– Czy to skalne robaki?
Ze zdumieniem zobaczył, jak jej twarz odmienia się w uśmiechu, oczy połyskują, a rysy nabierają wdzięku.
– Nie – odparła z rozbawieniem, zawiązując troczki sukni. – Nie marnuje się ich dla takich, jak ja.
– Cóż zatem robisz w mieście? – nalegał, coraz bardziej zdeterminowany, by rozwikłać tę osobliwą zagadkę.
– Tego ci nie powiem. – Znów się uśmiechnęła. – Lepiej, żebyś nie wiedział.
Marchia zbiegała książęcym traktem do miasta z takim pośpiechem, jakby sama Annyonne następowała jej na pięty. Bała się. Wściekłość Jasenki, która od dawna zdawała się wrzeć niby żur w garnku, na wieść o zniknięciu księżniczki zmieniła się w zimną, białą furię. Gniew konkubiny prędzej czy później znajdzie ujście, a wówczas biada temu, kto będzie miał nieszczęście stanąć jej na drodze. Gra szła już nie o srebro, lecz o głowę, jako że książęca faworyta słynęła z tego, że potrafiła bez skrupułów pozbywać się niewygodnych sług. I, co gorsza, dotąd uchodziło jej to na sucho.
Na widok gospody Mazełki przełknęła tylko ślinę i chciała minąć ją bez słowa. Gospodarz poślubił jej ciotkę, lecz obie rodziny nigdy nie żyły ze sobą dobrze. Owszem, Marchia mogła od czasu do czasu liczyć na darmowy posiłek, lecz zaglądała do karczmy z rzadka i opieszale, bo Mazełka był człekiem wścibskim i usiłował ją wypytywać o dworskie sekrety, a zbywany półsłówkami, niezmiennie się obrażał. Ponieważ nie miała ochoty na pogawędki, wcale się nie ucieszyła, kiedy zza węgła wynurzył się Wyrwał. Wprawdzie uważała go za milszego z dwóch kuzynów i innym razem chętnie wychyliłaby z nim kubek zimnego piwa, ale dzisiaj było to niemożliwe.
Nie zdołała jednak się wymknąć. Wyrwał złapał ją za łokieć i nie bacząc się na jej protesty, wciągnął Marchię w niewielki, zarośnięty chwastami zaułek między ścianą drewutni i kompostnikiem.
– Czego? – wydyszała ze złością. – Posłanie mam pilne do miasta.
– Jak zwykle – odparł flegmatycznie Wyrwał, który niezawodnie zaczął już świętować Żary, bo mocno zalatywał nieprzetrawionym wińskiem. – Bacz, byś giczołów nie połamała, zwłaszcza że się w mieście nie byle ruchawka szykuje.
– Et, breszesz! – ofuknęła go dziewczyna.
Jednakże zaniepokoiła się nieco. Wyrwał, choć umieszczony w terminie u zacnego rzemieślnika, nad naukę zawodu i pracę w jatce przedkładał wysiadywanie w gospodach i picie po nocach ze złajdaczonymi czeladnikami. Podobno miał konszachty nawet z Rutewką, który ostatnimi czasy rył straszliwie pod rajcami z ratusza, lecz tego akurat Marchia nie była ciekawa, bo nie dbała o mieszczańską politykę. Za to korzystała niekiedy z rad kuzyna, jeśli Jasenka kazała jej dyskretnie nająć w mieście zbirów, co bez zbędnych skrupułów poderżną komuś gardło. Właśnie z polecenia Wyrwała trafiła do Trzpienia, osławionego żebraczego starosty. Dziewczyna nie potrafiła dociec, co też łączyło jej krewniaka, syna statecznego oberżysty, z owym obwiesiem, który twardą ręką dzierżył pół miasta, ale że dotąd Wyrwał nie sprawił jej zawodu, postanowiła i teraz go wysłuchać. No bo przecież jej utrapiony kuzynek zawsze wie, co w trawie piszczy.
– Głupiaś – rzekł bez złości. – Sama nic nie wiesz, a jęzorem mielesz, ot, jak to baba. Pogłoska tymczasem taka chodzi, że szczuracy się w Górach Sowich ruszyli i z wielką silą na nas ciągną.
– Nie może być!
– Ale jest! – prychnął Wyrwał i, jako że był wtajemniczony w matrymonialne plany kuzynki, dodał cierpko: – Więc już o tej swojej gospodzie przestań roić, pewnikiem ze szczętem spalona.
Marchia łypnęła na niego spod oka. Po dzisiejszej ucieczce Zarzyczki i tak nie mogła specjalnie liczyć na łaskawość Jasenki, ale ani myślała wyjawiać kuzynowi wypadków dzisiejszego poranka. Powzięła wszakże szczery zamiar, by wydobyć z niego wszystko, co się da.
