Выбрать главу

Kiedy Eylan skończył, Barrenta przekazano niskiemu mężczyźnie o oczach jak paciorki, który specjalizował się w ziemskich metodach kasowania zapisów pamięci. Wychodząc z założenia, że niszczenie pamięci było powszechnie stosowanym sposobem walki z wszelką opozycją, człowiek ten próbował ustalić prawdopodobny charakter występujących w tych warunkach podziemnych organizacji, ich ewentualne możliwości, a także metody nawiązywania z nimi kontaktu.

Na koniec wreszcie zapoznano go ze wszystkimi szczegółami planu Grupy II, zgodnie z którym miał być umieszczony na pokładzie statku więziennego.

Kiedy nastał Dzień Lądowania, Barrent doznał ogromnej ulgi. Miał już dość siedzenia po kilkanaście godzin na dobę i wkuwania setek wiadomości. Każde działanie wydawało mu się odmianą na lepsze.

Barrent otrzymał ogólne kompendium wiedzy o ukształtowaniu powierzchni Ziemi, panującym na niej klimacie i największych skupiskach ludności. Następnie przesłano go pułkownikowi Brayowi, który przed deportacją na Omegę pracował w sztabie Ziemskich Sił Dalekiej Przestrzeni. Bray opowiedział mu o prawdopodobnym potencjale militarnym Ziemi, oszacowanym na podstawie liczby statków wartowniczych patrolujących przestrzeń wokół Omegi i ich poziomu technicznego. Podał mu informacje na temat wielkości sił zbrojnych, ich prawdopodobnego podziału na siły morskie, lądowe i przestrzenne, a także przypuszczalnej skuteczności działania. Jego adiutant, kapitan Carell, wygłosił wykład na temat broni specjalnych, jej ewentualnych typów, zasięgu rażenia i dostępności dla przeciętnego mieszkańca Ziemi. Inny współpracownik pułkownika, porucznik Daoud, opisał urządzenia wykrywające, prawdopodobne miejsca ich instalowania oraz sposoby identyfikacji i wprowadzania w błąd.

Następnie odesłano go z powrotem Eylanowi na szkolenie polityczne. Od niego Barrent dowiedział się, że władza na Ziemi ma najprawdopodobniej charakter dyktatury. Poznał metody, jakimi posługują się wszystkie dyktatury, ich mocne i słabe.

Rozdział 21

Ogromny statek więzienny wykonał ostatnie manewry i bezszelestnie osiadł na lądowisku. Pobłyskiwał matowo w południowym słońcu, stanowiąc namacalny dowód, jak potężne jest ramię Ziemi i jak daleko ono sięga. Otwarto luki i spuszczono długie pochylnie. Więźniowie eskortowani przez dwa rzędy strażników opuścili pokład statku i ustawili się na placu.

Ceremonia lądowania jak zwykle zgromadziła niemal całą ludność Tetrahydy. Barrent przepchnął się przez tłum i stanął tuż za plecami strażników. Dotknął kieszeni, by się upewnić, czy nie zapomniał swego promiennika. Wykonali go fachowcy z Grupy II, używając wyłącznie niewykrywalnego przez czujniki plastiku. Pozostałe kieszenie wypychało mu inne, specjalne wyposażenie. Barrent miał nadzieję, że nie będzie musiał zeń korzystać.

Głos w megafonach zaczął wyczytywać numery więźniów, dokładnie jak wówczas, kiedy sam poznał swoje imię i nazwisko. Słuchał tego wszystkiego stojąc na lekko ugiętych kolanach i czekał na rozpoczęcie akcji.

Odczytywanie listy zaczęło zbliżać się ku końcowi. Pozostało jeszcze tylko dziesięciu więźniów. Barrent spiął się i pochylił do przodu. Głos z megafonów monotonnie ciągnął dalej. Jeszcze czterech więźniów, trzech…

Kiedy odczytano ostatnie nazwisko, blade niebo zasnuła chmura czarnego dymu. Wiedział, że to Grupa podpaliła puste baraki przy Placu A2. Ciągle czekał.

I nagle zaczęło się. Powietrzem targnęła ogłuszająca eksplozja. Dwa rzędy pustych baraków wyleciały w powietrze, a fala uderzeniowa zachwiała zgromadzonym tłumem. Jeszcze zanim szczątki baraków zaczęły opadać, Barrent zerwał się do biegu. Dwie następne detonacje rozległy się w momencie, gdy dopadł cienia rzucanego przez statek. Błyskawicznie zrzucił z siebie strój Hadjiego. Pod spodem miał kopię munduru strażnika. Chwilę później biegł już w kierunku rampy wyładowczej.

