– Bo śmierdzi – wyjaśniła ufnie. – Niech się tylko przemieni. Żadne wiedźmienie nie pomaga. Śmierdzi i już. Widać taka jego natura.
– Czemu więc w Wiedźmiej Wieży nie śmierdział?! – wrzasnął z oburzeniem zbójca. – Ciebie tam rozciągać mieli, niewiasto! Czemuś go nie zawołała?
Wiedźma aż się skuliła.
– Nie krzycz na nią, Twardokęsek – syknęła Szarka. – Lepiej, żeby ci Smierdziuch zanadto z pomocą nie spieszył. Pół Spichrzy by wymordował.
– Najwyżej z tuzin powroźników w wieży stało. Ja bym po nich nie płakał – upierał się herszt.
– On by na samej wieży nie poprzestał, ale nie w tym rzecz. Kiedy mrokołak morduje, bez trudu i wiedźmę szał ogarnia.
– Zabiłabym wszystkich – dokończyła wiedźma.
Zbójca aż się zachłysnął na ową niespodzianą nowinę.
– Podobnie jest z jadziołkiem – ciągnęła Szarka. – Dlatego się wściekłam, kiedy nad Trwogą grasantów wydusił. On mnie – zacięła się lekko – on mnie podjudza, Twardokęsek. Prawda, że czasami mogę go poszczuć, ale za każdym razem muszę też poskramiać. Z trudem, Twardokęsek. Mogłam was tam wymordować.
Gapił się na nie wytrzeszczonymi oczami.
– Nie powinnaś mu mówić. – Niewiastka siąknęła nosem. – I tak jest zniechęcony.
– Panujecie nad tym? – zapytał zbójca, kiedy minęły duszności i znów mógł się odezwać.
– A myślisz, że wiedźmy gnieździłyby się na uroczyskach – odparowała zgryźliwie Szarka – jakby mogły na zawołanie obrócić w perzynę połowę Krain Wewnętrznego Morza? Czemu zamiast panować wymykają się uzbrojonym w cepy kmiotkom? To wielka magia, Twardokęsek. Ogromna. A potężna moc nieskrępowana chodzi, nie można jej wezwać ani na dobre ujarzmić. Czasami uda się jej użyć na wspólny pożytek, jak zeszłej nocy w gospodzie, kiedy wiedźma ogień zażegła. Czasami nie.
– Ja to raczej do ziemi mam rękę – wytłumaczyła z zawstydzeniem jaśminowa wiedźma. – Ogniem się bawić nie potrafię, kapusta mi się lepiej udaje. I groch.
Szarka roześmiała się.
– Groch nieprędko będziemy nasadzać. A z kapusty, to w okolicy tylko Twardokęsków kapuściany łeb. Na razie czas te pogwarki skończyć, bo się księżniczka obudzi.
– Jak jej Zwajcy nie obudzili – zbójca wzruszył ramionami – to i myśmy bezpieczni. Posłuchajcie tych wrzasków.
– Tu jest całkiem cicho. – Szarka się skrzywiła. – Ale pod moją sypialnią są przytulne podcienia. Tak zajadle świętują, że oka nie zmrużyłam. Sprosili całą kohortę Servenedyjek. Pono nie mogą wchodzić na książęcą ziemię, a pod moimi oknami mrowie ich.
– Tak mi się właśnie zdawało – herszt łypnął szyderczo ku Szarce – że widzę waszego ojca. Pokazywał wojowniczce swój topór za tamtą kępą agrestu. No, teraz to już pewnie oglądają jej tatuaże. Servenedyjki chętnie się chwalą tatuażami.
– Niech się do sądnego dnia tarza w agreście – mruknęła zgryźliwie Szarka. – A wiesz, Twardokęsek, co mi Zarzyczka powiedziała? Że wedle północnego obyczaju i tyś mój ojciec.
– Naprawdę? – ucieszyła się wiedźma.
– Imię mi nadał. A jak kto komu imię nada, to go za własne dziecko przyjmuje. Musicie teraz z Suchywilkiem uradzić, czyje prawa większe.
Zbójca się obruszył.
– Nie drwijcie.
– Gdzieżbym mogła? – zdziwiła się nieszczerze. – Ze wzruszenia ledwo dycham. Popatrz, Twardokęsek, ile się dzieci po świecie obraca, co ani swoich ojców nie znają, ani od nich żadnego dobrodziejstwa nie doświadczyły. A ja? Trzech już mam, jak obszył. I może jeszcze inni w kolejce czekają.
– Wy myślicie, że was Suchywilk oszukać próbuje? – Herszt nie krył zdumienia. – Przecież pospolicie w narodzie wiadomo, że jemu córkę Pomorcy uwieźli. I, wybaczcież, po co miałby kłamać?
– Jest wiele przyczyn.
– Jakich przyczyn? – Zniecierpliwił się. – Cały wasz dobytek, ot, to co na grzbiecie nosicie.
