Выбрать главу

– Raczej nie. Ochroniarze z centrum przypomnieli sobie, że samochód stał tam od poprzedniego dnia.

– Drzwi były zamknięte?

– Wszystkie, z wyjątkiem drzwi po stronie kierowcy.

Zastanowiłam się nad tym przez chwilę.

– Gdybym porzucała samochód kuzyna, to sprawdziłabym na pewno, czy zamknęłam wszystkie drzwi.

Morelli i ja patrzyliśmy sobie w oczy i żadne z nas nie wypowiedziało następnej myśli. Może Kenny nie żyje. Nie mieliśmy żadnych podstaw, by wyciągać taki wniosek, ale ta myśl zaczęła krążyć mi po głowie. Zastanawiałam się, jak miało się to do listu, który dzisiaj otrzymałam.

Morelli skwitował tę myśl ponurym wyrazem twarzy.

– No tak – stwierdził lakonicznie.

Stiva wybudował hol wyburzając ścianę między starym korytarzem a dawną jadalnią. Podłogę nowo powstałego pomieszczenia przykryto wykładziną, która tłumiła wszelkie kroki. Herbatę podawano na klonowym stole tuż przy drzwiach do kuchni. Zainstalowano dyskretne oświetlenie, a krzesła i stoliki z epoki królowej Anny poustawiano tak, by można było przy nich prowadzić rozmowy. Tu i ówdzie stały rośliny ozdobne. Byłoby tu całkiem przyjemnie, gdyby nie świadomość, że w innej części tego domu nagi i zimny jak sopel lodu leżał wujek Harry, ciocia Minnie bądź mleczarz Morty, w oczekiwaniu na swoją porcję formaldehydu.

– Chcesz herbaty? – zapytała babcia.

Pokręciłam głową. Herbata mnie nie kusiła. Potrzebowałam świeżego powietrza i budyniu czekoladowego. I marzyłam, by w końcu zrzucić z siebie tę garsonkę.

– Jestem gotowa do wyjścia – oznajmiłam babci. – A ty?

Babcia rozejrzała się dookoła.

– Jeszcze trochę wcześnie, ale chyba ze wszystkimi się już widziałam. – Odstawiła filiżankę na stół i wsunęła sobie torebkę pod ramię. – Zresztą mam ochotę na budyń czekoladowy.

Odwróciła się do Morellego.

– Mieliśmy dziś na deser budyń czekoladowy i trochę jeszcze zostało. Zawsze zresztą robimy podwójną porcję.

– Dawno już nie jadłem domowego budyniu czekoladowego - rozmarzył się Morelli.

Babcia przystanęła.

– Doprawdy? W takim razie zapraszam. Na pewno starczy i dla pana.

Jęknęłam cichutko i wzrokiem dawałam Morellemu znak, by odmówił.

Ten jednak rzucił mi niewinne i naiwne spojrzenie.

– Pani oferta brzmi niezwykle zachęcająco – stwierdził. – Z przyjemnością posmakowałbym budyniu czekoladowego.

– W takim razie umowa stoi – oznajmiła babcia. – Wiesz, gdzie mieszkamy?

Morelli zapewnił nas, że trafiłby sam z zamkniętymi oczami, ale pojedzie za nami, aby upewnić się, iż nic nam nie grozi.

– Czyż to nie cudowne? – zachwycała się babcia w samochodzie. – Pomyśl tylko, on się troszczy o nasze bezpieczeństwo. Czy spotkałaś kiedyś równie uprzejmego młodego człowieka? No i jest przystojny. I pracuje w policji. Założę się, że pod marynarką nosi gnata.

Morellemu będzie potrzebna broń, pomyślałam, kiedy matka zobaczy go w drzwiach naszego domu. Wyjrzy na werandę i nie zobaczy w Morellim gościa, który został zaproszony na budyń. Nie zobaczy Morellego – dawnego absolwenta liceum i żołnierza. Nie ujrzy w nim też policjanta Morellego. Dla niej będzie to zawsze napalony ośmiolatek o szybkich palcach, który zabrał sześcioletnią Stephanie do garażu swego ojca, żeby pobawić się w doktora.

– To doskonała partia dla ciebie – powiedziała babcia, kiedy parkowałam przed domem. – Przydałby ci się mężczyzna.

– Ale może nie ten.

– A co ci w nim nie pasuje?

– Nie jest w moim typie.

– Nie masz gustu, jeśli chodzi o mężczyzn – stwierdziła babcia. – Twój były mąż to baran. Kiedy za niego wychodziłaś, wszyscy ci mówiliśmy, że to baran, ale ty nie słuchałaś.

Morelli zaparkował za mną i wysiadł ze swego samochodu. Matka otworzyła drzwi. Nawet z tej odległości widziałam, jak nagle wyprostowała się, a jej twarz ściął grymas gniewu.

– Przyszliśmy wszyscy na budyń – oznajmiła babcia, kiedy stanęliśmy na werandzie. – Przyprowadziłyśmy ze sobą pana Morellego, bo uskarżał się, że już od dawna nie jadł domowego budyniu.

Matka ciasno ściągnęła usta.

– Mam nadzieję, że nie przeszkadzam – odezwał się Morelli. – Zdaję sobie sprawę, że nie spodziewała się pani mojej wizyty.

Po takim wstępie ma się otwarte drzwi do każdego domu w Miasteczku. Żadna gospodyni nigdy się w życiu nie przyzna, że nie jest w stanie kogokolwiek ugościć. Nawet sam Kuba Rozpruwacz wszedłby bez trudu, gdyby tylko wypowiedział te magiczne słowa.

