— Niech mi pan pożyczy swojej broni — powiedział Barrent.
— To niedozwolone — odparł Frendlyer. — Widzi pan, nie można dopuścić, by ofiary biegały uzbrojone. To by wszystko zepsuło. — Odciągnął kciukiem bezpiecznik. — Wychodzi pan?
Barrent zastanawiał się, jakie miałby szansę, gdyby rzucił się na prezesa i wyrwał mu pistolet. Uznał jednak, że nigdy by mu się to nie udało. Odwrócił się i ruszył powoli w kierunku drzwi. Obdarci mężczyźni w dalszym ciągu z czegoś się zaśmiewali. Ciemnowłosa dziewczyna podniosła się z ławki i stała teraz tuż obok wyjścia. Kiedy podszedł bliżej, zauważył, że jest bardzo piękna. Jakież to niezwykłe przestępstwo mogło spowodować wydalenie jej z Ziemi?
Kiedy ją mijał, poczuł, że coś twardego wbija mu się pod żebra. Sięgnął ręką i stwierdził, że trzyma w niej mały, wyglądający na bardzo skuteczny w działaniu pistolet.
— Powodzenia — szepnęła dziewczyna. — Mam nadzieję, że wiesz, jak się z tym obchodzić.
Barrent skinął głową w podziękowaniu. Wcale nie był pewien, czy wie, ale miał zamiar się o tym przekonać.
Rozdział 4
Na ulicy nie było żywego ducha poza trzema Hadjimi, którzy stali w niedbałych pozach niecałe dwadzieścia metrów dalej, pogrążeni w cichej rozmowie. Kiedy Barrent stanął w progu, dwóch z nich cofnęło się, trzeci zaś z rewolwerem nonszalancko opuszczonym ku ziemi wystąpił do przodu. Gdy zorientował się, że Barrent jest uzbrojony, błyskawicznie podniósł pistolet gotowy do strzału.
Barrent rzucił się na ziemię i nacisnął spust nie znanej mu broni. Poczuł, jak zawibrowała w jego ręku i spostrzegł, że głowa i ramiona Hadjiego czernieją i zaczynają się kruszyć. Nim zdążył wycelować do któregoś z pozostałych mężczyzn, wyrwany potężną siłą rewolwer wypadł mu z ręki. Spóźniony strzał Hadjiego utrącił mu czubek lufy.
Rozpaczliwie rzucił się za rewolwerem, czując, że nie ma mowy, aby zdążył go ponownie schwycić. Skóra ścierpła mu w oczekiwaniu morderczego strzału. Doturlał się do swojej broni, nadal jakimś cudem żywy, i wymierzył w stojącego najbliżej prześladowcę.
Dosłownie w ostatniej chwili powstrzymał się przed oddaniem strzału. Obaj Hadji schowali pistolety do kabur. Jeden z nich pochylił się nad zabitym i powiedział:
— Biedny, stary Draken. W strzelaniu nigdy nie był z niego orzeł.
— Brak praktyki — odparł drugi. — Draken nie lubił poświęcać zbyt dużo czasu na ćwiczenia.
— No cóż, moim zdaniem to świetna lekcja poglądowa. Po prostu nie wolno wychodzić z wprawy.
— A także nie wolno nie doceniać nawet zwykłego peona. — Hadji spojrzał na Barrenta. — Świetny strzał, chłopie.
— Owszem, naprawdę świetny — potwierdził drugi Hadji. — Nie jest łatwo trafić z krótkiej broni, kiedy znajdujesz się w ruchu.
Barrent podniósł się chwiejnie z ziemi, nadal ściskając w dłoni pistolet otrzymany od dziewczyny. Gdyby Hadji wykonali jakikolwiek podejrzany manewr, był gotów do strzału. Ale Hadji nie wykonywali żadnych podejrzanych manewrów. Wydawało się, że uważają cały incydent za zakończony.
— I co teraz? — spytał Barrent.
— Nic — odparł spokojnie jeden z Hadjich. — W Dniu Lądowania każdy myśliwy, albo grupa myśliwych, może mieć na koncie co najwyżej jednego trupa. Potem są już wykluczeni z łowów.
— To naprawdę nie jest jakieś ważne święto — dodał drugi. — Zupełnie nie to, co Igrzyska albo Loteria.
— Jedyne, co panu zostało teraz do zrobienia — powiedział pierwszy — to udać się do Biura Rejestracji i podjąć swój spadek.
— Moje co?!…
— Pański spadek — wyjaśnił Hadji cierpliwie. — Ma pan prawo do całego majątku swojej ofiary. Muszę jednak z przykrością stwierdzić, że w przypadku Drakena nie będzie tego dużo.
