— Chcemy wrócić na Ziemię — odpowiedział Eylan.
— Przecież to niemożliwe.
— My tak nie uważamy. Zbadaliśmy sprawę w najdrobniejszych szczegółach i doszliśmy do wniosku, że pomimo statków wartowniczych powrót na Ziemię jest możliwy. Przekonamy się o tym za sześć dni, bo wtedy właśnie będziemy musieli podjąć próbę ucieczki.
— Wydaje mi się, że byłoby lepiej poczekać następne sześć miesięcy — powiedziała Moera.
— Wykluczone. Sześciomiesięczna zwłoka mogłaby być prawdziwą katastrofą. Każde społeczeństwo ma swój cel, a w przypadku przestępczej społeczności Omegi celem tym jest samozagłada. Wygląda pan na zaskoczonego, Barrent. Czyżby pan tego nie dostrzegał?
— Nigdy się nad tym nie zastanawiałem — odparł Barrent. — W końcu byłem tej społeczności członkiem.
— To absolutnie pewne — powiedział Eylan. — Wystarczy popatrzeć na prawa i zwyczaje. Wszystkie koncentrują się wokół zalegalizowanego mordu. Święta są wymówką dla prowadzenia morderstw masowych. Nawet to prawo, które określa stopę zabójstw, zaczyna zawodzić. Społeczeństwo żyje na krawędzi chaosu. I trudno się dziwić. Nikt nie ma już żadnego poczucia bezpieczeństwa. Jeśli ktoś chce przeżyć, musi zabijać. Jeśli ktoś chce osiągnąć wyższy status, musi zabijać. Jedyne, co można robić bezpiecznie, to zabijać — coraz więcej i coraz szybciej.
— Przesadzasz — powiedziała Moera.
— Nie sądzę, chociaż oczywiście zdaję sobie sprawę, że omegańskie instytucje wyglądają trwale i stabilnie, że jest w nich jakby wrodzony konserwatyzm, nawet w odniesieniu do morderstwa. Ale to tylko złudzenie. Jestem przekonany, że wszystkie umierające społeczeństwa kontynuowały iluzję trwałości i stabilności do samego końca. Lecz cóż, koniec omegariskiego społeczeństwa jest już bardzo bliski.
— Jak bardzo? — spytał Barrent.
— Myślę, że wybuch nastąpi mniej więcej za cztery miesiące — powiedział Eylan. — Jedyną rzeczą, która mogłaby to zmienić, jest pchniecie tego społeczeństwa w innym kierunku, ukazanie mu nowego celu.
— Ziemi — powiedział Barrent.
— Właśnie. I dlatego naszą próbę musimy podjąć natychmiast.
— No cóż, niewiele jeszcze wiem na ten temat — powiedział Barrent — ale zrobię, co będę mógł. Z przyjemnością wezmę udział w każdej ekspedycji, jaką postanowicie zorganizować.
Eylan znów się zmieszał.
— Przypuszczam, że nie wyraziłem się zbyt jasno — powiedział. — To pan, Barrent, będzie naszą ekspedycją. Pan i tylko pan… Przepraszam, że to tak niezręcznie wypadło.
Rozdział 20
Według tego, co mówił Eylan, Grupa II miała co najmniej jeden słaby punkt. Ludzie, wchodzący w jej skład, nie byli już pierwszej młodości. Oczywiście do grupy należało także kilku młodszych członków, ci jednak prawie w ogóle nie stykali się z przemocą i trudno było przypuszczać, iż nagle zdołają rozwinąć w sobie odpowiednie umiejętności. Bezpieczni w podziemnym ukryciu, nie musieli nigdy strzelać w gniewie z promiennika, nie musieli szukać ratunku przed śmiercią w ucieczce, nigdy nie zetknęli się z krytycznymi sytuacjami, przez które Barrent wielokrotnie przeszedł. Byli odważni, lecz nigdy jeszcze się nie sprawdzili. Z ochotą podjęliby się wyprawy na Ziemię, ale szansę na to, by taka ekspedycja się powiodła, były niemal żadne.
— I uważacie, że właśnie ja mam takie szansę? — spytał Barrent.
— Owszem. Jest pan młody i silny, dość inteligentny i niezwykle zaradny. Ma pan bardzo wysoki współczynnik zdolności przeżycia. Uważamy, że jeśli komukolwiek miałoby się to udać, to właśnie panu.
— A dlaczego chcecie wysłać tylko jednego człowieka?
