Выбрать главу

Wciąż mżyło. Niebo przybrało kolor stali, będący odbiciem mojego nastroju. Miałam doskonały trop prowadzący do Kenny’ego Mancuso i wszystko schrzaniłam. Stuknęłam się otwartą dłonią w czoło. Ależ ze mnie idiotka. Przesiedziałam wizytę Kenny’ego w tym wielkim głupim pudle. Ale o czym wtedy myślałam?

Motel dzieliło od mej kamienicy ponad piętnaście kilometrów. Przez całą powrotną drogę łajałam się w myślach. Zatrzymałam się na chwilę w supermarkecie i dotankowałam paliwa. Kiedy zaparkowałam przed domem, miałam już serdecznie dość samej siebie. Miałam trzy okazje, żeby przyskrzynić Kenny’ego: przed domem Julii, w centrum handlowym i teraz w motelu, i wszystkie trzy schrzaniłam.

Powinnam raczej zająć się łapaniem płotek: drobnych złodziejaszków i pijanych kierowców. Niestety, z takich zleceń nie byłabym się w stanie utrzymać.

Jadąc windą nie przestawałam czynić sobie wymówek. Na drzwiach znalazłam karteczkę od dozorcy Dillona. Przyszła do mnie jakaś paczka.

Wróciłam do windy i zjechałam do piwnicy. Z windy wychodziło się do małego korytarzyka z czterema szarymi drzwiami. Jedne prowadziły do piwnic lokatorów, drugie do kotłowni, w której zawsze coś bulgotało i chrobotało, trzecie wiodły do długiego korytarza i pomieszczeń technicznych, a za czwartymi mieszkał Dillon.

Zawsze kiedy tu zjeżdżałam, zaczynałam odczuwać klaustrofobię, ale Dillon twierdził, że mieszka mu się doskonale, a hałasy z kotłowni wręcz koją mu nerwy. Na drzwiach zostawił kartkę, że wróci o piątej.

Wróciłam do mieszkania, dałam Rexowi rodzynki i płatki kukurydziane, po czym wzięłam długi prysznic. Wyszłam spod niego czerwona niczym rak wyjęty z wrzątku i nieco oszołomiona chlorem. Padłam na łóżko, bezmyślnie wpatrując się w sufit. Ale niedługo patrzyłam. Kiedy się obudziłam, była za kwadrans szósta i ktoś walił do drzwi.

Owinęłam się szlafrokiem i podreptałam do przedpokoju. Wyjrzałam przez judasza. Przed drzwiami stał Morelli. Uchyliłam je i spojrzałam na niego ponad łańcuszkiem.

– Właśnie wyszłam spod prysznica.

– Byłbym wdzięczny, gdybyś mnie wpuściła, nim pan Wolesky wyjdzie i spierze mnie na kwaśne jabłko.

Odczepiłam łańcuszek i otworzyłam drzwi.

Morelli wszedł do przedpokoju i uśmiechnął się kącikami ust.

– Ale masz fryzurkę.

– Zdrzemnęłam się i włosy trochę mi się potargały.

– Nic dziwnego, że nie prowadzisz życia seksualnego. Z takim wyglądem.

– Idź, usiądź sobie w salonie i nie wstawaj, dopóki ci nie powiem. Nie objadaj mnie, nie strasz chomika i nie dzwoń za miasto.

Kiedy dziesięć minut później wyszłam z sypialni, Morelli oglądał telewizję. Do białej koszulki założyłam spódnicę, a na to luźny rozpinany sweter. Na nogach miałam sznurowane buty do kostek. Wyglądałam jak Annie Hali i czułam się kobieca bardziej, niż zwykle, ale ów strój działał na płeć przeciwną dokładnie na odwrót. Moja wersja Annie Hali potrafiła ostudzić nawet najbardziej napalonego faceta.

Owinęłam sobie wokół szyi czerwony szalik Morellego i założyłam kurtkę. Wzięłam torebkę i wyłączyłam światło.

– Gorzko pożałujemy, jeśli się spóźnimy.

Morelli ruszył za mną do drzwi.

– Nie martw się. Jak cię matka zobaczy w tym stroju, natychmiast zapomni o naszym spóźnieniu.

– To moja wersja Annie Hali.

– Chyba ci się filmy pomyliły.

Wypadłam na korytarz i zbiegłam ze schodów. Znalazłszy się na parterze przypomniałam sobie o paczce, którą miał dla mnie Dillon.

– Zaczekaj chwilę – krzyknęłam do Morellego. – Zaraz wracam.

Zbiegłam do piwnicy i zastukałam do drzwi Dillona.

Dozorca wystawił głowę.

– Chciałbym odebrać paczkę, strasznie się spieszę – powiedziałam.

Wzięłam od niego przesyłkę kurierską i pobiegłam na górę.

– Trzy minuty spóźnienia i pieczeń może nam przejść koło nosa – rzuciłam do Morellego, chwyciłam go za rękę i pociągnęłam w stronę jego samochodu. Początkowo nie miałam zamiaru jechać z nim, ale pomyślałam, że gdyby nam się trafił korek, Morelli mógłby użyć policyjnego koguta.

– Masz koguta w tym samochodzie? – upewniłam się wsiadając do środka.

Morelli zapiął pasy.

– Owszem, mam. Ale chyba nie myślisz, że go użyję pędząc na pieczeń do Plumów?

Obróciłam się na siedzeniu i wyjrzałam przez tylną szybę.

– Cóż to, wypatrujesz Kenny’go? – zapytał Morelli spoglądając w lusterko wsteczne.

