Выбрать главу

Oblubienica Fei Flisyon wychyliła się ponad krawędzią balii, aby nie uronić ni jednego ze słów ulicznika.

– Jakżeż ją rozpoznali, skoro się tam ni żywa dusza nie uchowała? – zagadnął złośliwie Krotosz, zanim kobieta zdążyła się odezwać.

– Bo po wiedźmie jak po kleszczu, zawsze da się poznać, kiedy się krwi opije – objaśnił z przejęciem chłopak. – Ta niemało widać pobroiła, bo trzech ją pachołków z gospody wynosić musiało, taka w niej wciąż siła buzowała od wielości posoki, którą pochłonęła. Nadto niewiasta pewna z powroźnikami przyszła, co pono wszystko widziała i zaświadczyć może, że akuratnie ta przeklętnica i jej zausznik, bo był tam przy niej chłop, pleczysty i na gębie czarny, pewnikiem nie z ludzkiego nasienia, naszych mordowali. Ciżba wielka się uczyniła, pachołkowie gości przepytywali, alem ja Lipnika wypatrzył, co w stajniach służy – pochwalił się z dumą – i ten mi rzekł, że ludzi tyle na święto do miasta ściągnęło, że gospoda po brzegi wypchana. Lite dwa grosze tam teraz płacą za byle kęsek słomy we wspólnej izbie, na klepisku. O Derkaczu nic nie słyszał.

Szarka owinęła się płatem jasnego płótna i bosa, z mokrymi splotami włosów na plecach, zbliżyła się do chłopaka.

– Przypomnij sobie – przyklękła przy nim i położyła mu dłonie na ramionach – kto zacz ta niewiasta, która z powroźnikami przyszła.

Chłopiec gapił się na nią z przestrachem, jak na zjawę.

– A skąd mnie wiedzieć? Jedni powiadają, że mniszka ze świątyni, a drudzy, że i ona wiedźma.

Szarka odgarnęła mu z oczu płowe, skołtunione włosy.

– Nic się nie bój, tylko całą prawdę mów. Jakbyś przed samym księciem panem stał.

Łyczko przestraszył się jeszcze bardziej.

– Wyście od naszego pana Evorintha?

– Od niego samego, Jasenka mnie wołają – odparła miękko.

Krotosz ledwie powstrzymał jęk, gdy Szarka podszywała się pod wszechwładną faworytę. Lecz na brudnym obliczu Łyczka pojawił się wątły przebłysk zrozumienia.

– Cytadela gości pełna – łagodnie tłumaczyła Szarka. – Lęka się więc pan nasz dobry, aby kto w tym zamęcie bezeceństwa jakiegoś nie uczynił. Może być, że tamta niewiasta zacna, która przeklętnicę książęcym wskazała, i o innych sprawach wiadomość mieć będzie.

– Lipnik ją oglądał – wyznał ostrożnie Łyczko. – Niecałkiem stara jeszcze białogłowa, mówił, ale brudna i obdarta, jak żebraczka, i wielce przerażona. Wiedźma, jak ją ujrzała, strasznie krzyczeć zaczęła i wygrażać.

– Co krzyczała?

Wzruszył ramionami.

– Jako to u wiedźm we zwyczaju. Potem ją pachołkowie w żelazo zakuli, lecz dalej wrzeszczała, że znamię śmierci na czole tamtej widzi, że z psami pospółek, choć gorzej niż pies zdychać będzie, i że z psami jej ścierwo rzeką popłynie. A potem już wiedźma się nie darła – dokończył pod ponaglającym spojrzeniem Szarki – bo jeden pachołek, ani chybi bardziej od innych krewki, w gębę jej pięścią przyłożył, zęba wybiwszy.

Dziewczyna podniosła się z klęczek i zwróciła ku Krotoszowi, który rozpaczliwie starał się nie okazywać przy chłopaku wzburzenia.

– Czyż nie dostrzegacie – spytała cierpko – że zło rozhulało się dzisiaj na dobre w tym mieście i nie oszczędzi nikogo?

– Mylicie się – odparł. – Bogowie zawsze sprawiedliwie rozdzielają dobro i zło, i tylko oni władni rozstrzygać, co komu przypadnie.

Po wszystkim, co dzisiaj usłyszał, naprawdę pragnął w to uwierzyć.

* * *

Przekleństwo wiedźmy pozbawiło Morwę resztek przytomności umysłu. Jeden z powroźników, chyba bardziej od innych ludzki, podał jej dla pokrzepienia skórzaną manierkę z gorzałką. Łapczywie nabrała trunku w usta, lecz zęby tak jej szczękały, że prawie wszystko pociekło po brodzie. Oprawcy z rechotem pokazywali ją sobie palcami. Sama Morwa nie śmiała podnieść głowy, by nie napotkać spojrzenia upiornych żółtych ślepi wiedźmy. Nawet groźby Twardokęska, który, nie dbając o wymierzane mu razy i kopniaki, przyobiecywał jej straszliwe męczarnie, nie były tak przerażające, jak kilka słów chudej, jasnowłosej niewiastki. Zanadto dobrze pamiętała, ilu szczuraków spłonęło wczoraj od ognia z jej trzewi.

