Tymczasem okazało się, że nie będzie musiał korzystać ze swoich zapasów żywności. Maszyny w mesie oficerskiej nadal serwowały jedzenie i picie za naciśnięciem odpowiedniego klawisza. Nie sposób było zorientować się, czy jest to żywność naturalna, czy też chemicznie syntetyzowana, ale ponieważ była smaczna i bardzo pożywna, reszta przestała Barrenta obchodzić.
Po pierwszym posiłku spróbował zbadać wyższe poziomy statku. Zgubiwszy się jednak kilka razy postanowił nie podejmować zbędnego ryzyka. Centrum było tutaj, w sterowni, i w niej właśnie spędzał większość czasu.
Udało mu się znaleźć iluminator. Naciskając klawisz uruchamiający przesłony, mógł obserwować roje gwiazd lśniących w czarnej, bezkresnej przestrzeni. Świetliste punkty ciągnęły się bez końca, przekraczając granice ludzkiej wyobraźni. Barrent przyglądał się temu spektaklowi i czuł zalewającą go falę dumy. Był dzieckiem wszechświata, a miliardy nieznanych gwiazd stanowiły jego dziedzictwo.
Do Punktu Kontrolnego pozostało sześć godzin. Nowe sektory płyty sterowniczej nabrały nagle życia, sprawdzając i korygując działanie układów rządzących statkiem i przygotowując go do lądowania. Dwie i pół godziny później Barrent dokonał ciekawego odkrycia. Znalazł główny system komunikacji wewnętrznej, obejmujący swym zasięgiem wszystkie pomieszczenia. Przełączając się na odbiór, mógł podsłuchiwać rozmowy prowadzone w celi strażników.
Nie dowiedział się jednak niczego, co mogłoby mu się przydać. Przez ostrożność lub może z braku zainteresowania strażnicy nie poruszali tematów politycznych. Całe życie spędzali na Punkcie Kontrolnym, od czasu do czasu odbywając jedynie loty na statku więziennym. Niektóre z ich wypowiedzi były dla Barrenta niezrozumiałe. Słuchał jednak nadal, zafascynowany wszystkim, co ci ludzie z Ziemi mieli do powiedzenia.
— Pływałeś kiedyś na Florydzie?
— Nie znoszę słonej wody.
— Na rok przed powołaniem do Straży zdobyłem trzecią nagrodę na wystawie orchidei w Dayton.
— Jak przejdę na emeryturę, kupię sobie willę w Antarktyce.
— Ile ci jeszcze zostało?
— Osiemnaście lat.
— No cóż, ktoś to musi robić.
— Ale dlaczego ja? I dlaczego nie dają nam urlopów na Ziemi?
— Widziałeś taśmy, to wiesz dlaczego. Przestępstwo jest jak choroba. Staje się zaraźliwe.
— No i co z tego?
— To z tego, że jak robisz przy kryminalistach, to zawsze istnieje ryzyko, że się zarazisz. I co gorsza, możesz pozarażać innych na Ziemi.
— To niesprawiedliwe…
— Nic się tu na to nie poradzi. Ci uczeni wiedzą, co mówią. A poza tym, Punkt Kontrolny nie jest taki zły.
— Jak kto lubi wszystko sztuczne… powietrze, kwiaty, jedzenie…
— Człowiek nie może mieć wszystkiego naraz. Masz tam rodzinę?
— Chcą wracać na Ziemię.
— Mówią, że po pięciu latach na Punkcie nie da rady wrócić. Grawitacja cię zniszczy.
— Dam się jej zniszczyć. W każdej chwili…
Z rozmów tych Barrent wywnioskował, że ci strażnicy o surowych twarzach byli dokładnie takimi samymi ludźmi jak więźniowie na Omedze. Większość z nich nie bardzo chyba lubiła swoją pracę. Tak jak mieszkańcy Omegi, każdy z nich marzył o powrocie na Ziemię.
Na wszelki wypadek zapamiętał wszystkie uzyskane informacje. Tymczasem statek dotarł do Punktu Kontrolnego. Gigantyczny pulpit sterowniczy rozjarzył się kaskadami światełek, wprowadzając ostatnie poprawki do zawiłych manewrów dokowania.
W końcu statek osiadł na płycie lądowiska, a jego maszyny przeszły na bieg jałowy. Przez aparaturę komunikacji wewnętrznej Barrent usłyszał, iż strażnicy opuszczają swoje pomieszczenie. Mógł też śledzić ich przemarsz korytarzami aż do luku wyładowczego. Ostatni ze strażników opuszczających statek powiedział jeszcze: „Oho, idą kontrolerzy! Czołem, chłopaki!”
