— Kiedy się znów zobaczymy? — spytał Barrent.
— Skontaktuję się z tobą.
— Nie mogę powiedzieć, żeby to była konkretna odpowiedź.
— To jedyna odpowiedź, jakiej mogę ci udzielić odparła Moera. — Przykro mi. Will. Zobaczę, co da się zrobić w sprawie organizacji.
Barrent musiał się tym zadowolić. Kiedy pojazd Ministerstwa Sprawiedliwości wysadził go przed sklepem, w dalszym ciągu nie wiedział ani gdzie Moera mieszka, ani o jakiej organizacji mówiła.
Znalazłszy się w mieszkaniu, jeszcze raz zaczął szczegółowo roztrząsać treść swojego snu z Boutique'u Marzeń. Było w nim wszystko: wściekłość na Therkalera, nielegalna broń, spotkanie, zwłoki, a potem informator i sędzia. Brakowało tylko jednego. Nie było momentu popełnienia morderstwa, nie przypomniał sobie chwili, w której wyciągnął broń, wymierzył i nacisnął spust. Sen urwał się na spotkaniu z Therkalerem, po czym przeskoczył natychmiast do wydarzeń po jego śmierci.
Może sam moment popełnienia morderstwa uległ w jego pamięci całkowitemu zablokowaniu, ale może też właśnie wtedy został jakoś szczególnie sprowokowany i właśnie wówczas stało się coś, co mogłoby go usprawiedliwiać. Musiał się tego dowiedzieć.
Były tylko dwie metody uzyskania informacji o tym, co zaszło na Ziemi. Pierwsza — to ponowne odwiedzenie Boutique'u Marzeń i skorzystanie z jego koszmarnych narkotycznych seansów, ale Barrent poprzysiągł sobie, że już nigdy więcej tego nie uczyni. Drugą metodą było zwrócenie się o pomoc do mutanta o zdolnościach projekcyjnych.
Barrent odczuwał wstręt do mutantów, podobnie jak wszyscy mieszkańcy Omegi. Mutanci stanowili całkowicie odrębną rasę, a ich status niedotykalnych nie wynikał wyłącznie z uprzedzeń. Powszechnie wiadomo było, że przenoszą wiele dziwnych i nieuleczalnych chorób. Stroniono od nich, a oni reagowali na to zamykaniem się we własnym środowisku. Mieszkali w Dzielnicy Mutantów, która stanowiła nieomal wydzielone, osobne miasto w Tetrahydzie. Rozsądni obywatele trzymali się z dala od Dzielnicy Mutantów, zwłaszcza po zmroku. Dla nikogo nie było tajemnicą, że mutanci potrafią być mściwi.
Ale tylko oni posiadali zdolności projekcyjne. Ich zniekształcone ciała kryły w sobie niezwykłe talenty i predyspozycje, przedziwne umiejętności, które zwykły człowiek traktował z odrazą i sceptycyzmem za dnia, lecz nocą często próbował potajemnie wykorzystać. Powiadano, że mutanci cieszyli się specjalnymi względami Szatana. Wielu uważało, że wielką sztukę Czarnej Magii, którą tak bardzo chełpili się kapłani, uprawiać może jedynie mutant, ale nikt nigdy nie powiedział tego otwarcie w obecności żadnego kapłana.
Z uwagi na swe przedziwne uzdolnienia mutanci mieli jakoby pamiętać znacznie więcej z życia na Ziemi niż normalni ludzie. I to nie tylko generalnie, ale również potrafili podobno, cofając się w przestrzeni i czasie, dokonać projekcji nici życia pojedynczego człowieka i przebijając się przez mur zapomnienia powiedzieć mu dokładnie, co takiego zdarzyło się w jego przeszłości.
Inni zaś utrzymywali, że mutanci nie posiadają w ogóle żadnych niezwykłych zdolności. Uważali ich za przebiegłych łotrów, potrafiących żyć z ludzkiej głupoty i łatwowierności.
Barrent postanowił sam się przekonać, jak jest naprawdę. Pewnej ciemnej nocy, odpowiednio ubrany i uzbrojony, opuścił swe mieszkanie i udał się do Dzielnicy Mutantów.