W Wiedźmiej Wieży oboje więźniów pospiesznie powleczono do lochów, a Morwę ktoś odepchnął kuksańcem pod ścianę. Powroźnicy i kapłani naradzali się przyciszonymi głosami. Nawet nie usiłowała łowić słów. Czekała, przywierając do wilgotnego, lodowatego muru. W jej profesji trzeba było umieć schodzić ludziom z oczu.

Najbardziej trwożył ją sługa Zird Zekruna, wysoki, chudy człek, który czasami spoglądał na nią zimnym, pełnym nienawiści wzrokiem. Tkwiła więc w bezruchu, starając się upodobnić do porzuconej kupy szmat. Ale atak nadszedł ze zgoła niespodziewanej strony.

– A co z nią? – Drobny, szczupły na gębie sługa Pomorca pochwycił ją za ramię i szarpnięciem wyciągnął na środek sali.

Morwa przypadła do nóg starszego z kapłanów Nur Nemruta.

– Pomiłujcież, wasza wielebność! – wyszlochała. – Obrońcie mnie przed przekleństwem. Wszak ja jeno bogu naszemu służę!

Nie dla innej przyczyny wiedźma na mnie nastaje, jeno dlatego że ja wam wieść przyniosłam o najeździe szczuraków i jej niecnych występkach.

Kapłan Śniącego skrzywił się z obrzydzeniem i uczynił lekki gest ku powroźnikom. Dwaj z nich natychmiast złapali dziwkę pod łokcie i poderwali z ziemi.

– Lichy byłby to bóg, coby musiał na twych posługach polegać – rzekł z drwiną Spichrzanin. – I pierwej mieliśmy o tym najeździe wiadomość, nim twoja noga w mieście postała. Zatem ja do ciebie żadnych roszczeń nie wnoszę.

– Niech idzie swoją drogą – dorzucił opasły powroźnik, który z nią rozmawiał na początku. – Chyba żeby ją tutaj w loszku z dzionek albo dwa potrzymać, aby w czas Żarów zamętu jakiego nie wszczęła.

Morwa, która teraz nie liczyła na żadną nagrodę, już chciała wybuchnąć jazgotliwym dziękczynieniem, kiedy rozległ się arystokratyczny głos sługi Zird Zekruna.

– Nie tak prędko.

Wszyscy obrócili się ku niemu z zaskoczeniem. Starszy ze spichrzańskich kapłanów opanował się szybko. Znać było po nim, że chce się co prędzej wyrwać z tej dusznej, przesyconej smrodem ziół i strachem izby.

– Jeśli wam w drogę weszła, tedy ją sobie bierzcie – oznajmił obojętnie. – Choć dziwnym mi się wydaje, żeby się mogła waszemu bogu taka nędza przydać.

Tamten uśmiechnął się zimno.

– Krętymi ścieżkami chadzają zamysły nieśmiertelnych. A ona ma wiadomość o tej drugiej dziewce, tej, którą tropię. I może łatwiej przyjdzie się w jej wyznaniach rozeznać niźli w wiedźmim bełkocie.

Morwa znów spróbowała się wyrwać ku spichrzańskim kapłanom.

– Nie! Ulitujcie się, wasze wielebności. Ja za błagalniczkę przy świątyni zostanę… ja…

Resztę jej słów zagłuszył zgodny śmiech oprawców i kapłanów.

– Ot, byłby rad Nur Nemrut, gdyby mu się taka błagalniczka trafiła! Ze zdumienia dech by mu zaparło – zarechotał młodszy z kapłanów i zaraz umilkł pod karcącym spojrzeniem zwierzchnika.

– A wedle tej rudej niewiasty – jeden z powroźników, szpakowaty, którego Morwa uważała za przywódcę, podrapał się po głowie – co się z gospody wymknęła, kazałem wici rozesłać po mieście i zda mi się, żem się czegoś wywiedział…

Kapłan Nur Nemruta zacisnął z niechęcią wargi.

– Bardzo dobrze, mistrzu Trucieju – pochwalił niecierpliwie oprawcę. – Ale to już z naszym czcigodnym konfratrem omówicie – skinieniem wskazał na sługę pomorckiego boga – jako też i pomoc, jakiej mu możecie udzielić przy przesłuchaniu więźniów. Nas bowiem pilne sprawy do świątyni wzywają, zatem własną osobą być przy badaniu nie zdołamy. Jeno zastrzegam – dodał już przy drzwiach – że wiedźma pozostaje pod władzą Nur Nemruta, takoż i jej towarzysz, i sami jej prawo zechcemy uczynić. Nie teraz wszelako. Nazbyt to niebezpieczne, kiedy z całej okolicy tłuszcza na święto do miasta ściągnęła.

Ledwie po stosownych ceremoniach i pożegnaniach odprowadzono resztę gości do wyjścia, Pomorzec zwrócił się ku powroźnickiemu mistrzowi.