Выбрать главу

Igrzyska dobiegły końca. Barrent przeżył.

Widzowie jednak w dalszym ciągu nie opuszczali swych miejsc. Wszyscy czekali na ostateczne dopełnienie się losu Barrenta — człowieka, który wzniósł się ponad prawo.

Po chwili usłyszał cichy, nabożny jęk, który przetoczył się przez tłum. Odwrócił się błyskawicznie i ujrzał unoszącą się w powietrzu plamkę jaskrawego światła. Plamka zaczęła pęcznieć, strzelając na wszystkie strony promieniami, które natychmiast ściągała z powrotem ku sobie. Rosła z chwili na chwilę, tak oślepiająco jasna, iż nie sposób było na nią patrzeć. I wtedy Barrent przypomniał sobie słowa Wuja Ingemara: „Czasami Szatan nagradza nas ukazaniem się w całym straszliwym pięknie swej ognistej postaci. Tak, siostrzeńcze, dostąpiłem zaszczytu, by ujrzeć go na własne oczy. Pojawił się w czasie Igrzysk dwa lata temu, a także rok wcześniej…”

Tymczasem z plamki utworzyła się ogromna żółtoczerwona kula o średnicy sześciu metrów, której dolna krawędź prawie dotykała ziemi. Kula rosła nadal stając się po bokach coraz cieńsza i tworząc w środku coś w rodzaju talii. Po chwili, ponad talią, górna część kuli wypełniła się nieprzeniknioną czernią, a obie części zaokrągliły się i przekształciły w dwie osobne kule, połączone wąską szyjką: jedna z kuł rozjarzona była oślepiającym blaskiem, druga — absolutnie czarna. Następnie czarna, górna kula wydłużyła się przybierając niezapomniany kształt rogów Szatana.

Barrent starał się uciec, ale ogromna czarnogłowa postać płynnym ruchem dopadła go i pochłonęła. Znalazł się w pułapce wiru oślepiającej jasności, zwieńczonej czernią. Blask przeniknął do jego głowy — próbował krzyczeć, po czym stracił przytomność.

Rozdział 19

Ocknął się w wysokim, mrocznym pomieszczeniu. Leżał na łóżku. Tuż obok stało dwoje ludzi. Odniósł wrażenie, że się spierają.

— Po prostu nie możemy już dłużej czekać — mówił mężczyzna. — Wydajesz się nie doceniać powagi sytuacji.

— Lekarz powiedział, że potrzebuje jeszcze co najmniej trzech dni odpoczynku — odezwała się kobieta. Po chwili Barrent uzmysłowił sobie, że był to głos Moery.

— Ostatecznie możemy mu dać te następne trzy dni.

— A także potrzebuje czasu na wprowadzenie i naukę.

— Mówiłaś, że jest bystry. Nie zajmie mu to dużo czasu.

— To może potrwać całe tygodnie.

— Wykluczone. Statek ląduje za sześć dni.

— Eylan, wrzucasz za duże tempo — powiedziała Moera. — Musimy poczekać. Na następny Dzień Lądowania będziemy znacznie lepiej przygotowani…

— Do tej pory możemy przestać panować nad sytuacją — przerwał jej mężczyzna. — Przykro mi, Moera, ale albo wykorzystamy Barrenta teraz, albo wcale.

— Wykorzystacie mnie do czego? — spytał Barrent. — Gdzie ja jestem? Kim pan jest?

Mężczyzna odwrócił się w stronę łóżka. W nikłym świetle Barrent ujrzał bardzo wysokiego, chudego, przygarbionego starca z sumiastymi wąsami.

— Cieszę się, że już pan nie śpi — powiedział mężczyzna. — Nazywam się Swen Eylan. Jestem dowódcą Grupy II.

— Co to jest Grupa II? — spytał Barrent. — W jaki sposób wydostaliście mnie z Areny? Czy jesteście na usługach Szatana? Eylan uśmiechnął się.

— Niezupełnie na usługach — odparł. — Wkrótce wszystko panu wyjaśnimy. Myślę jednak, że najpierw powinien pan coś zjeść.

Pielęgniarka wniosła tacę z posiłkiem. Kiedy Barrent zabrał się do jedzenia, Eylan przysunął sobie krzesło i opowiedział mu o Szatanie.

