— Dziś — rzekł Homarnoch.
— Nie mam czasu — odpowiedziałem z tą władczą wyższością, właściwą synom książąt, gdy chcą przypomnieć innym o władzy, której jeszcze nie mają.
— Tak rzecze Mueller.
I to było to. Wszystkie wybiegi się skończyły. Musiałem natychmiast odrzucić kłamstwa. Jednak wciąż się ociągałem; powiedziałem mu, że jestem brudny i muszę się umyć. W znacznym stopniu odpowiadało to prawdzie. Zdołałem się wykąpać, nie spojrzawszy ani razu w posrebrzane szkło, aby siebie zobaczyć. Na wszystkich lustrach porozwieszane były ubrania. Niektóre odstawiono, tak że w moim pokoju nigdy nie musiałem oglądać swego odbicia. Był to jeszcze jeden znak, że podświadomie wiedziałem. Jeszcze w zeszłym miesiącu byłem równie próżny jak wszyscy chłopcy i otaczałem się zwierciadłami.
Nie było jednak ucieczki przed lustrami w sterylnej pracowni chirurgicznej Homarnocha. W tym miejscu, pełnym ostrych stalowych noży i zakrwawionych łóżek, usuwano kolczaste strzały tkwiące w ciałach żołnierzy, a młodym ludziom odcinano zbyteczne części.
Postawił mnie przed lustrem. Stanąwszy za mną, podniósł rękami moje piersi, wtedy już obfite. Po raz pierwszy zmuszono mnie, bym spojrzał na ciało, które po prostu nie mogło być moim. Po raz pierwszy byłem świadomy ucisku czyjegoś dotyku. Nie sądzę, żeby to właśnie szorstka, lekarska pieszczota Homarnocha mnie podnieciła. Ten dotyk był dla mnie raczej dziwny niż podniecający. Myślę, że podniecił mnie widok czyichś piersi, ujętych przez kogoś innego. Myślę, że to był voyeurism. Wciąż nie wierzyłem w to, co się ze mną działo.
— Dlaczego od razu do mnie nie przyszedłeś? — spytał Homarnoch. W jego głosie słychać było niemal urazę.
— Po co? Już przedtem rosły mi najprzeróżniejsze części ciała.
Potrząsnął głową.
— Nie jesteś głupcem, Laniku Muellerze.
Usłyszałem swe imię i poczułem przyprawiającą o mdłości trwogę. Później zdałem sobie sprawę, że to ono mnie przeraziło. Nie dlatego, że należało do mnie, ale dlatego że wkrótce miało przestać do mnie należeć.
— To zdarza się nawet w rodzinie Muellera, Laniku. Co kilka pokoleń. Nikt nie jest odporny.
— To tylko dojrzewanie — powiedziałem, pragnąc, żeby w to uwierzył.
Popatrzył na mnie smutno i z pewną sympatią.
— Mam nadzieję, że się nie mylisz — rzekł, ale oczywiście nie miał żadnej nadziei. — Mam nadzieję, że kiedy cię zbadam, przekonamy się, że masz rację.
— Nie trzeba zaraz…
— Teraz, Laniku — rzekł. — Mueller prosił mnie, żebym dał mu odpowiedź w ciągu godziny.
Zachowałem się stosownie do rozkazu Ojca. Położyłem się na stole i zmusiłem do odprężenia, kiedy nóż wgryzł się W mój żołądek. Czułem już wcześniej większe bóle, na przykład gdy rozdzierały mnie drewniane miecze treningowe czy wtedy, gdy strzała przebiła mi skroń i wyszła okiem. Tym razem to nie był ból. Raczej nie tylko ból. Ponieważ po raz pierwszy od wczesnego dzieciństwa płonęły we mnie jednocześnie ból oraz trwoga i czułem to, co czuje człowiek z pospólstwa, to, co odbiera mu męstwo na polu walki, to, co wystawia go na żer dla zaborczych mieczy Muelleru.
Kiedy skończył, zakleił mi brzuch plastrem. Czułem już mrowienie i lekki zawrót głowy, co oznaczało, że rana się goi: cięcia były czyste i wszystko miało zrosnąć się, nie pozostawiając blizn, w ciągu kilku godzin. Nie musiałem pytać, co odkrył. Domyśliłem się tego z pochylenia jego ramion, z wyrazu pełnej szorstkiego stoicyzmu twarzy. Rozpoznałem, że jego beznamiętne oblicze skrywa żal, a nie radość.
— Po prostu je odetnij — powiedziałem, lekko żartując.
Nie mógł potraktować tego jako żartu.
— Są również jajniki, Laniku. Jeśli je wytnę i usunę macicę, odrosną.