Odpowiedzi nie było. Strażnicy zeszli z pokładu, a z korytarzy dobiegł nowy dźwięk: ciężki, miarowy krok tych, których strażnik nazwał kontrolerami.
Sądząc po odgłosach było ich bardzo wielu. Swoją inspekcję rozpoczęli od komór zespołów napędowych, posuwając się metodycznie coraz wyżej. A co gorsza, wyglądało na to, że otwierają absolutnie wszystkie drzwi i zaglądają do wszystkich zakamarków i szafek.
Barrent zacisnął w spoconej dłoni kolbę promiennika, zastanawiając się, gdzie na pokładzie statku mógłby się ukryć. Musiał założyć, że przeszukają zupełnie wszystko. A zatem jedyną szansą było ominięcie ich i ukrycie się w tej części, którą już sprawdzili.
Nasunął na twarz aparat tlenowy i wyszedł na korytarz.
Rozdział 23
go i ruszył dalej w górę schodów. Napis na plecach kombinezonu głosił: JEDNOSTKA DS. DERATYZACJI. Barrent uzmysłowił sobie, że maszynę tę zbudowano jedynie w celu poszukiwania i zwalczania gryzoni. Obecność zbiega nie robiła na niej żadnego wrażenia. Zapewne inne androidy były podobnie wyspecjalizowane.
Ukrył się w pustym magazynie na jednym z niższych poziomów i odczekał, aż kontrolerzy opuszczą statek. Natychmiast potem wrócił do sterowni. Nikt więcej nie wszedł już na pokład. Dokładnie o czasie ogromny statek opuścił Punkt Kontrolny. Kierunek — Ziemia.
Pół godziny później w dalszym ciągu nie wiedział, jak przedostać się przez kordon kontrolerów. Skończyli sprawdzanie niższych poziomów i właśnie wchodzili na pokład, gdzie znajdowała się sterownia. Barrent słyszał już odgłosy kroków przy końcu korytarza. Szedł szybko przed siebie, wyprzedzając ich o jakieś sto metrów, i usiłował znaleźć kryjówkę.
Na końcu tego korytarza powinna być klatka schodowa. Mógłby zejść nią kilka pięter niżej, do części, którą już przeszukali. Zaczai biec, zastanawiając się, czy przypadkiem nie pomylił kierunku. Ciągle jeszcze miał ledwie mgliste pojęcie o topografii statku. Jeśli się pomylił, znalazłby się w potrzasku.
Dobiegł do końca korytarza i zobaczył wejście na klatkę. Kroki za plecami zaczęły się zbliżać. Rzucił się w dół schodów, oglądając się za siebie przez ramię.
I rąbnął głową w ogromny tors jakiegoś mężczyzny.
Szarpnął się do tyłu, wymierzając promiennik w olbrzyma. Ale w ostatniej chwili powstrzymał się przed naciśnięciem spustu. To, co stało przed nim, nie było człowiekiem.
Miało ponad dwa metry wysokości i ubrane było w czarny kombinezon z biegnącym przez środek piersi napisem: ZESPÓŁ NADZORU — ANDROID B212. Jego twarz była stylizacją twarzy ludzkiej zręcznie wyrzeźbionej w plastiku koloru szpachlówki. Oczy płonęły mu głęboką, nieprawdopodobną czerwienią. Android kołysał się na dwóch nogach i balansując ostrożnie, posuwał się w kierunku Barrenta, nie spuszczając zeń wzroku. Barrent cofnął się jeszcze kilka kroków. Miał poważne wątpliwości, czy strzał z promiennika mógłby być skuteczny.
Nigdy jednak się tego nie dowiedział, ponieważ android wyminął Pozostała część podróży upłynęła już bez specjalnych wrażeń. Barrent jadł i spał, a przed wejściem statku do podprzestrzeni obserwował bezkresną paradę gwiazd. Próbował wyobrazić sobie, jak wygląda planeta, ku której zmierzał, ale żaden konkretny obraz nie przychodził mu do głowy. Cóż to za ludzie budowali' ogromne statki międzygwiezdne, lecz nie uznawali za stosowne obsadzić ich załogą? Dlaczego tak dokładnie kontrolowali cały statek, a jednocześnie wyposażali swych kontrolerów w niezwykle wąski i wyspecjalizowany zakres percepcji? Dlaczego deportowali znaczną część swego społeczeństwa, a potem już nie interesowali się, w jakich warunkach wygnańcy żyją i umierają? Dlaczego uznali za konieczne wymazanie z pamięci więźniów wszystkich wspomnień dotyczących Ziemi?