— Co to jest? — spytała farbornki, pod której opieką Agat ją zostawił, kobiety z jego rodu, a ta siląc się na uprzejmość odparła: — Obraz, taki rysunek… Wy przecież też robicie rysunki, prawda?
— Tak, czasami. O czym on opowiada?
— O innych światach i naszym rodzinnym domu. Widzisz tych ludzi? Dawno, dawno temu, w pierwszym Roku naszego wygnania, namalował go jeden z synów Esmita.
— A to, co to jest? — spytała, wskazując palcem z pełnego szacunku dystansu.
— Budynek… Gmach Ligi pewnego świata zwanego Davenant.
— A to?
— Erkar.
— Słucham cię jeszcze raz — powiedziała grzecznie Rolery (pilnowała się teraz, żeby ani na chwilę nie zapomnieć o najlepszych manierach). Widząc jednak, że Seiko Esmit najwyraźniej nie rozumie tego grzecznościowe zwrotu spytała: — Co to jest erkar?
Farbornka wydęła lekko wargi i odparła obojętnym tonem: — Taki pojazd… to znaczy coś, czym się jeździ. Jak wasze… Hm, przecież wy nie używacie jeszcze nawet kół W jaki sposób mogłabym ci to wytłumaczyć? Czy widziałaś nasze ciągnione wozy? Tak? No więc, erkar to taki wóz tylko do latania po niebie.
— Czy teraz także potraficie robić takie wozy? — spyta Rolery z czystego podziwu, ale Seiko opacznie ją zrozumiała.
— Nie — odparła z urazą — nie potrafimy. Jakże moglibyśmy zachować tu takie umiejętności, skoro Prawo zakazuje nam wznosić się ponad wasz poziom? Przecież wy przez sześćset lat nie zdołaliście nawet nauczyć się posługiwania kołami!
Osamotniona w tym przedziwnym domu, skazana na wygnanie przez swój ród, a do tego opuszczona jeszcze teraz przez Agata, Rolery czuła strach przed Seiko Esmit, przed każdą nową osobą i rzeczą jakie napotykała. Ale niedoczekanie, żeby szydziła z niej jakaś zazdrosna, stara baba.
— Pytam dlatego, że nie wiem — powiedziała. — Ale wydaje mi się niemożliwe, żebyście byli tu od sześciuset Lat. — Sześćset naszych ojczystych lat to dziesięć Lat tutaj — odparła Seiko Esmit, a po chwili ciągnęła dalej: — Widzisz, nie wiem zbyt wiele o erkarach i różnych innych rzeczach, którymi niegdyś się posługiwaliśmy, bo kiedy nasi przodkowie przybyli na tę planetę, przysięgli przestrzegać prawa Ligi, zakazującego używania wszystkiego, co wyraźnie wyprzedza poziom rozwoju tubylców. Nazywało się to Embargo Kulturowe. Z czasem mieliśmy was nauczyć wytwarzania różnych przedmiotów — takich jak na przykład wozy. Ale statek odleciał. Zostało nas tu mało, bez żadnej łączności z Ligą, a do tego w owych czasach wiele waszych plemion wrogo się do nas odnosiło. Było nam trudno przestrzegać praw Ligi i jednocześnie zachować to, co mieliśmy i wiedzieliśmy. Więc pewnie zatraciliśmy wiele umiejętności i wiedzy, jaką niegdyś posiadaliśmy. Dziś nikt już nie wie, jak to było naprawdę.
— To dziwne prawo — mruknęła Rolery.
— Ustanowiono je dla waszego dobra, nie naszego — powiedziała Seiko z twardym, wyraźnym akcentem farbornów, tym samym, z jakim mówił Agat. Wyrzucała z siebie słowa jedno za drugim, jakby się ciągle dokądś spieszyła. — W Kodeksie Ligi, którego uczymy się już w dzieciństwie, napisano: „Zakazuje się szerzenia jakiejkolwiek religii i teorii harmonii, nauczania praw i technik wytwarzania, przenoszenia wzorców i zasad kulturowych; a także komunikowania się metodą parawerbalną z jakimikolwiek nie znającymi jej wysoko inteligentnymi formami życia. Zakaz ten dotyczy wszystkich bez wyjątku planet kolonialnych, a uchylić go może jedynie Rada Sektora i tylko za zgodą całego Plenum, uznając, że dana planeta dojrzała do sprawowania pełni władzy na swym terenie lub do ubiegania się o status członkowski Ligi…” Widzisz, oznacza to, że musieliśmy żyć dokładnie na takim samym poziomie jak wy. Każde odstępstwo od tej zasady oznacza łamanie praw Ligi.
