Выбрать главу

— Ja się go nie boję — rzekł pogardliwie Dinte.

— Więc jesteś głupcem — stwierdził ostro Ojciec. — Lanik, z cyckami czy bez, bije cię pod każdym względem, chłopcze. Nie powierzę ci mego imperium, zanim mi nie pokażesz, że jesteś co najmniej w połowie tak zdolny, jak twój brat.

Dinte ucichł, ale wiedziałem, że ojciec zapisał mu w umyśle wyrok śmierci na mnie. Czy zrobił to celowo? Miałem nadzieję, że nie. Przyszło mi jednak na myśl, że dla Ojca najlepszym sprawdzianem, czy Dinte jest zdolny sprawować władzę, będzie przekonanie się, jak dobrze udało mu się zorganizować moje morderstwo.

— Poselstwo. Do jakiego narodu? — spytałem.

— Nkumai — odparł.

— Królestwo mieszkających na drzewach czarnuchów, daleko na wschodzie — powiedziałem, pamiętając swe lekcje geografii. — Dlaczego mamy wysyłać emisariuszy do zwierząt?

— To nie zwierzęta. Ostatnio w bitwach używali stalowych mieczy. Dwa lata temu podbili Drew. My tu rozmawiamy, a oni nie wysilając się zdobywają Allison.

Czułem, jak wzbiera we mnie gniew, kiedy pomyślałem o mieszkających na drzewach czarnuchach, pokonujących dumnych rzeźbiarzy z Drew czy prowincjonalny, religijny lud Allison. Niedawno przecież pokonaliśmy Cramer i zmieniliśmy ich w niewolników, pokazując, gdzie na świecie jest prawdziwe miejsce czarnuchów.

— Dlaczego wysyłamy posłów zamiast armii? — zapytałem z gniewem.

— Czyż jestem głupcem? — odpowiedział pytaniem na pytanie Ojciec. — Gdybym chciał postępować jak nierozumny fanatyk, zwołałbym zgromadzenie ludowe i posłuchał szlachty.

Było to dla mnie krzepiące i bolesne zarazem, że oczekiwał ode mnie, bym myślał jak Mueller, a nie jak jakiś pospolity żołnierz, który za nic nie odpowiada. Odrzekłem mu więc z powagą:

— Jeśli mają twardy metal, znaczy to, że znaleźli coś, co kupują Zewnętrzni. Nie wiemy, jak wiele mają metalu. Nie wiemy, co sprzedają. Wobec tego moje poselstwo nie jest po to, by przygotować układ, ale raczej by dowiedzieć się, co mają do sprzedania i ile za to płaci Ambasador.

— Bardzo dobrze — rzekł Ojciec. — Dinte, możesz odejść.

— Jeśli są to sprawy królestwa — zaprotestował Dinte — czy nie powinienem pozostać tutaj i posłuchać o nich?

Ojciec nie odpowiedział. Dinte wstał i wyszedł. Wtedy Ojciec machnął ręką na Kupę, która również opuściła pokój, wyniośle kołysząc biodrami.

— Lanik — zaczął Ojciec, gdy pozostaliśmy sami — Lanik, na Boga, tak bym chciał coś z tym zrobić.

Oczy napełniły mu się łzami i z pewnym zdziwieniem zdałem sobie sprawę, że Ojciec kochał mnie na tyle, by z mojego powodu czuć żal. „Ale tak naprawdę to nie z mojego powodu — pomyślałem. — Z powodu swego drogocennego imperium, którego Dinte z pewnością nie będzie w stanie utrzymać”.

— Lanik, nigdy w trzechtysiącletniej historii Muelleru nie było umysłu takiego jak twój, w ciele takim jak twoje. Nie było mężczyzny tak doskonale nadającego się na przywódcę ludzi. A teraz to ciało jest zrujnowane. Czy umysł będzie mi wciąż służył? Czy mężczyzna wciąż będzie kochał swego ojca?

— Mężczyzna? Gdybyś spotkał mnie na ulicy, chciałbyś zabrać mnie do swego łoża.

— Lanik! — wykrzyknął. — Czy nie wierzysz w mój żal?

Wyciągnął swój złoty sztylet, podniósł go wysoko i przebił sobie lewą rękę, przyszpilając ją do stołu. Kiedy wyciągnął nóż, krew zaczęła tryskać miarowo z rany, on zaś przeciągnął dłonią po czole, pokrywając twarz posoką. Potem załkał. Krwawienie ustało, a rana pokryła się strupem.

Siedziałem i obserwowałem. Patrzyłem, jak odprawiał rytuał żalu. Milczeliśmy. Słychać było tylko głośny oddech Ojca aż do chwili, gdy jego dłoń wygoiła się. Wtedy spojrzał na mnie ciężkim wzrokiem.

