– Nie przystoi nam po jego piwnicach buszować – ciągnął, wyraźnie zadowolony z uczynionego wrażenia. – No, ale skoro ci ten sługa imię nadawał, córuchno, to inna zgoła sprawa. Zobaczymy.
Książę Evorinth zazwyczaj nie odwiedzał panijasenki przed północą, pod wieczór zatem zaprzątały ją owe rozliczne zajęcia, które kobiety skrzętnie skrywają przed swoimi mężczyznami. Wypędziła z komnaty wszystkich, prócz dwóch niezmiernie rozwydrzonych kotów, które z wyniosłą obojętnością przypatrywały się jej zabiegom, po czym nałożyła na twarz zielonkawą, cuchnącą papkę. Dworski alchemik bardzo ją zachwalał.
– Gęsie gówno!
W drzwiach stał Szydło, książęcy błazen. Jasenka gniewnie przymrużyła oczy. Pokurcz ją irytował. Ciągle miała wrażenie, że się z niej skrycie wyśmiewa.
– To gęsie gówno! – oznajmił radośnie Szydło. – Przednio z was alchemik zadrwił. Z czystego gęsiego gówna tę miksturę przyrządza, szczyptę pachnących olejków dodając, żeby zanadto nie śmierdziało. Dworki się śmieją, że co dzień okładacie gębę łajnem.
– Wynocha – głos pani Jasenki był pełen wystudiowanego spokoju, lecz jej usta drżały nerwowo. – Wynocha z komnaty, karle, bo zawołam straż.
Niziołek rzucił powątpiewające spojrzenie w kierunku jej rozchylonego peniuaru.
– Może zechcą przyjść i popatrzeć… Choć nie bardzo jest o co oko zaczepić. Powiadają też, że książę pan coraz rzadziej do was zachodzi. Pono żalnicka księżniczka wielce mu do serca przypadła…
Cisnęła w niego flakonem z ciężkiego, niebieskiego szkła.
– Żebyś zdechł, gadzino!
Naczynie rozprysło się na ościeżnicy. Karzeł zachichotał, przemknął między rozwścieczoną kobietą i sofą, na której drzemały szare kociska.
– No, bez czułości! – zadrwił, kiedy rozcapierzone palce Jasenki o włos minęły jego kubrak. – Co by książę powiedział, gdyby zobaczył, jak namiętnie chłopów ścigacie? A ja wam nowiny przynoszę. Najpierw tedy nadstawcie ucha, później ponglujemy. Jeśli was ochota nie odejdzie.
Książęca nałożnica przyczaiła się na stołeczku przed zwierciadłem.
– Gadaj – rozkazała.
– Goście do zamku idą. A wiecie, kto między nimi? Sam zwajecki kniaź Zarzyczkę prowadzi. Jakoś się wymknęła waszym mordercom.
Jasenka poruszyła się niespokojnie na krzesełku.
– Łżesz!
– Nie – nieoczekiwanie łagodnie rzekł karzeł. – Nie kłamię. Wypuściłaś Zarzyczkę do miasta i najęłaś skrytobójców. Byłaś głupia, dziewczynko, bardzo głupia. Książę i tak by jej nie poślubił. Nawet gdyby chciał, nie mógłby tego uczynić.
Książęca faworyta milczała z na wpół otwartymi ustami. Nie spodziewała się czegoś podobnego usłyszeć. Nie od dworskiego głupka.
– Powinnaś była rozumieć – ciągnął – że to nie kolejna dworka, którą można cichaczem udusić i w juchtowym worze rzucić do ścieku. Czy pomyślałaś, co się stanie, jeśli ją zabijesz? Komu się przysłużysz?
Poczuła się nagle jak skarcone dziecko, choć przecież nie istniały żadne powody, żadne prawa ni zwyczaje, by się musiała przed nim tłumaczyć; ostatecznie lepszych od niego nie raz i nie dwa odprawiała bez słowa. Teraz wszakże coś nakazywało jej ostrożność.
– Ciżba ludzi na Żary ściągnęła, całe mrowie. I zamęt w mieście okrutny. A tu na dodatek Suchywilk córkę znalazł. Tak, Jasenko. – Uśmiechnął się szyderczo. – Najwyższy zwajecki kniaź zawitał do Spichrzy. Z żalnickim księciem przymierze gotowi. Z synem starego Smardza.
W obwódce zgniłozielonej mazi oczy nałożnicy rozszerzyły się nieznacznie. Znała plan paktu przeciwko Wężymordowi, jej złoty książę obmyślał go wiele miesięcy. Nie zamierzała jednak odsłaniać się z tą wiedzą przed trefnisiem. Jeszcze nie teraz. Nie wcześniej, niż wyjawi, z czyjego rozkazu do niej przychodzi i jakie niesie posłanie.
– Książę Evorinth ich w gościnę prosił. Nie powiedział ci, Jasenko? Może są też inne rzeczy, które zataił. Bo on to długo szykował, siostrzyczko.