Spojrzał mi potem w twarz, z tą samą odwagą, z jaką mężczyzna patrzy w czasie bitwy w twarz nieprzyjaciela.
— Jesteś radykalnym regeneratem, Laniku. To się nigdy nie skończy.
To było to. Nazwa tego, czym się stałem. Tak jak moja piękna kuzynka Velinisik: oszalała i na wszystkich dookoła siusiała penisem, który jej wyrósł i zamienił ją w potwora. Radykalny regenerat. Rad. Jak wszyscy, odwróciłem się od niej. Od tamtego dnia nie wypowiedziałem nawet jej imienia. Najpierw dla wszystkich przestała być człowiekiem. Potem nigdy nie była człowiekiem. Potem nigdy nie istniała.
Przy końcu okresu dojrzewania większość Muellerów stabilizuje się w swym dorosłym kształcie. Odtwarzają tylko te części ciała, które zostały stracone. Jednak niektórzy, niewielu, nigdy się nie stabilizują. Dojrzewanie trwa cały czas i stale przypadkowo wyrastają im nowe części ciała. W takich przypadkach organizm zapomina, jaki powinien być jego naturalny kształt: wydaje mu się, że jest jedną wielką raną, która wymaga ustawicznego gojenia. Jest jak ciało nieustannie pozbawione członków, które bez przerwy trzeba regenerować.
To najgorszy sposób umierania, ponieważ nie ma dla ciebie pogrzebu. Przestajesz być osobą, ale nie pozwalają ci stać się trupem.
— Kiedy to powiesz, Homarnochu, mógłbyś równie dobrze stwierdzić, że jestem martwy.
— Przykro mi — odrzekł po prostu. — Ale muszę natychmiast powiedzieć o tym twemu Ojcu.
I wyszedł.
Spojrzałem znów w wielkie ścienne lustro, obok którego wisiało na haku moje ubranie. Byłem wciąż szeroki w ramionach dzięki godzinom, dniom i tygodniom spędzonym z mieczem, kijem, dzidą i łukiem, a ostatnio przy miechu w kuźni. W biodrach byłem wciąż wąski dzięki bieganiu i konnej jeździe. Mój brzuch był wyrzeźbiony w mięśniach, twardy, solidny i męski. Przy tym mój biust — śmiesznie miękki i zapraszający…
Z pochwy przy pasie wiszącym na ścianie wyjąłem nóż i przycisnąłem ostrą srebrną klingę do mych piersi. Bardzo bolało. Naciąłem tylko na cal głęboko i musiałem przestać. Od strony drzwi doszedł mnie odgłos. Odwróciłem się.
Mała, czarna Cramer pochyliła głowę tak nisko, że nie widziała mnie. Pamiętałem, że została wzięta w ostatniej wojnie — wygranej przez Ojca — więc należała do nas dożywotnio. Przemówiłem łagodnie, gdyż była niewolnicą.
— Wszystko w porządku, nie martw się — rzekłem do niej, ale nie odprężyła się.
— Mój pan Ensel chce widzieć swego syna Lanika. Powiada, że natychmiast.
— Do diabła! — zakrzyknąłem, a ona uklękła, aby wziąć na siebie mój gniew. Jednak nie uderzyłem niewolnicy, tylko przechodząc dotknąłem jej głowy. Podszedłem do ubrania i włożyłem je. Byłem zmuszony patrzeć cały czas na swoje odbicie. Kiedy kroczyłem ku drzwiom, mój biust wznosił się i opadał. Mała Cramer mamrotała podziękowania, gdy wychodziłem.
Zacząłem zbiegać po schodach do komnat ojca. Nie nauczyłem się jeszcze chodzić płynnie jak kobieta i poruszać biodrami, by unikać niepotrzebnych potrąceń w tłumie. Po trzech susach przystanąłem i oparłem się o poręcz, aż ból i strach ustąpiły. Kiedy odwróciłem się, chcąc zejść na dół, ale już wolniej, u podnóża schodów zobaczyłem mego brata, Dintego. Uśmiechał się głupio: najwspanialszy okaz obiecującego durnia, jaki kiedykolwiek pojawił się w naszej rodzinie.
— Widzę, że usłyszałeś nowinę — powiedziałem, schodząc ostrożnie ze schodów.
— Doradzałbym ci nabycie biustonosza — zaproponował spokojnie. — Pożyczyłbym ci jakiś od Mannoah, ale jej są o wiele za małe.
Położyłem rękę na nożu i Dinte cofnął się o parę stopni. Odcinałem mu palce i wydłubywałem oczy podczas naszych dziecięcych kłótni tak wiele razy, że wiedziałem o jałowości tego działania. Musiałem jednak mieć nóż w ręku, kiedy byłem gniewny.