– Polubiłabyś z pewnością ten zawód – powiedział Morelli. – Pomyśl tylko, depilowałabyś brwi różnych starych bab…
– Spiro nic mi nie powiedział. A przynajmniej nic takiego, co bym chciała usłyszeć.
– Kiedy tak na ciebie czekałem, usłyszałem w radiu coś ciekawego. Wczoraj w nocy na Low wybuchł pożar. W jednym z budynków starych zakładów hydraulicznych. Najwyraźniej jest to podpalenie. Zakład stoi od lat zamknięty, ale w tym budynku ktoś zdaje się przechowywał trumny.
– Chcesz mi powiedzieć, że spaliły się moje trumny?
– Czy Spiro sprecyzował, w jakim stanie powinny być odnalezione trumny? Czy za wskazanie popiołu po nich też dostaniesz zapłatę?
– Czekaj. Spotkamy się na ulicy Low. 123
Zakłady hydrauliczne mieściły się między ulicą Low a torami kolejowymi. Zamknięto je w latach siedemdziesiątych i zostawiono na pastwę losu. Po obu stronach zabudowań rozciągały się bezwartościowe płaskie pola. Dalej widać było funkcjonujące jeszcze przedsiębiorstwa: cmentarzysko samochodów, sklep z materiałami hydraulicznymi i firmę przewozową Jacksona.
Brama wiodąca na teren zakładów była pordzewiała i otwarta. Asfalt, popękany i pełen dziur, zaśmiecony był szkłem i rozkładającymi się odpadkami. W błotnistych kałużach wody przeglądało się ołowiane niebo. Pośrodku placu stał wóz strażacki. Obok niego zauważyłam samochód, którym musieli przyjechać jacyś oficjele. Bliżej rampy załadunkowej, gdzie najwyraźniej wybuchł pożar, stały dwa radiowozy.
Zaparkowaliśmy z Morellim obok siebie i podeszliśmy do grupki mężczyzn, którzy rozmawiali i zapisywali coś w notatnikach.
Popatrzyli na nas i skinieniem głowy powitali policjanta Morellego.
– I co macie? – zapytał Morelli.
Rozpoznałam mężczyznę, który udzielał wyjaśnień. Był to John Petrucci, niegdyś kierownik mojego ojca w czasach, kiedy ten pracował jeszcze na poczcie. Teraz Petrucci przewodził brygadzie strażackiej. Ważna persona.
– Podpalenie – odparł Petrucci. – Ogień wybuchł tylko w jednym miejscu. Ktoś nasączył trumny benzyną i podpalił. Ślady są wyraźne.
– Macie może jakichś podejrzanych? – zapytał Morelli.
Popatrzyli na niego jak na wariata.
Morelli uśmiechnął się.
– Tak tylko zapytałem. Mogę się rozejrzeć?
– Proszę bardzo. My już skończyliśmy. Wygląda na to, że faceci z ubezpieczeń już chyba też. Właściwie nie ma żadnych poważnych szkód. Tu wszystko jest z betonu. Ktoś się jeszcze zjawi, żeby zabezpieczyć to miejsce.
Weszłam z Morellim na rampę przeładunkową. Wyjęłam z torebki latarkę i poświeciłam w stronę zwęglonej sterty drewna, na środku hali. Tylko z bliska widać było, że to trumny. Prostota, wręcz ubóstwo formy. Wszystko sczerniałe od ognia. Sięgnęłam ręką, chcąc dotknąć trumny, ale rozpadła się z chrzęstem.
– Jeśli ktoś chciałby się pobawić, to mógłby dokładnie określić, ile było tych trumien. Wystarczy zebrać okucia. Potem można by je zanieść do Spira, żeby zidentyfikował swoją zgubę.
– Jak myślisz, ile było tych trumien?
– No, trochę tego było.
– To mi wystarczy – Z leżących na podłodze okuć wybrałam jedno i zawinąwszy je w chusteczkę higieniczną, włożyłam do kieszeni kurtki.
– Po co ktoś miałby kraść trumny i je potem podpalać?
– Zemsta? Zabawa? Może początkowo kradzież wydawała się dobrym pomysłem, ale ten, kto je sobie przywłaszczył, nie mógł się ich widocznie pozbyć.
– Spiro nie będzie tym zachwycony.
– No tak – rzekł Morelli. – To ci powinno poprawić humor, nie?
– Potrzebowałam tych pieniędzy.
– Na co miałaś zamiar je wydać?
– Chciałam spłacić raty za jeepa.
– Maleńka, przecież nie masz już jeepa.
Okucie od trumny ciążyło mi w kieszeni. Nie dosłownie, ale w sensie metaforycznym. Byłam przerażona. Nie chciałam przecież błagać Spira na kolanach, żeby mi zapłacił. Kiedy wpadam w panikę, staram się wówczas grać na zwłokę.
– Tak sobie myślę, że może wpadnę do domu na jakiś obiad – powiedziałam do Morellego. – Potem pewnie pojadę do Stivy. Zabiorę ze sobą babcię. W sali, gdzie leżał George Mayer, znowu dzisiaj kogoś wystawiają, a babcia bardzo lubi chodzić na te popołudniowe ceremonie.
– Nieźle to sobie obmyśliłaś – odparł Morelli. – A czy jestem też zaproszony na obiad?
– Nie. Jadłeś już budyń. Gdybym przyprowadziła cię na obiad, moja rodzinka już by cię nie wypuściła ze swoich szponów. Dwa posiłki w domu dziewczyny to prawie oświadczyny.