— Ponieważ wysłanie całej grupy nie miałoby żadnego sensu. Każda osoba więcej to dwa razy większe ryzyko wykrycia. Wysyłając jednego człowieka gwarantujemy sobie maksimum bezpieczeństwa i jednocześnie maksimum możliwości wykorzystania szans. Jeśli się panu powiedzie, uzyskamy cenne informacje na temat wroga, lecz jeśli się panu nie powiedzie, jeśli zostanie pan schwytany, władze uznają to raczej za próbę działania na własny rachunek niż w imieniu jakiejś zorganizowanej grupy.
W ten sposób nadal będziemy mieli szansę wzniecić powszechne powstanie na Omedze.
— W jaki sposób mam się dostać na Ziemię? — spytał Barrent. — Macie gdzieś tu ukryty statek dalekiego zasięgu?
— Niestety nie. Mamy zamiar wysłać pana na Ziemię na pokładzie najbliższego statku więziennego.
— To przecież niemożliwe!
— Możliwe. Przeprowadziliśmy szczegółową analizę wszystkich lądowań. Dokonuje się ich według pewnego określonego schematu. Więźniowie zostają wyprowadzeni na zewnątrz pod eskortą strażników. Podczas odprawy na placu statek pozostaje praktycznie bez ochrony, choć otacza go luźny kordon wartowników. Żeby umieścić pana na pokładzie, wywołamy zamieszanie. Postaramy się odciągnąć uwagę strażników na tak długo, by zdążył pan się znaleźć wewnątrz statku.
— Ale przecież nawet jeżeli mi się to uda, złapią mnie natychmiast po powrocie na statek.
— Niekoniecznie. Statek więzienny jest ogromnym transporterem z wielką liczbą pomieszczeń magazynowych, które powinny dostarczyć świetnego miejsca na kryjówkę. A poza tym na pańską korzyść działać będzie element zaskoczenia. To będzie pewnie pierwsza w całej historii Omegi próba ucieczki.
— A po wylądowaniu statku na Ziemi?
— Ukryje się pan w przebraniu jednego z członków załogi — powiedział Eylan. — Nieudolność zbiurokratyzowanych ziemskich instytucji pracuje dla pana.
— Miejmy nadzieję — odparł Barrent. — Ale dobrze: załóżmy, że wyląduję na Ziemi bezpiecznie i że zdobędę informacje, o jakie wam chodzi. Co miałbym z nimi zrobić?
— Przesłać następnym statkiem więziennym — odparł Eylan. — Mamy zamiar ten statek pochwycić i opanować. Barrent potarł ze znużeniem czoło.
— Skąd wam przyszło do głowy — spytał — że cokolwiek z tego wszystkiego się uda? Jakie szansę mam ja, moja wyprawa, wasz bunt wobec instytucji tak potężnej jak Ziemia?
— Musimy zaryzykować — odparł Eylan — gdyż w przeciwnym wypadku po prostu zginiemy w krwawej jatce, w którą niebawem już zmieni się cała Omega. Zgadzam się, że rachunek prawdopodobieństwa przemawia na naszą niekorzyść. Ale mamy do wyboru albo spróbować coś zrobić, albo umrzeć nie robiąc niczego.
Moera przyznała mu rację skinieniem głowy.
— Poza tym istnieją pewne dodatkowe szansę — powiedziała. — Rząd ziemski ma bez wątpienia charakter represyjny, a to nasuwa przypuszczenie, że także na samej Ziemi muszą istnieć jakieś grupy oporu. Być może uda ci się nawiązać z nimi kontakt. Gdyby bunt wybuchł jednocześnie tu i na Ziemi, to mogłoby to postawić władze w dość trudnej sytuacji.
— Być może — mruknął Barrent.
— Na coś trzeba liczyć — powiedział Eylan. — Przystaje pan do nas?
— Jasne — odparł Barrent. — Z dwojga złego wolę umrzeć na Ziemi niż na Omedze.
— Statek więzienny ląduje za sześć dni — powiedział Eylan. — Do tego czasu przekażemy panu wszystkie informacje o Ziemi, jakie mamy. W części są to rekonstrukcje zapisów pamięci, w części projekcje mutantów, a resztę stanowią logiczne wnioski. To wszystko, czym dysponujemy, ale wydaje mi się, że na tej podstawie można zbudować dość dokładny obraz sytuacji panującej obecnie na Ziemi.
— Kiedy zaczynamy? — spytał Barrent.
— Zaraz — odparł Eylan.
punkty, rolę, jaką odgrywa w nich tajna policja, terror i sieć donosicieli.