu.
Chociaż pistolet przepadł, autokabura była nadal na swoim miejscu. Jej baterie mogły się jeszcze przydać. Stracił pas, a kieszenie starannie mu przetrząśnięto. Medpakiet ocalał tylko dlatego, że był umocowany z tyłu. Musiał na nim leżeć, kiedy go rewidowano. Zapasowa amunicja i pojemnik z granatami również zginęły.