Po drodze do rodziców zajechałam na stację benzynową. Z ulgą stwierdziłam, że Morellego nigdzie nie widać w pobliżu. Może nie będzie tak źle, pomyślałam. Pewnie nie dostanę nagrody za odnalezienie trumien, ale przynajmniej nie będę musiała się już spotykać ze Spirem. Skręciłam w aleję Hamiltona i minęłam stację Delia.
Kiedy przed domem rodziców ujrzałam brązowego fairlane’a Morellego, omal nie dostałam palpitacji serca. Spróbowałam ustawić się tuż za nim, ale źle obliczyłam odległość i roztrzaskałam mu prawe tylne światło.
Morelli wysiadł z samochodu, by ocenić straty.
– Zrobiłaś to celowo – stwierdził.
– Wcale nie! To przez tego grzmota. Nie wiadomo, gdzie ma koniec. – Spojrzałam na Joego z ukosa. – A ty co tu robisz? Przecież mówiłam, że nie masz co liczyć na obiad.
Ochraniam cię. Zaczekam w samochodzie.
– No i dobrze.
– Okay – zawtórował Morelli.
– Stephanie – zawołała matka od drzwi. – Dlaczego stoisz na ulicy ze swoim chłopakiem?
– Widzisz! – zawołałam triumfalnie. – A nie mówiłam? Już cię uznali za mojego chłopaka.
– No to masz szczęście.
Matka machała już do nas.
– Wchodźcie. Co za miła niespodzianka. Dobrze, że ugotowałam trochę więcej zupy. A ojciec właśnie przywiózł chlebek prosto z pieca.
– Lubię zupę – rzucił jak gdyby nigdy nic Morelli. 124 125
– Nie. Nie będzie żadnej zupy – zaprotestowałam.
W drzwiach pojawiła się też babcia Mazurowa.
– Co ty tu z nim robisz? – zdziwiła się. – Przecież mówiłaś, że nie jest w twoim typie.
– Przyjechał za mną aż do domu.
– Gdybym wiedziała, to bym się trochę umalowała.
– On nie wchodzi na obiad.
– Ależ oczywiście, że wchodzi – powiedziała matka. – Mamy cały gar zupy. Co by sobie ludzie pomyśleli, gdyby nie wszedł?
– No właśnie – rzeki do mnie Morelli. – Co by sobie ludzie pomyśleli?
Ojciec siedział w kuchni i podłączał do kranu nową zmywarkę. Z ulgą spojrzał na stojącego w progu Morellego. Wolałby pewnie, abym przyprowadziła kogoś, z kogo byłby większy pożytek – rzeźnika czy mechanika samochodowego, ale szybko doszedł do wniosku, że policjant to i tak o niebo lepiej niż przedsiębiorca pogrzebowy.
– Siadajcie do stołu – zapraszała matka. – Zjedzcie sobie chlebka z serem. Jest też wędlina. Od Giovichinniego. On ma najsmaczniejszą wędlinę.
Kiedy powoli kończyliśmy zupę i zabierali się do wędlin, wyciągnęłam z torby zdjęcie trumny. Fotografia nie była zbyt wyraźna, ale metalowe okucia bardzo przypominały te, które znaleźliśmy w pogorzelisku.
– A to co? – zaciekawiła się babcia Mazurowa. – Wygląda jak zdjęcie trumny. – Przyjrzała się bliżej. – Chyba nie zamierzacie kupić czegoś takiego dla mnie? Chcę trumnę z girlandkami. Nie chcę tego wojskowego pudła.
Morelli podniósł głowę.
– Wojskowego mówi pani?
– Takie brzydkie trumny mają tylko w wojsku. W telewizji mówili, że po Pustynnej Burzy zostało im sporo tego towaru. Za mało widoczne zginęło amerykańskich chłopców i teraz panowie wojskowi muszą coś z tym zrobić, więc organizują wyprzedaże. Mają po prostu… nadwyżkę.
Spojrzeliśmy z Morellim po sobie. Oho.
Morelli położył serwetkę na stole i odsunął krzesło.
– Przepraszam, ale muszę zatelefonować – zwrócił się do mojej matki. – Czy mogę skorzystać z państwa telefonu?
Założenie, że Kenny przeszmuglował broń i amunicję w trumnach wydawało się trochę naciągane, ale zdarzały się już dziwniejsze rzeczy. No i to by wyjaśniało niepokój Spira o te trumny.
– Jak poszło? – zapytałam Morellego kiedy wrócił do stołu.
– Marie właśnie to sprawdza.
Babcia Mazurowa zamarła z łyżką zupy w połowie drogi do ust.
– Czy to jakaś policyjna afera? Nad czym pracujecie?
– Próbuję się tylko zapisać do dentysty – pospieszył z wyjaśnieniem Morelli. – Plomba mi właśnie wypadła.
– Trzeba sobie sprawić takie zęby jak ja – powiedziała babcia. – Mogę je wysłać dentyście pocztą.
Zaczęłam się poważnie zastanawiać, czy zabrać babcię ze sobą do Stivy. Z obrzydliwym grabarzem jakoś by sobie dała radę, ale nie chciałam, aby miała do czynienia z grabarzem niebezpiecznym.
Zjadłam zupę i chleb z wędliną i sięgnęłam do miski po ciasteczka. Zerknęłam przy tym na szczupłe ciało Morellego. Zjadł dwa talerze zupy, pół bochenka chleba z masłem i siedem ciasteczek. Dokładnie liczyłam.