Tym razem nie pozwoliła się rozzłościć.
– Skąd wiesz? – spytała powoli. – Skąd karzeł rozeznaje się w podobnych sprawach?
– Ja wiele wiem – odparł niziołek. – Wiele słyszę. Ludzie nie lękają się wesołka. To Szydło, mówią, i rzucają we mnie resztkami jadła. Obgryzionymi kośćmi i zgniłą nacią. Raz twoje dworki wepchnęły mnie do gnojówki. Po pachy. A ja się przysłuchuję. Siedzę z psami pod stołem i łowię wieści. Widzisz, Jasenko, ludziom nie dostaje roztropności. Nie należało się z żebrackim starostą zmawiać. On cię sprzeda za sakiewkę srebrników.
Marchia, pomyślała z trwogą Jasenka, bo spośród jej wszystkich sług jasnowłosa dziewczyna najlepiej paktowała ze spichrzańskim tałatajstwem. Gdzież się podziewa ta zdradziecka suka? Czyżby postanowiła mnie wydać?
– Tak, gołąbeczko. – Miała wrażenie, że napawa się jej przestrachem. – Wieczór cały w żebrackiej gospodzie w kości grałem, wielu mnie oglądało. Wiem, że tam wasza zaufana ludzi zgodziła. Trzeba było kogo innego posłać, Jasenko. Kogo mniej znacznego, Marchię za łatwo rozpoznać. Niech ją tylko powroźnicy zaczną przypiekać chwytnikami, wyda cię niechybnie, Jasenko. A książę nic nie uczyni. Będzie się twoja głowa wytrzeszczonymi oczami podróżnym przypatrywać. Z piki nad bramą. I będzie nasz dobry pan kłykcie gryzł, ale nie przeszkodzi. Bo kapłani Zird Zekruna nie darują zamachu na Zarzyczkę, a on nie wystawi swojego władztwa na traf dla jednej nałożnicy. Durnej nałożnicy.
Kobieta podrzuciła gniewnie głową. Wiele mogła ścierpieć. Ale nie groźby.
– Lecz może być też i tak, że durna założnica straż wezwie. – Pogłaskała jedwabny sznurek od dzwonka na służbę. – Ani będą o rację pytać. Powieszą Szydło na powrozie, tylko nogami w powietrzu drobno poprzebiera. Choćbym i kuternóżkę umorzyć zamierzyła, kto wtedy Marchię wypytywać będzie? Kto się odważy?
– Zwajecka kniahinka – odpowiedział zimno karzeł – ze swoim ojcem pospołu. Umyślnie ją do żebraczej gospody zwabiłem. A potem po mieście tak drogę plątałem, żebyśmy na te schody w tejże samej chwili wychynęli, kiedy skrytobójcy szli na Zarzyczkę. Ot, była siurpryza! – zachichotał. – Wyrżnęła ich co do nogi.
Opuściła dłoń, na moment odsuwając karę za pogróżki, te wieści miały bowiem swoją wagę, nawet jeśli przyniósł je plugawy karzeł. Nie potrafiła zgadnąć, na czyich był usługach. Bo nie wątpiła, że przysłano go tutaj z czyjegoś rozkazania. Jak na pospolitego trefnisia, choćby naprawdę chytrego i o niewyparzonym języku, nazbyt dobrze rozumiał się na sprawach Spichrzy. I to nie na mało znaczących pałacowych intrygach, które umilały czas dworzan i całego tego drobiazgu, który się przy nich kręcił, ale na prawdziwej polityce, skrzętnie ukrywanej przed oczami postronnych.
– Dlaczego? – zapytała.
Obserwował ją zmrużonymi oczami, a potem szyderstwo znikło naraz z jego twarzy, zastąpione przez smutek.
– Bo przez twoją nierozważną zawiść zanadto się wszystko zapętliło. Wiesz, co jest najbardziej zadziwiające? – Podszedł do okna. – Że książę naprawdę cię kocha. Mimo że od lat szpiegujesz dla świątyni i psujesz zdrowie medykamentami, które mają utrzymać w tobie jego nasienie. Mimo służebnych, które potopiono w kanałach.
Mimo znamienia na szyi, które tak starannie pokrywasz pudrem. On je już dawno zobaczył, Jasenko. Nawet nie myślał o tym, żeby cię oddalić.
Ze zdumienia zaparło jej dech. Nie powinien mówić do niej w ten sposób, ze współczuciem i smutkiem zarazem. Od dawna nikt już nie miał prawa zwracać się tak do Jasenki, ulubionej konkubiny spichrzańskiego księcia. Ale nie czuła dłużej złości ani zupełnie niczego innego, prócz przejmującego pragnienia, by skończyć wreszcie tę rozmowę i tajemnym korytarzem ruszyć ku komnatom księcia. W głowie miała zamęt i nie potrafiła sobie przypomnieć, czy zapowiedział się tej nocy. Jednak ona na pewno go potrzebowała. Potrzebowała go jak nigdy wcześniej.