Dudniący głos megafonów nawoływał do zachowania porządku. Strażnicy nadal byli oszołomieni.

Czwarta eksplozja cisnęła Berrenta na ziemię. Zerwał się jednak natychmiast i pomknął w stronę luku. Kilka sekund później był już wewnątrz statku. Z zewnątrz dochodziły go wrzaski dowódcy straży wydającego rozkazy. Strażnicy zaczęli formować zwarte szeregi, gotując broń do użycia przeciwko krnąbrnym tłumom. Po jakimś czasie, już w zupełnym porządku, zaczęli wycofywać się w stronę statku.

Barrent nie miał ani chwili do stracenia. Znajdował się w drugim, wąskim korytarzu. Skręcił w prawo i puścił się biegiem w kierunku części dziobowej. Daleko w tyle słyszał już ciężki, miarowy tupot kolumny żołnierzy.

No, jeśli te wszystkie informacje, którymi karmili mnie przez tyle czasu, nie okażą się teraz zgodne z prawdą — pomyślał — to ekspedycja skończy się, nim się zaczęła.

Przebiegł obok długiego rzędu pustych cel i znalazł się przed drzwiami z napisem: SALA ODPRAW STRAŻY. Palące się nad nimi zielone światełko wskazywało, iż włączony jest system wentylacyjny. Ruszył dalej i zatrzymał się przed następnymi drzwiami. Nacisnął lekko klamkę. Były otwarte. Za nimi znajdowało się pomieszczenie zastawione po sufit częściami zamiennymi do zespołu napędowego. Wszedł do środka i zamknął drzwi za sobą.

Strażnicy przemaszerowali korytarzem, po czym weszli do sali odpraw. Przechodzili tak blisko, że doskonale słyszał ich rozmowy:

— Jak myślisz, co to były za wybuchy?

— Kto to może wiedzieć? Ci więźniowie są przecież walnięci.

— Gdyby tylko umieli, wysadziliby w powietrze całą tę planetę.

— I byłoby po kłopocie.

— Patrz, takie potężne eksplozje i właściwie żadnych szkód. Już kiedyś było coś takiego, jakieś piętnaście lat temu. Pamiętasz?

— Wtedy jeszcze tu nie pracowałem.

— Ano tak. A wtenczas było dużo gorzej. Zginęło dwóch strażników i pewnie ze stu więźniów.

— A o co im poszło?

— Nie mam pojęcia. Pewnie po prostu lubią wysadzać różne rzeczy w powietrze.

— Jak tak dalej będzie, to i nas spróbują wysadzić.

— Nie uda im się. Bo od czegoś chyba są te statki wartownicze, nie?

— Jesteś taki pewien? W porządku, ale ja tam się będę cieszył, jak już wrócimy na Punkt Kontrolny.

— O to chodzi! Dobrze będzie zejść z tego pieprzonego statku i trochę pożyć.

— Na Punkcie Kontrolnym nie jest źle, ale ja ci powiem, że wolałbym wrócić na Ziemię.

— Zgoda, ale nie można mieć wszystkiego.

Ostatni strażnicy weszli do sali odpraw, po czym rozległ się odgłos zatrzaskiwanych drzwi. Barrent czekał. Po kilku minutach poczuł, że przez statek przebiega delikatne drżenie. Startowali.

Uzyskał niezwykle cenną informację. Najwyraźniej wszyscy lub co najmniej większość strażników wysiadała w Punkcie Kontrolnym. Czy zatem na pokład wchodził później nowy oddział straży? Możliwe. Ale samo już istnienie Punktu Kontrolnego oznaczało, że statek musiał być sprawdzany, czy nie ma na nim zbiegłych więźniów. Była to zapewne czysta formalność, jako że w całej historii Omegi żaden więzień jeszcze nie uciekł, niemniej jednak należało wymyślić jakiś sposób, by nie dać się złapać.

Ale z tym nie musiał się spieszyć. Na razie poczuł, że podłoga przestaje wibrować. A zatem statek opuścił powierzchnię Omegi. Barrent znajdował się na pokładzie i zmierzał w kierunku Ziemi. Jak do tej pory wszystko szło zgodnie z planem.

Siedział w magazynie jeszcze przez następne kilka godzin. Czuł się bardzo zmęczony i zaczęły go boleć stawy. W niewielkim pomieszczeniu powietrze miało kwaśny, męczący zapach. Podniósł się z trudem, podszedł do otworu wentylatora i przyłożył do niego rękę. Wentylator nie działał. Wyciągnął z kieszeni mały przyrząd pomiarowy. Okazało się, że ilość tlenu gwałtownie spadła.