Uczył się. Maszyny nauczały na głębokich poziomach podświadomości. Oplatały swoje lekcje wokół naturalnych popędów, tkały życiowe instynkty we wzór wyuczonego zachowania. Uczyły, potem odcinały świadomość od dostępu do wpojonej przez siebie wiedzy, by na koniec wiedzę tę uszczelnić i wtopić.
Czego go nauczyły? Dla dobra ogólu sam musisz być swoim policjantem i świadkiem. Musisz przyjąć na siebie odpowiedzialność za każde przestępstwo, które, choćby teoretycznie, mogło być popelnione przez ciebie.
Twarz donosiciela wpatrywała się weń bez wyrazu. Była to jego własna twarz, odbita w lustrze wiszącym na ścianie.
Sam na siebie doniósł. Tamtego dnia, kiedy stał z pistoletem w dłoni nad zwłokami zamordowanego człowieka, wyuczone, podświadome procesy zaczęły działać. Domniemanie winy było zbyt wielkie, by mógł mu się oprzeć, a możliwość winy stała się winą samą.
Poszedł do konfesjonału robota-spowiednika i bez wahania dostarczył kompletnych i przekonujących dowodów przeciwko sobie, oskarżając się na podstawie zwykłego prawdopodobieństwa.
Robot-spowiednik wydał obligatoryjny wyrok i Barrent opuścił konfesjonał. Doskonale wyuczony w szkole, samodzielnie zgłosił się do aresztu, a następnie udał się do najbliższego centrum kontroli procesów myślowych w Trenton. Już wcześniej uległ częściowej amnezji, która została uruchomiona na podstawie zaprogramowanej instrukcji wpojonej mu w czasie lekcji zamkniętych.
Wysoko kwalifikowane androidy w centrum kontroli myśli ciężko napracowały się, by proces amnezji doprowadzić do końca, usuwając wszystkie resztki wspomnień z umysłu Barrenta. Jako standardowe zabezpieczenie przed jakimkolwiek przypadkowym odzyskaniem pamięci wprowadzono mu do poziomów podświadomości logiczną wersję wydarzeń, które doprowadzić miały do popełnienia przezeń morderstwa. Zgodnie z przepisami wersja ta została tak skonstruowana, by wywołać iluzję niezwykłej potęgi Ziemi i ogromnego zasięgu jej oddziaływania.
Kiedy praca została zakończona, automatyczny Barrent wymaszerował z centrum, udał się specjalnym ekspresem do doku lądowiskowego statków więziennych, wszedł do swojej celi, zamknął drzwi i zostawił za sobą Ziemię. Następnie zasnął i spał tak długo, aż statek opuścił Punkt Kontrolny, a na jego pokładzie pojawili się strażnicy, którzy obudzili więźniów i zaczęli przygotowywać ich do lądowania na Omedze.
Teraz, patrząc na swoją własną twarz w lustrze, czuł, jak z podświadomości do świadomości przesuwa się ostatnia lekcja wpojona mu w czasie zajęć zamkniętych:
Wiedza nabyta w czasie zajęć zamkniętych nigdy nie możedotrzeć do świadomości danej osoby. Gdyby jednak to nastąpiło, organizm ludzki musi dokonać natychmiastowego aktu samounicestwienia.
Teraz zrozumiał, dlaczego podbój Ziemi przyszedł mu z taką łatwością: po prostu niczego nie podbił. Ziemia nie potrzebowała żadnych policyjnych sił bezpieczeństwa, ponieważ policjant i kat tkwił w umyśle każdego jej mieszkańca. Pod powierzchnią spokojnej i łagodnej ziemskiej cywilizacji ukryta była samonapędzająca się cywilizacja robotów. A za uświadomienie sobie tej prawdy groziła śmierć.
I dopiero tutaj, w tym momencie, rozpoczyna się prawdziwa walka o Ziemię.
Wpojone wzorce zachowań, przemyślnie splecione z podstawowymi naturalnymi popędami, zmusiły Barrenta do uniesienia promiennika i wycelowania go we własną głowę. Przed tym właśnie próbował go ostrzec robotspowiednik, i to właśnie ujrzała w swojej projekcji mutantka. Młodszy Barrent, uwarunkowany na absolutny i bezmyślny konformizm, musiał się zabić.
Starszy Barrent, który poznał życie na Omedze, walczył z tym ślepym impulsem. Schizofreniczny Barrent walczył przeciwko sobie. Dwie jego części prowadziły bezpardonowy bój o posiadanie broni, o kontrolę nad ciałem, o tytuł własności umysłu.
Rozdział 30
Drgająca lufa promiennika zatrzymała się o centymetry od jego głowy. Muszka zachwiała się. A potem powoli nowy omegański Barrent, Barrent nr 2, odwrócił broń od siebie.