– Czuję, że się kręci gdzieś w pobliżu.

– Nikogo nie widzę.

– To nie znaczy, że go tu nie ma. On jest mistrzem w skradaniu się. Włazi sobie do Stivy, odcina nieboszczykom różne części ciała i wychodzi nie zauważony. W centrum handlowym też jakby wyrósł spod ziemi. Widział mnie pod domem Julii Cenetty i na parkingu przy motelu, a ja go w ogóle nie zauważyłam. Nie mogę oprzeć się wrażeniu, że ciągle mnie obserwuje i łazi za mną.

– Dlaczego miałby to robić?

– Choćby dlatego, że Spiro mu zagroził śmiercią z mojej ręki, jeśli się od niego nie odczepi.

– O rany.

– Być może jest to tylko objaw paranoi.

– Czasami paranoja ma swoje uzasadnienie.

Morelli zatrzymał się na światłach skrzyżowania. Cyfrowy zegar na desce rozdzielczej wskazywał 17.58. Zacisnęłam palce, aż chrupnęło. Morelli spojrzał na mnie i uniósł brwi.

– No cóż, matka wpędza mnie w nerwicę – powiedziałam.

– Ona już taka jest – uspokajał mnie Morelli. – Nie powinnaś tak bardzo brać sobie tego do serca.

Zjechaliśmy z alei Hamiltona i znaleźliśmy się w Miasteczku. Ulice nagle opustoszały. Z tyłu nie widać było żadnego samochodu, ale nie mogłam pozbyć się uczucia, że Kenny ma mnie na oku.

Kiedy parkowaliśmy, matka i babcia Mazucowa stały już przy drzwiach. Zazwyczaj dostrzegałam jedynie różnice między nimi. Dzisiaj zauważyłam, jak bardzo są do siebie podobne i wydało mi się to oczywiste. Stały wyprostowane, jakby w ten sposób dodawały sobie odwagi. Ja zresztą robiłam dokładnie to samo. Ręce złożyły przed sobą i niewzruszonym wzrokiem wpatrywały się to w Morellego, to we mnie. Obydwie miały okrągłe twarze i głęboko osadzone oczy. Mongolskie. Moi węgierscy przodkowie pochodzili ze stepów. Tak matka, jak babcia były niewielkiego wzrostu, a z wiekiem wydawały się jeszcze niższe. Drobnokościstej budowy, miały gęste, mocne włosy. Prawdopodobnie dlatego, że w ich żyłach wciąż płynęła krew wędrujących taborami Cyganek.

Z kolei ja stanowiłam odstępstwo od rodzinnego genotypu i bardziej przypominałam grubokościstą prostą chłopkę chodzącą za pługiem.

Uniosłam spódnicę, aby wysiąść z samochodu, a matka i babcia aż wzdrygnęły się na ten widok.

– Co to za strój? – dopytywała się matka. – Nie stać cię już na jakieś ładne ciuchy? Cóż to, chodzisz w cudzych ubraniach? Frank, trzeba natychmiast dać Stephanie trochę grosza. Musi sobie dziewczyna kupić coś do ubrania.

– Ależ ja wcale nie potrzebuję nowych ciuchów – broniłam się. – Te są nowe. Dopiero co je kupiłam. To teraz taka moda.

– Jak się będziesz tak ubierać, to w życiu nie znajdziesz sobie mężczyzny. - Matka odwróciła się do Morellego. – Mam rację czy nie?

Morelli uśmiechnął się.

– Mnie się nawet podoba. Wygląda jak mała góralka, Ania z hal.

Wciąż trzymałam w ręku pakunek. Odłożyłam go na stół i zdjęłam kurtkę.

– Nie Ania z hal, tylko Annie Hal!! – poprawiłam go.

Babcia wzięła przesyłkę do ręki i pilnie zaczęła ją oglądać.

– Hm, poczta kurierska. To pewnie coś ważnego. Zdaje się, że w środku jest jakieś pudełko. Tu jest napisane, że nadawcą jest niejaki R. Klein z Piątej Alei w Nowym Jorku. Szkoda, że to nie do mnie. Chciałabym kiedyś dostać coś pocztą kurierską.

Do tej chwili nie miałam czasu pomyśleć o przesyłce. Nie znałam żadnego R. Kleina i nie zamawiałam niczego w Nowym Jorku. Wzięłam przesyłkę z rąk babci i otworzyłam. W środku znajdowało się małe tekturowe pudełko. Było zaklejone taśmą. Wzięłam je i zważyłam w ręce. Nie było ciężkie.

– Dziwnie pachnie – zauważyła babcia. – Jakby środkiem owadobójczym. Ale może to jakieś nowe perfumy.

Odkleiłam taśmę, uchyliłam wieczko i wstrzymałam oddech. W pudełku leżał penis. Równiutko odcięty, zabalsamowany i przyczepiony do styropianowej podkładki dużą szpilką.

Wszyscy patrzyli na zawartość pudełka zbyt przerażeni, by cokolwiek powiedzieć. To samo zapewne czuje się, patrząc na ofiary wypadku płonące żywcem w samochodzie.

Pierwsza odezwała się babcia Mazurowa, a w jej głosie wyczuć można było nieśmiałą nutę pożądania:

– Dawno już czegoś takiego nie widziałam.

Matka wytrzeszczyła oczy, wyrzuciła ręce w górę i zaczęła przeraźliwie krzyczeć:

– Zabierzcie to z mojego domu! Do czego zmierza ten świat? Co sobie ludzie pomyślą?