— Nawet gdyby to się nie wydarzyło, wysłałbym cię do Nkumai. Od czterdziestu lat byliśmy jedynymi, jak nam się zdawało, którzy mieli wystarczająco dużo twardego metalu, by wpływać na przebieg wojny. Nkumai jest obecnie naszym jedynym rywalem, a my nic nie wiemy o tej Rodzinie. Będziesz musiał udać się tam po kryjomu: jeśli dowiedzieliby się, że jesteś z Muelleru, zabiliby cię. Nawet gdybyś przeżył, postaraliby się, byś nie zobaczył niczego ważnego.

Zaśmiałem się gorzko.

— A teraz mam doskonałe przebranie. Nikt nigdy nie uwierzy, że Mueller posłał kobietę, by wykonywała pracę mężczyzny.

„Właśnie — powiedziałem do siebie — zdobądź sobie imię, które może uchroni cię przed niebytem”. Ale wiedziałem, że to niemożliwe. W Mueller nie zaakceptowano by rada jako kobiety, tak jak nie akceptowano go jako mężczyzny. Tylko poza Muellerem mogłem być brany za istotę ludzką. Ojciec mógł to nazywać poselstwem, a nawet misją szpiegowską, ale obydwaj wiedzieliśmy, że prawdziwym terminem było „wygnanie”.

Uśmiechnął się do mnie. Potem jego oczy zaszły łzami, a ja zastanawiałem się, czy mimo wszystko ta jego miłość nie była skierowana ku mnie.

Audiencja dobiegła końca. Wyszedłem.

Nadzorowałem przygotowania: stajennym kazałem oporządzić konie i podkuć je do podróży, kuchcikom dawałem instrukcje, aby przygotowali toboły do drogi, mędrcom poleciłem sporządzić mapę. Kiedy prace były w toku, opuściłem główny zamek i poszedłem krytymi korytarzami do Laboratoriów Genetycznych.

Nowina rozeszła się szybko: wszyscy wyżsi oficerowie unikali mnie. Zastałem tam tylko uczniów; otwierali mi drzwi i prowadzili do miejsca, które chciałem zobaczyć.

Zagrody oświetlano jasno we dnie i w nocy. Przez umieszczone wysoko okno obserwacyjne patrzyłem na ciała, które leżały na miękkich trawnikach. Gdzieniegdzie ktoś się tarzał, wzbijając kurz. Wszystkie ciała były nagie. Widziałem, jak do karmników rozdziela się południowy posiłek. Niektórzy nie różnili się wyglądem od ludzi. Inni mieli tu i tam małe narośla lub defekty ledwie rozpoznawalne z daleka: trzy piersi, dwa nosy, dodatkowe palce u rąk i nóg.

No i byli tam też ci, którzy dojrzeli do zbioru. Obserwowałem, jak jedno ze stworzeń poczłapało do koryta. Miało pięć nóg, które nie współpracowały ze sobą zbyt dobrze. Wymachiwało swymi pięcioma ramionami, aby utrzymać równowagę. Dodatkowa głowa majtała się bezużytecznie na plecach. Drugie plecy odchylały się krzywo od ciała, jak wąż sztywno przyssany do ofiary.

— Dlaczego tak długo nie zbierano z niego plonu? — spytałem ucznia stojącego obok mnie.

— To z powodu głowy — wyjaśnił. — Kompletne głowy są bardzo rzadkie i nie śmieliśmy wtrącać się do regeneracji, dopóki się nie zakończyła.

— Czy za głowy dostajemy dobrą cenę? — spytałem.

— Nie zajmuję się sprzedażą — odpowiedział, co oznaczało, że cena była rzeczywiście bardzo wysoka.

Patrzyłem, jak monstrum usiłuje donieść jedzenie do ust przy pomocy nieposłusznych ramion. Czy mogła to być Velinisik? Zadrżałem.

— Jest panu zimno? — spytał uczeń z przesadną troską.

— Bardzo — rzekłem. — Moja ciekawość została zaspokojona. Pójdę już sobie.

Zastanawiałem się, dlaczego wcale nie jestem wdzięczny, że wygnanie ocaliło mnie przynajmniej od tych zagród. Być może byłem przekonany, iż gdyby skazano mnie na takie życie, na dostarczanie zapasowych części do wysyłki w Kosmos, byłbym się zabił. Ciągle jednak byłem po tej stronie samobójstwa i nie mogłem uciec przed straszną świadomością wszystkiego, co straciłem.

Saranna spotkała mnie w poczekalni Laboratorium Genetycznego. Nie mogłem tego uniknąć.

— Wiedziałam, znając twoją chorobliwą ciekawość, że cię tu zastanę — powiedziała.