– A co, mam wierzyć, że z dobrego serca oprawcom was wyrwał? – Prychnęła. – Czegoś on ode mnie chce. Wszyscy czegoś ode mnie chcą. Począwszy od Fei Flisyon. Nie prosiłam o tę przeklętą obręcz. Gwałtem mi ją na łeb wcisnęła.
– Nie powinna była tego robić – wtrąciła cicho wiedźma. – Bogowie związali swoją moc w jedenaście znaków, po jednym na ochronę każdej z Krain Wewnętrznego Morza. Nie po to, aby służyły jednemu człowiekowi.
– Ano – przytaknął Twardokęsek. – Powiadają u nas w Górach Żmijowych, że Kii Krindar wykuł te znaki po tym, jak Hurk Hrovke spuściła plagę szarańczy i myszy na żalnickie pola. Żeby nigdy więcej złość jednego boga nie niosła zagłady całemu narodowi.
– Przez wieki spoczywały w ukryciu – ciągnęła wiedźma. – Chroniły nas, ale bogowie pilnowali, by żaden nie wpadł w ręce śmiertelnych. Więc kiedy żalnicki książę uciekł ze świątyni Bad Bidmone z Sorgo na plecach, byli wściekli. Naprawdę wściekli, że taka moc wyrwała się na swobodę.
– Moce zawsze wyrywają się na wolność, z samej swej natury – mruknęła Szarka. – Powinni byli wiedzieć. Nawet parthenoti powinny były wiedzieć.
– Sorgo miał ochraniać Żalniki – mówiła wiedźma. – I nigdy, przenigdy nie powinien ich opuścić. Tak samo jak obręcz powinna pozostać na wyspach.
– Skądżeś nam tak niespodzianie zmądrzała, kochanie? – z przekąsem zapytała Szarka. – Skąd te wszystkie „powinno” i „miało”?
Jaśminowa wiedźma skuliła się nagle.
– Bo ja tam byłam. Byłam na Tragance, jak ona zasypiała. Zaraźnica. Złamała prawo, kiedy pozwoliła ci zabrać obręcz, i teraz musiała usnąć. Najpierw Bad Bidmone, teraz Fea Flisyon. Naprawdę odchodzą. Słyszałam. A Fea Flisyon opowiedziała im o tobie… – spojrzała niepewnie na Szarkę. – Byłam tam.
Zbójca z niedowierzaniem pokręcił głową.
– Więc jednak ich słyszycie. Słyszycie bogów. Gadają – wyjaśnił Szarce – że wiedźmy to potrafią. Nie tylko wtedy, kiedy bóg je wezwie, nie w objawieniu, ale kiedy zechcą. Z własnej woli.
Wiedźma skuliła się jeszcze bardziej.
– Fea Flisyon mnie zawołała. Wszyscy się kłócili. Dość już tego, wrzeszczeli, co Zird Zekrun wyprawia, a tu na dodatek obręcz dri deonema bezpańsko szwenda się po Górach Żmijowych.
– Ona nawet nie była szczególnie przyjazna – powściągliwie odparła rudowłosa. – Właściwie mnie zastraszyła.
– Jest najbardziej kapryśną z bogiń – powiedział Twardokęsek. – Mogła wybrać każdego. Może tak musi być? Żalnicki książę zabrał Sorgo, a wam podarowano obręcz dri deonema. Może przed odejściem bogowie muszą oddać komuś ze śmiertelnych swoje znaki? Zadziwienie mnie jeno zdejmuje – dokończył zgryźliwie – że nie obrali sobie kogoś godniejszego.
Niebieskooka niewiastka wytarła nos w rękaw koszuli.
– Nie wiem. O godności Zaraźnica nic nie mówiła. Darła się, że bogowie sobie na to zasłużyli i bardzo im tak dobrze. Że skoro Zird Zekrun taki sprytny, niech teraz zgadnie, po co Delajari dziewczynę posłała. Mówiła, że musisz dokonać wyboru…
– Nic nie muszę – prychnęła ruda.
– …a oni nie zdołają cię nagiąć czy przymusić. Że już raz Cion Ceren w rękach cię trzymał, a przez palce mu przeciekłaś jak woda. I mówiła, że nie uczyni nic, co mogłoby popchnąć cię ku Zird Zekrunowi. Niech już będzie tak, jak chciała Delajati. Oni się jej strasznie boją. Tej Delajati.
– Kto to jest Delajati?
– Nie twoja rzecz, Twardokęsek.
– No, może jednak moja. – Zbójca się zeźlił. – Bo z waszego uporu, z waszych tajemnic przeklętych, myśmy tylko ognia zaznali, głodu i batów w Wiedźmiej Wieży. I mnie się zdaje, że wyście nam coś winni. Winniście nas objaśnić, czemu nas bogowie prześladują. Bo my wciąż z jednej biedy w drugą popadamy. Gorszą.