– A ja ci powiadam, że to bujda wierutna. – Wiedziała, że niedowierzanie najprędzej skłoni go do wynurzeń. – W cytadeli ani słóweczkiem o tym nie napomknęli, a kto jak kto, ale książę i księżna Egrenne niezawodnie dostaliby wiadomość, gdyby się taka rzecz pokazała.
– Oho, oglądaj się na tego twojego księcia, a psie jaje zobaczysz – mruknął z pogardą chłopak. – Co on ma niby wiedzieć, skoro go matka z klechami na munsztuku wodzą? Tako i teraz kapłani pierwsi mieli o napaści wiadomość.
– Jeno czy pewną?
Odął wargi.
– Ba! Taką, że pewniejszej nie ma. Wiedźmę pojmali, co własnym jadem owych szczuraków na nas podżegała.
Teraz Marchia naprawdę się zaniepokoiła, bo wiedźmy rzadko trafiały się w Spichrzy i zwykle po bliższym badaniu okazywały się nieszkodliwie obłąkanymi wiejskimi babinami. Oczywiście, palono je przykładnie ku uciesze gawiedzi i dumie powroźników, którzy mogli publicznie dowieść swych umiejętności w poskramianiu plugastwa, jednakże prawdziwa wiedźma, władająca magią zdolną wywabić z podziemnych kryjówek szczuraków, była czymś zgoła odmiennym. I może, przeszło nagle przez głowę Marchii, nie bez powodu przybyła do Spichrzy właśnie dziś, kiedy gościmy żalnicką księżniczkę, od lat pomawianą o czary.
– Gdzie się to zdarzyło? – zapytała powoli.
Kuzyn spojrzał na nią z satysfakcją.
– Co, warto z krewniakiem pogwarzyć? – przyciął jej.
Pogłaskała go po ręku, uznawszy, że trzeba się przypochlebić.
– Dajże już spokój. Wiesz, że z całej rodziny tylko tobiem rada. Ale tak mnie dzisiaj od rana pędzą, że nawet imienia swojego lada chwila zapomnę.
Jak przewidywała, udobruchał się szybko.
– Tedy ci powiem, jak było. Jest tutaj niedaleczko gospoda, Pod Wesołym Turem ją zowią, choć po prawdzie raczej nora to nędzna niźli rzetelna oberża. – Skrzywił się z odrazą, a Marchię rozbawił ten wyraz rzadkiej u Wyrwała dumy z rodzinnego interesu.
– I tam się właśnie wiedźma przytaiła wraz z towarzyszem swoim w hultajstwie, wielkim pleczystym drabem, co podobnoż niemało pachołków poturbował, kiedy ich chwytali.
– Kto ich pojmał? – przerwała żywo dziewczyna. – Straż?
Chłopak uśmiechnął się złośliwie.
– Tyle że świątynna. Powroźników mieli kilku ze sobą, żeby ich wiedźma podstępem jakowymi nie zwiodła i nie omamiła.
– Tedy pewnie więźniów do Wiedźmiej Wieży zabrali?
Spoważniał nagłe.
– No, tego to ja już nie wiem. Bo było między nimi też kilku kapłanów z wieży. I… – zawiesił głos, patrząc bacznie na kuzynkę – jeden pomiot Zird Zekruna.
Marchia przymrużyła oczy. Owszem, cały orszak Kiercha przeniósł się do świątyni Śniącego po tym, jak go książę Evorinth obraził. Jednakże niepomiernie zdziwiła ją komitywa pomiędzy sługami obu bogów. Zakon Nur Nemruta zwykle skrupulatnie strzegł swych tajemnic i nikogo nie dopuszczał do badania wiedźm. Może stało się tak z powodu najazdu szczuraków? Jej bystry umysł podpowiadał jednak, że intrygi snute przez kapłanów bywają nader skomplikowane.
Niespodziewanie pocałowała Wyrwała w policzek, odwróciła się na pięcie i puściła biegiem przez książęcy trakt – tym razem w górę, ku cytadeli.
Gierasimka zastanawiała się, czy to możliwe, że upiła się dwoma pucharkami wina i to na dodatek mieszanego, bo ze względu na wczesną porę chłopak za każdym razem dopełniał naczynie wodą. Dotąd zdarzyło się jej zaledwie raz skosztować podobnego trunku, kiedy sprzątając w sali po naradzie sług Zird Zekruna, ukradkiem osuszyła resztki z dna kielicha, i dlatego teraz nie potrafiła ocenić, jakim barbarzyństwem było rozcieńczanie przedniej Skalmierskiej małmazji. Po prostu rozkoszowała się bogatym, słodkim smakiem i wonią przywodzącą na myśl nagrzane latem wapienne skałki z jej wyspy. Z lekka kręciło się jej w głowie i strach przed pojmaniem ustąpił miejsca pogodnemu rozbawieniu. A kiedy chłopak zadawał pytania, przeraziła ją własna nieroztropna szczerość.