Выбрать главу

Spostrzegł, że mu się przyglądam i przez chwilę patrzył mi w oczy, po czym odwrócił wzrok.

– Muszę pogadać z „Leśnikiem” – powiedziałam do babci. – Obiecasz mi, że jeśli cię tu zostawię na chwilę samą, nie zrobisz jakiegoś głupstwa?

Babcia prychnęła.

– Powinnam się chyba obrazić. W końcu mam już tyle lat na karku, że wiem, jak należy się zachować.

– A nie będziesz zaglądała do trumny?

– Uhum.

Podeszłam do „Leśnika” i zapytałam:

– Co to za facet, ten który złożył ci uszanowanie? Jakiś Sandman?

– Nazywa się Perry Sandeman. Ksywka „Sandman”*[Sandman bajkowy duszek, który usypiał dzieci sypiąc im piasek w oczy.] wzięła się stąd, że jeśli go zdenerwujesz, potrafi cię nieźle uśpić.

– Skąd go znasz?

– Kręci się tu i tam. Czasami kupuje narkotyki od murzyńskich gangów.

– Skąd się tu wziął?

– On też pracuje na stacji benzynowej.

– Na tej samej co Moogey?

– Tak. Podobno był nawet przy tym, jak Moogey dostał w kolano.

W głębi sali ktoś krzyknął, a w chwilę potem rozległo się głuche uderzenie, jakby ktoś upuścił coś ciężkiego. Na przykład wieko trumny. Bezwiednie przewróciłam oczami do góry.

Obok mnie w drzwiach stanął Spiro. Między jego brwiami pojawiły się dwie pionowe zmarszczki. Ruszył przed siebie torując sobie drogę przez tłum. Ludzie rozstępowali się i moim oczom ukazał się widok, którego centralnym punktem była babcia Mazurowa.

– Wszystko przez ten rękaw – zaczęła wyjaśniać. – Zaczepiłam nim przypadkowo o wieko i samo się otworzyło. Każdemu mogło się to przytrafić.

Babcia spojrzała w moją stronę i uniosła kciuk do góry.

– To twoja babcia? – zapytał „Leśnik”.

– Aha. Chciała sprawdzić, czy Moogey naprawdę leży w tej trumnie.

– No, no, mała, ależ ty masz geny.

Spiro sprawdził, czy wieko jest dobrze zamknięte i ułożył na nim kwiaty, które spadły na podłogę.

Ruszyłam natychmiast, by poprzeć babciną teorię o zaczepionym rękawie, ale okazało się to zbędne. Spiro najwyraźniej chciał zbagatelizować cały incydent. Wyszeptał jakieś przeprosiny do zebranych przy trumnie bliskich zmarłego i z werwą zabrał się do wycierania z błyszczącego wieka odcisków śladów babci Mazurowej.

– Kiedy wieko się otworzyło, nie mogłam się powstrzymać, żeby tam nie zajrzeć i muszę przyznać, że wykonaliście kawał dobrej roboty – trajkotała babcia krążąc wokół Spira. – Gdyby nie to, że w paru miejscach warstwa balsamu trochę się zapadła, w ogóle nie byłoby widać tych dziur.

Spiro z powagą skinął głową i zdecydowanym ruchem odsunął babcię od trumny.

– W holu podano herbatę – powiedział. – Może po tym przykrym wypadku napiłaby się pani czegoś?

– Łyk herbaty dobrze mi zrobi – przyznała babcia. – Zresztą i tak zamierzałam stąd iść.

Poszłam za babcią do holu i upewniłam się, że rzeczywiście wzięła filiżankę. Kiedy usiadła w fotelu z herbatą i ciasteczkami, zostawiłam ją, by poszukać Spira. Znalazłam go na dworze przy bocznym wejściu. Stał w aureoli sztucznego światła i ćmił papierosa.

Zrobiło się dość chłodno, ale jemu najwyraźniej to nie przeszkadzało. Bezmyślnie zaciągał się głęboko i powoli wydychał dym z płuc.

Zapukałam delikatnie w szklane drzwi, aby zwrócić na siebie jego uwagę.

– Gdzie moglibyśmy pogadać na temat… No przecież wiesz…

Skinął głową, pociągnął ostatni haust dymu i rzucił niedopałek na podjazd.

– Miałem do ciebie zadzwonić dziś po południu, ale pomyślałem, że może przyjdziesz obejrzeć Buesa. Muszę mieć tę zgubę na wczoraj. – Rozejrzał się dokoła, by sprawdzić, czy jesteśmy sami. – W końcu – ciągnął dalej – trumna to taki towar jak każdy inny. Producenci miewają nadwyżki, czasami też mają zwroty i robią wyprzedaże. Bywa, że udaje się kupić towar w hurcie po okazyjnych cenach. Mniej więcej pół roku temu udało mi się w ten właśnie sposób kupić dwadzieścia cztery trumny. Nie mamy tu za wiele miejsca, więc umieściłem je w wynajętym magazynie.

Spiro wyjął z kieszeni marynarki kopertę. Z koperty wyjął klucz i podał mi, abym go obejrzała.