— Nasza Grupa nie rości sobie prawa do tytułu założycieli sekty wyznawców Zła. Ta religia pojawiła się na Omedze chyba zupełnie spontanicznie. Ale skoro już była, od czasu do czasu pozwalaliśmy sobie ją wykorzystywać. Kapłani okazali się w tym niezwykle pomocni. W końcu czciciele Zła bardzo wysoko cenią brak moralności. Stąd w oczach omegańskiego duchowieństwa ukazanie wiernym fałszywego Szatana nie jest bluźnierstwem. Wręcz przeciwnie. W ortodoksyjnej religii Zła duży nacisk kładzie się na fałszywe obrazy, zwłaszcza jeśli są one ogromne, ogniste i wstrząsające jak ten, który uratował pana z Areny.

— W jaki sposób to robicie? — spytał Barrent.

— To ma coś wspólnego z płaszczyznami tarcia i polami sił — odparł Eylan. — Ale o szczegóły musiałby pan zapytać naszych inżynierów.

— Dlaczego mnie uratowaliście?

Eylan spojrzał na Moerę, która wzruszyła ramionami.

— Chcieliśmy, by wykonał pan dla nas pewne ważne zadanie — powiedział z zakłopotaniem. — Ale zanim panu to wyjaśnię, powinien pan chyba dowiedzieć się czegoś na temat naszej organizacji. Z pewnością musi ona budzić pańską ciekawość.

— Owszem, budzi — odparł Barrent. — Czy stanowicie coś w rodzaju kryminalnej elity?

— Stanowimy elitę — przytaknął Eylan — ale nie uważamy się za kryminalistów. Na Omegę zsyła się dwa całkowicie różne rodzaje ludzi. Jeden tworzą prawdziwi przestępcy, a więc mordercy, podpalacze, bandyci i im podobni. To są właśnie ludzie, wśród których pan żył. Natomiast drugi rodzaj, to osoby skazane za przestępstwa dewiacyjne: polityczną niepewność, naukową nieortodoksyjność czy brak nastawienia religijnego. Spośród nich właśnie rekrutują się członkowie naszej organizacji, którą dla celów identyfikacyjnych nazywamy Grupą II. Z tego, co zdołaliśmy sobie przypomnieć i zrekonstruować, wynika, że nasze przewiny polegały głównie na wyznawaniu poglądów niezgodnych z tymi, które powszechnie obowiązywały na Ziemi. Byliśmy nonkonformistami i najprawdopodobniej tworzyliśmy niepewny element stanowiący zagrożenie dla władzy. Z tego powodu deportowano nas na Omegę.

— I odseparowaliście się od tamtych — powiedział Barrent.

— Zostaliśmy zmuszeni. Jednym z powodów było to, iż kryminaliści Grupy I niełatwo poddają się czyjemuś zwierzchnictwu. Nie byliśmy w stanie nimi kierować, a także nie mogliśmy dopuścić, by oni kierowali nami. Cała rzecz polegała jednak na czym innym. Przede wszystkim mieliśmy pewne zadanie do wykonania, którego powodzenie wymagało zachowania absolutnej tajemnicy. Nie wiedzieliśmy, jakich urządzeń używają statki wartownicze do obserwacji powierzchni Omegi, więc dla bezpieczeństwa zeszliśmy do podziemia. Dosłownie. Pomieszczenie, w którym pan się teraz znajduje, ulokowane jest siedemdziesiąt metrów pod powierzchnią planety. Siedzimy tu ukryci wysyłając na zewnątrz jedynie specjalnych agentów, jak Moera, którzy wśród deportowanych wyszukują więźniów z naszej Grupy, to jest więźniów politycznych i społecznych.

— Ałe mnie nie wyszukaliście — powiedział Barrent.

— Oczywiście, że nie. Pan został przecież zesłany rzekomo za morderstwo, co automatycznie umieszczało pana w Grupie I. Niemniej jednak pana zachowanie było dość nietypowe. Sprawiał pan wrażenie świetnego potencjalnego kandydata dla nas, więc od czasu do czasu pomagaliśmy panu. Ale przed przyjęciem do Grupy musieliśmy mieć co do pana absolutną pewność. To, że uparcie wypierał się pan popełnienia morderstwa, przemawiało za panem. Przepytywaliśmy także llliardiego i doszliśmy do wniosku, że nie ma żadnych powodów, by wątpić, że to on popełnił morderstwo, za które pana skazano. Ale najbardziej przemawiały za panem niezwykle wysokie umiejętności radzenia sobie w ekstremalnych sytuacjach. Ostatecznym sprawdzianem były tu Polowanie i Igrzyska. Ogromnie potrzebowaliśmy człowieka o pańskich możliwościach.

— Na czym polega wasze zadanie? — spytał Barrent. — Co chcecie osiągnąć?