Rozdział 13
Szedł wąskimi, krętymi uliczkami Dzielnicy, z jedną ręką ciągle błądzącą w pobliżu kolby pistoletu. Przechodził obok kulawych i niewidomych, mikro i hydrocefalicznych kretynów, minął jakiegoś ekwilibrystę, który żonglował dwunastoma pochodniami, pomagając sobie w tym szczątkową trzecią ręką, wyrastającą mu z klatki piersiowej. Byli tu przekupnie, handlujący używaną odzieżą, zaklęciami i biżuterią, były furmanki, za-ładowane nieświeżo wyglądającą żywnością o przenikliwej i nie-przyjemnej woni. Przeszedł obok rzędu jasno pomalowanych burdeli, gdzie we wszystkich oknach siedziały dziewczęta, na-tarczywymi krzykami zachęcając go, by wstąpił do ich zakładu, a pewna czteroręka i sześcionoga kobieta powiedziała, że przyszedł w samą porę na Obrządki Delfickie. Barrent odwrócił się od niej i omal nie wpadł na monstrualnie grubą damę, która rozchyliła przed nim bluzkę, by zademonstrować osiem olb-rzymich, obwisłych piersi. W ostatniej chwili udało mu się ją ominąć, po czym przeszedł szybko obok połączonych syjamskich czworaczek. które wpatrywały się weń wielkimi, pełnymi łez oczami.
Skręcił w boczną uliczkę i zatrzymał się. Drogę zastępował mu wysoki mężczyzna w łachmanach z pokaźnym kijem. Miał tylko jedno oko. Miejsce, gdzie powinno się znajdować drugie, całkowicie zarosło gładką, pozbawioną owłosienia skórą. Lecz to jedno, prawe oko patrzyło spod krzaczastej siwej brwi ostro i przenikliwie.
— Życzy pan sobie skorzystać z usług prawdziwego projekcjonera? — spytał obdarty starzec.
Barrent skinął głową.
— Proszę za mną — powiedział mutant. Skręcił w jakiś zaułek, a Barrent posłusznie ruszył za nim, zaciskając mocniej kolbę swego promiennika. Prawo zabraniało mutantom noszenia broni, ale większość z nich, podobnie jak ten starzec, miała ciężkie, okute żelazem laski. W walce wręcz trudno było być lepiej uzbrojonym.
Mężczyzna otworzył jakieś drzwi i rozkazującym gestem polecił wejść do środka. Barrent zawahał się, pamiętając krążące po Tetrahydzie opowieści o naiwnych obywatelach, którzy wpadli w ręce mutantów. Wyciągnął do połowy promiennik i przekroczył próg.
Przy końcu długiego korytarza jednooki mutant uchylił drzwi i wprowadził go do małego, ledwie oświetlonego pomieszczenia. Kiedy oczy przywykły mu do ciemności, wyłowił z mroku zarysy postaci dwóch kobiet, siedzących przy prostym drewnianym stole. Na stole ustawiona była miska z wodą, w której znajdował się kawałek szkła wielkości pięści, oszlifowany ze wszystkich stron jak brylant.
Jedna z kobiet była bardzo stara i kompletnie łysa. Druga była młoda i niezwykle piękna. Kiedy Barrent podszedł bliżej, doznał szoku: nogi dziewczyny od kolan w dół łączyła pokryta łuską błona, a stopy miały kształt słabo rozwiniętej rybiej płetwy ogonowej.
— Jakiego rodzaju projekcji życzy pan sobie od nas, Obywatelu Barrent? — spytała młodsza z kobiet.
— Skąd pani zna moje nazwisko? spytał Barrent, ale nie otrzymał odpowiedzi. — No dobra. Chcę się dowiedzieć czegoś o morderstwie, które popełniłem na Ziemi.
— Dlaczego to pana interesuje? Czy władze nie zapisały tego morderstwa na pana konto?
— Zapisały. Ale chcę się dowiedzieć, dlaczego je popełniłem. Może znajdzie się jakieś wytłumaczenie. Może popełniłem je w samoobronie.
— Czy to takie ważne?
— Dosyć — powiedział Barrent. Zawahał się na chwilę, po czym zdecydował, że musi zaryzykować. — Chodzi o to, że mam neurotyczne uprzedzenie do morderstwa. Nie mogę się do niego zmusić. Dlatego bardzo chciałbym wiedzieć, z jakiego powodu popełniłem morderstwo na Ziemi.
Mutanci spojrzeli po sobie. Starzec uśmiechnął się szeroko i powiedział:
— Obywatelu, zrobimy dla pana wszystko, co będziemy mogli.
My, mutanci, także odczuwamy niechęć do morderstwa, ponieważ zwykle to właśnie my padamy jego ofiarą. Jesteśmy całym sercem z obywatelami, którzy cierpią na antymorderczą neurozę.
— A więc pokażecie mi moją przeszłość?
— To nie takie proste — powiedziała młodsza z kobiet. — Projekcją, jak wszystkimi zdolnościami nadprzyrodzonymi, trudno się posługiwać. Nie zawsze się to udaje. A nawet jeśli się uda, to nie zawsze ujawnia się to, o co chodziło.