— Nigdy nie miał smykałki do prowadzenia interesów — przyznał ze smutkiem jego przyjaciel. — Mimo to nie będzie pan już startować od zera. A ponieważ dokonał pan zupełnie legalnego zabójstwa… choć, prawdę mówiąc, dość niezwykłego… automatycznie uzyskuje pan wyższą rangę. Od tej chwili jest pan Wolnym Obywatelem.
Ulica zapełniła się przechodniami, a sklepikarze podciągali w górę metalowe rolety. Chwilę później nadjechała ciężarówka z napisem: WYWÓZ ZWŁOK. ZAKŁAD NR 5 i czterej mężczyźni w służbowych uniformach zabrali ciało Drakena. Życie Tetrahydy znów potoczyło się normalnym torem. I dopiero to, a nie zapewnienia Hadjich, przekonało Barrenta, iż łowy rzeczywiście zostały zakończone. Wsunął pistolet dziewczyny do kieszeni.
— Biuro Rejestracji jest niedaleko stąd — powiedział jeden z Hadjich. — Pójdziemy z panem i wystąpimy jako świadkowie.
Barrent w dalszym ciągu nie bardzo pojmował, o co chodzi. Ale skoro nagle wszystko zaczęło układać się dlań korzystnie, postanowił przejść do porządku dziennego nad tym, co się stało, i o nic nie pytać.
W towarzystwie Hadjich udał się do Biura Rejestracji, które znajdowało się przy placu Armat. Znudzony urzędnik wysłuchał
całej opowieści, wydobył z szafy dokumenty handlowe Drakena, przekreślił na nich jego nazwisko i wpisał na to miejsce nazwisko Barrenta. Barrent zauważył, że robiono to już kilkakrotnie. Wyglądało na to, iż w Tetrahydzie szybko następowały zmiany w interesach.
Okazało się, że został posiadaczem sklepu z odtrutkami przy bulwarze Miotaczy Płomieni nr 3.
Akt własności oficjalnie potwierdzał także nowy status Barrenta jako Wolnego Obywatela. Urzędnik dal mu oznakę jego pozycji, szary pierścień wykonany ze stopu rewolwerowego, i poradził, żeby jak najszybciej przebrał się w strój Obywatela, co powinno mu oszczędzić wielu przykrych nieporozumień.
Po wyjściu z urzędu Hadji rozstali się z nim, życząc mu powodzenia. Barrent natomiast uznał, że pora obejrzeć swą nową własność.
Bulwar Miotaczy Płomieni był krótką przecznicą, łączącą dwie większe ulice. Mniej więcej pośrodku znajdowała się wystawa sklepowa z szyldem, który głosił: MAGAZYN Z ODTRUTKAMI. Poniżej mniejszymi literami dodano: Niezbędne składniki do każdej odtrutki zwierzęcej, roślinnej i mineralnej! Rewelacyjny Zestaw Ratunkowy Zrób To Sam! Dwadzieścia trzy odtrutki w jednym kieszonkowym pojemniku.
Otworzył drzwi i wszedł do środka. Za niską ladą stały sięgające sufitu rzędy półek zastawionych buteleczkami, puszkami, kartonami i kanciastymi szklanymi słojami, zawierającymi kawałki jakichś dziwnych liści, gałązek i grzybów. Po lewej stronie lady znajdowała się mała półka z książkami, na której można było zobaczyć takie tytuły, jak: Błyskawiczna diagnoza w przypadkach ostrych zatruć, W rodzinie arszeniku czy Permutacje lulka czarnego.
Było zupełnie jasne, że trucicielstwo odgrywa ważną rolę w codziennym życiu Omegi. Oto sklep — pewnie nie jedyny — którego wyłącznym zadaniem było dostarczanie odtrutek. Barrent zaczął się nad tym zastanawiać i doszedł do wniosku, że odziedziczył interes dziwny, lecz uczciwy. Postanowił przestudiować wszystkie książki i nauczyć się prowadzenia sklepu.
Na zapleczu znajdowało się pomieszczenie mieszkalne z salonem, sypialnią i kuchnią. W jednej z szaf znalazł źle uszyty czarny garnitur przysługujący Obywatelom i natychmiast się przebrał. Z kieszeni więziennego kombinezonu wyjął otrzymany od dziew czyny pistolet, przez chwilę ważył go w ręce, po czym wsunął do kieszeni nowego garnituru. Opuścił sklep i udał się z powrotem do Towarzystwa Ochrony Ofiar.
Drzwi były ciągle otwarte, a na ławce nadal siedziało trzech obdartych mężczyzn. Ale już się nie śmieli. Sprawiali wrażenie wymęczonych długim czekaniem. W przeciwległym końcu pokoju pan Frendlyer urzędował za swoim biurkiem, przeglądając grubą stertę papierów. Po dziewczynie nie było ani śladu.