— Ani nam, ani wam nie przyniosło to nic dobrego — powiedziała Rolery.
— Nie ty będziesz nas osądzać — osadziła ją z chłodną urazą Seiko, po czym opanowując się jeszcze raz, dodała: — Czeka nas mnóstwo roboty. Idziesz ze mną?
Potulnie udała się za Seiko Esmit. Wychodząc spojrzała jeszcze raz ukradkiem na obraz. Nic, co do tej pory widziała w swoim życiu, nie tworzyło tak wspaniale zamkniętej całości. Jego mroczna, srebrzysta, niepokojąca pełnia działała na nią podobnie jak obecność Agata; ale kiedy on był przy niej, bała się tylko jego, niczego więcej. Niczego i nikogo.
Wojownicy Landinu wyruszyli z miasta. Mieli nadzieję, że za pomocą zasadzek i nagłych wypadów uda im się skłonić ghalów, żeby zostawili Landin w spokoju i pospieszyli dalej na południe na tereny zamieszkane przez mniej agresywne Ludy. Była to jednak nadzieja bardzo nikła, toteż kobiety przygotowywały miasto do oblężenia.
Seiko i Rolery zgłosiły się w Gmachu Ligi przy wielkim placu i zostały przydzielone do spędzania stad haynn z pastwisk ciągnących się daleko od miasta. Wysłano po nie dwadzieścia kobiet, przy wyjściu z Gmachu każda z nich otrzymała pajdę chleba i gomółkę haynniego sera, bo miało im to zająć cały dzień. W miarę tego jak ubywało paszy, zwierzęta zapuszczały się coraz dalej na południe między plaże i nadbrzeżne wzgórza. Kobiety wyprawiły się mniej więcej osiem mil w tę właśnie stronę, po czym zawróciły i przeczesując cały teren zakosami, zaczęły zbierać i pędzić w stronę miasta coraz większe stado małych, cichych, kosmatych zwierząt.
Rolery ujrzała teraz kobiety farbornów w zupełnie nowym świetle. Do tej pory ich miękkie, jasne stroje, żywość mowy i myśli sprawiały, że wydawały się delikatne i dziecinne. Tutaj, na oszronionych ścierniskach Wzgórz, ubrane jak kobiety ludzi w futra i spodnie, pędziły wspólnie powolne, kudłate stada pod wiatr wiejący od północy, wykazując ogromny spryt i determinację. Fantastycznie radziły sobie ze zwierzętami — raczej wiodły je niż poganiały, zupełnie jakby miały nad nimi jakąś tajemną władzę. Było już po zachodzie słońca, gdy wreszcie zbliżyły się do miasta drogą od Morskiej Bramy — garstka kobiet wśród kosmatej rzeki biegnących truchtem zwierząt o zadartych zadach. Ujrzawszy mury Landinu, jedna z kobiet podniosła głos i zaczęła śpiewać.
Rolery nigdy jeszcze nie słyszała tej zabawy głosu z wysokością brzmienia i rytmem. Zamrugała oczami, poczuła dziwny ucisk w gardle, a jej stopy podchwyciły na ciemnej drodze takt melodii. Podjęły ją zaraz inne głosy z przodu i z tyłu; śpiewały o utraconym domu, którego nigdy nie znały, o tkaniu sukna i wyszywaniu go klejnotami, o wojownikach poległych na wojnie. Jedna z pieśni mówiła o dziewczynie, która zakochana do szaleństwa skoczyła do morza: „O, fale, co pędzicie w dal przed przypływu grzywaczem…”
Podeszły ze stadami do bram miasta — dwadzieścia kobiet nucących w wietrznej ciemności rzewnymi głosami pieśń zrodzoną ze smutku. Ponad wydmami po lewej stronie kołysał się z leniwym poszumem czarny bezmiar przypływu. Pochodnie na wysokich murach płonęły jasno przed nimi, czyniąc z miasta wygnania wyspę światła.
Całą żywność zaczęto ściśle racjonować. Posiłki jadano wspólnie w jednym z wielkich budynków przy Rynku, chyba że ktoś wolał zabrać swoje racje do domu. Kobiety, które pędziły stada, zjawiły się w tym dziwacznym budynku zwanym Thiatrem mocno spóźnione. Po zjedzonym naprędce obiedzie Rolery poszła z Seiko Esmit do domu Alli Pasfal. Wolałaby co prawda wrócić do pustego domu Agata i zostać sama, ale robiła wszystko co jej kazano. Nie była już młodą dziewczyną i nie była już wolna. Była żoną Alterry i tolerowanym więźniem. Po raz pierwszy w życiu okazywała pełne posłuszeństwo.