– To właśnie ten klucz do magazynu. Adres jest w kopercie. Na czas transportu trumny owinięte były w folię ochronną i ułożone na paletach. Do koperty włożyłem też zdjęcie jednej z nich. Wszystkie były takie same. Bardzo proste.

– Zgłaszałeś to policji?

– Nikomu jeszcze nie mówiłem o tej kradzieży. Chcę po prostu odzyskać trumny bez nadawania tej sprawie rozgłosu.

– To nie moja działka.

– Tysiąc dolarów.

– Chryste, Spiro, mówimy przecież o trumnach! Kto miałby ochotę kraść trumny? Od czego należałoby zacząć? Masz może podejrzenia?

– Mam tylko klucz i pusty magazyn.

– Może powinieneś spisać ten towar na straty i upomnieć się o odszkodowanie.

– Nie mogę wziąć odszkodowania, jeśli nie zgłoszę tego na policji, a już ci mówiłem, że nie chcę mieszać do tego gliniarzy.

Tysiąc dolarów to spora pokusa, ale i zadanie było z gatunku dość niezwykłych. Nie miałam bladego pojęcia, od czego by zacząć poszukiwania owych dwudziestu czterech zagubionych trumien.

– Załóżmy, że znajdę te trumny… co wtedy? Jak chcesz je odzyskać? Wydaje mi się, że jeśli ktoś posunął się do kradzieży, nie podda się tak łatwo.

– Na razie spróbujmy je odnaleźć – powiedział Spiro. – W ramach wynagrodzenia masz tylko odnaleźć te trumny, a ja sam się zajmę ich odzyskaniem.

– No tak, myślę, że trzeba by popytać tu i tam.

– Ale pamiętaj, że zależy mi, aby się to nie rozniosło.

Nie ma sprawy. Myślałby kto, że szukanie trumien należy do atrakcji, o których chciałoby się rozgłaszać na prawo i lewo. Bez przesady.

– Możesz być pewien, że będę trzymała buzię na kłódkę – obiecałam. Wzięłam od niego kopertę i włożyłam ją do torebki. – Jeszcze jeden drobiazg – odezwałam się. – Te trumny są mam nadzieję puste, tak?

– Ależ oczywiście.

Wróciłam po babcię, pocieszając się, że może nie będzie tak źle. Spiro zgubił dwa tuziny trumien. W końcu czegoś takiego nie da się tak łatwo ukryć. Nie można ich wrzucić do bagażnika samochodu i odjechać w siną dal. Ktoś musiał przecież podjechać po nie furgonetką albo ciężarówką. Może to jakieś wewnętrzne porachunki. Niewykluczone, że ktoś z magazynu obrobił Spira. I co wtedy? Rynek trumien jest przecież dość ograniczony. Trudno byłoby je przerobić na ławki ogrodowe czy podstawki do kwiatów. Ktoś musiał je odsprzedać jakiemuś innemu domowi pogrzebowemu. W ogóle co za pomysł – sprzedawać trumny na czarnym rynku!

Babcia popijała herbatę z Joem Morellim. Nigdy dotąd nie widziałam Morellego z filiżanką w ręku i był to widok obezwładniający. Jako nastolatek Morelli zachowywał się jak dzikus. Dwa lata w marynarce wojennej i dwanaście następnych w policji nauczyły go nieco panowania nad sobą, ale moim zdaniem, dałby się oswoić dopiero po wycięciu gonad. Pod maską spokoju czaiła się w nim dusza barbarzyńcy. Pociągało mnie to bez reszty, ale zarazem napawało strachem.

– No proszę, odnalazła się! – wykrzyknęła babcia na mój widok. – O wilku mowa.

Morelli uśmiechnął się.

– Właśnie rozmawialiśmy o tobie.

– Nie może być.

– Słyszałem, że odbyłaś tajemnicze spotkanie ze Spirem.

– Pogadaliśmy o interesach – wyjaśniłam.

– Czy te interesy mają jakiś związek z tym, że Spiro, Kenny i Moogey byli kumplami w liceum?

Uniosłam brwi, żeby podkreślić moje zdziwienie.

– Przyjaźnili się w liceum?

Podniósł trzy palce w górę.

– Jak trzej muszkieterowie.

– Hmmmm – mruknęłam maskując zaskoczenie.

Morelli uśmiechnął się jeszcze szerzej.

– Domyślam się, że nadal jesteś ze mną w stanie wojny.

– Cóż to, nabijasz się ze mnie?

– Raczej nie.

– No to, o co ci chodzi?

Zakołysał się na piętach, trzymając ręce cały czas w kieszeniach.

– Uważam, po prostu, że jesteś milutka.

– Boże mój, cóż za wyznanie!

– Szkoda, że nie pracujemy razem – powiedział Morelli. – Bo gdybyśmy pracowali razem, mógłbym ci opowiedzieć co nieco o samochodzie mojego kuzyna.

– No więc co z tym samochodem? Gadaj!

– Znaleziono go dzisiaj po południu. Porzucony. Żadnych trupów w bagażniku. Żadnych plam krwi. Ani śladu Kenny’ego.

– Gdzie go znaleźli?

– Na parkingu przed centrum handlowym.

– Może Kenny wybrał się na zakupy?