Matka sztywno skinęła głową i z pewnym oporem odsunęła się, wpuszczając do środka całą naszą trójkę.

W obawie, aby nie doszło do rękoczynów, ojcu nigdy nie powiedziano o naszej zabawie w doktora. W związku z tym traktował Morellego nie gorzej i nie lepiej od innych potencjalnych narzeczonych, których matka i babcia sprowadzały czasem do domu. Obrzucił Joego badawczym spojrzeniem, wymienił kilka, grzecznościowych zdań i wrócił do oglądania telewizji, z premedytacją nie zważając na babcię, która wniosła budyń.

– Wyobraź sobie, że Moogeya Buesa wystawili w zamkniętej trumnie – oznajmiła matce. – Ale przypadek zrządził, że i tak go zobaczyłam.

Matka otworzyła szeroko oczy.

– Jaki znowu przypadek?

Zdjęłam marynarkę.

– Babcia zaczepiła rękawem o wieko trumny i ono się nagle otworzyło – wyjaśniłem.

Matka uniosła ręce w błagalnym geście.

– Dopiero co ludzie wydzwaniali do mnie w sprawie tych nieszczęsnych gladioli. Jutro znów będą wydzwaniać na temat wieka trumny.

– Ten biedak wcale nie wyglądał tak rewelacyjnie – stwierdziła babcia Mazurowa. – Powiedziałam Spirowi, że dobrze się spisał, bo nie chciałam mu robić przykrości.

Pod kurtką Morelli miał na sobie czarną koszulkę i rozpinany sweter. Kiedy usiadł przy stole, kurtka się rozchyliła i wszyscy mogli podziwiać broń na jego biodrze.

– Ale kopyto! – wykrzyknęła z uznaniem babcia. - Co to jest? Czterdziestkapiątka?

– To dziewięciomilimetrówka.

– Pewnie nie pozwolisz mi go obejrzeć – rzekła babcia. – Dobrze by było poczuć w dłoni takiego gnata.

– NIE! – krzyknęliśmy wszyscy jednocześnie.

– Kiedyś strzeliłam do kurczaka – wyznała babcia Morellemu. – Ale to był wypadek.

Widziałam, że Morelli gorączkowo szuka odpowiedzi.

– Gdzie go pani ustrzeliła?

– Prosto w kuper – oznajmiła. – Odstrzeliłam mu go równiusieńko.

Po dwóch porcjach budyniu i trzech piwach Morelli odkleił się od telewizora. Wyszłam razem z nim i zaczęliśmy rozmawiać na chodniku. Niebo było bezgwiezdne. Nigdzie też nie widać było księżyca, a w większości domów światła już pogaszono. Ulica wiała pustką. W innych dzielnicach Trenton noc mogła być groźna, ale w Miasteczku raczej kojarzyła się ze spokojem i bezpieczeństwem.

Morelli postawił kołnierz mojej marynarki, bo w powietrzu czuło się chłód. Musnął palcami moją szyję i zawisł spojrzeniem na moich ustach.

– Masz miłą rodzinę – powiedział.

Zmrużyłam oczy.

– Jeśli mnie pocałujesz, to zacznę krzyczeć, a wtedy wyjdzie ojciec i da ci w nos. – Ale zanim to wszystko się stanie, pomyślałam, ja będę miała mokro w majtkach.

– Poradziłbym sobie z twoim ojcem.

– Ale nic byś mu chyba nie zrobił.

Morelli wciąż trzymał ręce przy moim kołnierzu.

– Pewnie nie zrobiłbym.

– To opowiedz mi jeszcze raz o tym samochodzie. Serio, nie było żadnych śladów szarpaniny?

– Mowa. Kluczyki tkwiły w stacyjce, a drzwi od strony kierowcy były zamknięte, ale nie zablokowane.

– A znaleźli jakieś ślady krwi na betonie?

– Nie byłem na miejscu, ale chłopcy z laboratorium sprawdzili wszystko i twierdzą, że nie znaleźli żadnych dowodów.

– Odciski palców?

– Są w kartotece.

– Jakieś rzeczy osobiste?

– Nic.

– W takim razie nie mieszkał w tym samochodzie – rozumowałam.

– Coraz lepiej ci idzie w te klocki – pochwalił mnie Morelli. – Zadajesz właściwe pytania.

– Oglądam sporo telewizji.

– Porozmawiajmy o Spirze.

– Spiro wynajął mnie, żebym zajęła się pewnym problemem z branży pogrzebowej.

Morelli zaczął się śmiać.

– Wolne żarty! Cóż to znowu za problem z branży pogrzebowej?!

– Nie chcę o tym mówić.

– Czy to ma coś wspólnego z Kennym?

– Nie mam pojęcia, słowo daję.

Na piętrze otworzyło się okno i ukazała się w nim głowa mojej matki.

– Stephanie – odezwała się scenicznym szeptem. – Co ty tam jeszcze robisz? Co sobie sąsiedzi pomyślą.

– Proszę się nie martwić, pani Plum – rzekł Morelli. – Właśnie zbierałem się do odjazdu.

Kiedy wróciłam do domu, Rex biegał w swoim kółku. Włączyłam światło, a chomik stanął jak wryty. Czarne ślepka miał szeroko otwarte i poruszał wąsami zastanawiając się, dlaczego noc tak nagle się skończyła.