Lecz jego zwycięstwo było krótkotrwałe. Już w następnym momencie górę wzięły nauki z zajęć zamkniętych, zmuszając Barrenta nr 2 do ponownej walki z nieprzejednanym i pożądającym śmierci Barrentem nr l.
Uwarunkowanie zaczęło brać górę i rzuciło walczących Barrentów do przeszłości subiektywnego czasu, do tych przełomowych wydarzeń, kiedy śmierć była blisko, kiedy nić życia doczesnego zaczynała się przecierać, kiedy koniec wydawał się nieunikniony. Uwarunkowanie zmusiło Barrenta nr 2 do ponownego przeżycia tych momentów. Tym razem jednak niebezpieczeństwo nasiliło się wielokrotnie, wspomagane ze wszystkich sił przez destrukcyjne pół jego osobowości, morderczego donosiciela, Barrenta nr 1.
Barrent nr 2 stanął w rozjarzonych światłach splamionej krwią Areny. W ręku trzymał miecz. Odbywały się omegańskie Igrzyska. Zbliżał się do niego saunus, potężnie opancerzony gad o złośliwej twarzy Barrenta nr l. Barrent nr 2 odciął potworowi ogon, który natychmiast zmienił się w trzy trichomotredy, stworzenia o twarzach Barrenta, wielkości szczura i usposobieniu rozwścieczonych rosomaków. Zabił dwa z nich, trzeci zaś wyszczerzył zęby i ugryzł go w lewą rękę do kości. Barrent zabił i jego, po czym ujrzał krew Barrenta nr l wsiąkającą w miałki piasek…
Trzech obdartych mężczyzn zaśmiewało się z czegoś na ławce, a dziewczyna wręczyła mu niewielki pistolet:
— Powodzenia — szepnęła. — Mam nadzieję, że wiesz, jak się z tym obchodzić.
Barrent skinął głową w podziękowaniu i dopiero wtedy zorientował się, że dziewczyną tą nie była Moera. Była nią mutantka, która w czasie projekcji ujrzała jego śmierć. Mimo to wyszedł na ulice i stanął naprzeciw trzech Hadjich.
Dwaj z nich byli nieznajomymi o zamazanych twarzach. Trzeci, Barrent nr l, wystąpił do przodu i błyskawicznie podniósł pistolet gotowy do strzału. Barrent nr 2 rzucił się na ziemię i nacisnął spust nie znanej mu broni. Poczuł, jak zawibrowała w jego ręku i spostrzegł, że głowa i ramiona Hadjiego Barrenta nr l czernieją i zaczynają się kruszyć. Nim zdążył wycelować po raz drugi, wyrwany potężną siłą rewolwer wypadł mu z ręki. Spóźniony strzał Barrenta nr l utrącił mu czubek lufy.
Rozpaczliwie rzucił się za swoją bronią. Turlając się w jej kierunku spostrzegł, że drugi z mężczyzn, teraz także już z twarzą Barrenta nr l, unosił pistolet i starannie do niego mierzy. Barrent nr 2 poczuł błyskawicę bólu rozdzierającego mu ramię i tak już poszarpane kłami trichomotreda. Udało mu się zastrzelić tego Barrenta nr l, lecz przez mgłę bólu ujrzał, że i trzeci z mężczyzn stał się nagle Barrentem nr 1. Ramię gwałtownie mu drętwiało, ale zmusił się do naciśnięcia spustu…
Przyjąłeś ich reguly gry, powiedział do siebie Barrent nr 2. Samobójcze uwarunkowanie wykończy cię, zabije. Musisz przez nie przejść, wyrwać się. Przecież to nie dzieje się naprawdę, to jest tylko w twoim umyśle…
Ale nie było czasu na myślenie. Znajdował się w dużej, wysoko sklepionej kamiennej sali w podziemiach Ministerstwa Sprawiedliwości. Miał zostać poddany próbie Ordaliów. W jego stronę toczyła się już połyskująca, czarna maszyna w kształcie półkuli, wysoka na prawie sto dwadzieścia centymetrów. Kiedy zbliżyła się, wśród migających na jej pancerzu czerwonych, zielonych i pomarańczowych światełek dostrzegł znienawidzoną twarz Barrenta nr 1.
Teraz jego wróg przybrał formę ostateczną: niezmiennej, sztucznej świadomości, równie zakłamanej i wystylizowanej, jak wpajane ludziom wyobrażenia o Ziemi. MaszynaBarrent nr l wysunęła pojedynczy, wiotki czułek zakończony migającą plamką białego światła. Podjechała do Barrenta nr 2 i w tym samym momencie czułek zniknął, a na jego miejsce pojawiło się metalowe, przegubowe ramię zakończone ostrzem. Barrent nr 2 uchylił się, słysząc jednocześnie zgrzyt ostrza uderzającego o kamienną ścianę.