Ojciec wstał z fotela i przyczłapał do przedpokoju, aby zobaczyć, co się stało.
– O co chodzi? – zapytał próbując dojrzeć, czemu się tak przyglądamy.
– O penisa – wyjaśniła babcia. – Stephanie dostała go pocztą. Niczego sobie sztuka.
Ojciec aż się zatoczył ze zdumienia:
– Jezusie Przenajświętszy!
– Kto mógł ci zrobić coś takiego?! – krzyczała matka. – Co to jest? Czy to z gumy?! To pewnie taki gumowy członek z sexshopu?
– Wygląda dość przekonująco – oceniła babcia Mazurowa. – To chyba oryginał, tyle, że trochę zmienił kolor. Nie przypominam sobie, bym kiedykolwiek widziała taki odcień w naturze.
– To jakieś zupełne wariactwo! – histeryzowała matka. – Któż wysłałby pocztą swojego penisa?
Babcia zerknęła na opakowanie.
– Nadawca ponoć nazywa się Klein, ale nie jest to chyba członek Żyda.
Wszyscy zwrócili głowy w stronę babci.
– Nie jestem w tych sprawach ekspertem – obruszyła się. – Widziałam tylko kiedyś program o Żydach w telewizyjnym magazynie „National Geographic”.
Morelli wziął ode mnie pudełko i nakrył je. Oboje wiedzieliśmy, do kogo należał ten członek. Do Josepha Looseya.
– Chyba podziękuję za kolację – powiedział Morelli. – Tą sprawą musi zająć się policja. – Wziął ze stolika moją torebkę i zarzucił mi ją na ramię. – Stephanie pójdzie ze mną, żeby złożyć zeznanie.
– To wszystko przez tę twoją pracę – wyrzucała mi matka – Wciąż masz do czynienia z nieodpowiedzialnym elementem. Dlaczego nie znajdziesz sobie porządnego zajęcia jak choćby kuzynka Christine? Jej nikt nie przysyła takich niespodzianek.
– Christine pracuje w fabryce witamin i przez cały dzień pilnuje maszyny upychającej do buteleczek kawałeczki waty.
– I nieźle zarabia.
Zapięłam kurtkę.
– Ja też nieźle zarabiam… Od czasu do czasu.
Rozdział 11
Morelli otworzył drzwi do samochodu, wrzucił niefortunny pakunek na tylne siedzenie i popędził mnie niecierpliwym ruchem ręki. Jego twarz była pozornie spokojna, ale czułam, że wzbiera w nim wściekłość.
– Niech go jasna cholera! – krzyknął wrzucając bieg. – Temu kretynowi się chyba zdaje, że jest diablo dowcipny. On i te jego piekielne gierki. Kiedy był mały, opowiadał mi o przeróżnych sprawkach, które wyczyniał. Nigdy nie wiedziałem, co było prawdą, a co sobie zmyślał. Chyba nawet sam Kenny tego nie wiedział. Ale teraz podejrzewam, że duża część z nich mogła być prawdziwa.
– Mówiłeś serio, że powinna się tym zająć policja?
– Poczta nie będzie zachwycona, kiedy się okaże, że ktoś dla hecy przesyła komuś za jej pośrednictwem ludzkie szczątki.
– To dlatego tak szybko prysnąłeś z domu moich rodziców?
– Wyszedłem dlatego, że nie wytrzymałbym dwóch godzin przy stole z ludźmi myślącymi tylko o kutasie Joego Looseya leżącym w lodówce obok masła.
– Byłabym ci wielce zobowiązana, gdybyś o tym nie rozpowiadał. Nie chciałabym, żeby ludzie pomyśleli sobie coś złego o mnie i o Bogu ducha winnym Looseyu.
– Nikomu nie powiem, masz moje słowo.
– Jak myślisz, czy powinniśmy powiedzieć o tym Spirowi?
– Uważam, że ty powinnaś go poinformować. Niech myśli, że jesteś po jego stronie. Może uda ci się coś z niego wyciągnąć.
Morelli zajechał pod restaurację Burger Kinga dla kierowców i zamówił dwie porcje jedzenia. Odebrawszy torebki zamknął okno i włączył się do ruchu. W samochodzie natychmiast zapachniało Ameryką.
– To niestety nie pieczeń – stwierdził Morelli.
Tak to prawda, ale dla mnie z wyjątkiem deseru, jedzenie to po prostu jedzenie. Włożyłam słomkę do kubka z koktajlem mlecznym i zaczęłam szukać w torbie frytek.
– Wspominałeś coś o tych opowieściach Kenny’ego. O czym on ci mówił?
– Lepiej nie pytaj. Mogłabyś mieć potem koszmarne sny. To były po prostu zwierzenia świra.
Wziął garść frytek.
– Nie wyjaśniłaś mi jeszcze, w jaki sposób wpadłaś na trop Kenny’ego w motelu.
– Właściwie nie powinnam wyjawiać ci swoich sekretów zawodowych.
– Oj, chyba jednak powinnaś.
No dobrze, niech ci będzie jawność. Czas zarzucić Morellego bezwartościowymi informacjami, i jakoś zatuszować sprawę nielegalnego wtargnięcia do mieszkania Spira.
– Przyznaję się, że weszłam do mieszkania Spira i przeszukałam jego rzeczy. Znalazłam tam kilka numerów telefonicznych, sprawdziłam je i w ten sposób znalazłam motel.
Morelli zatrzymał się pod światłami i spojrzał na mnie. W ciemności nie widziałam wyrazu jego twarzy.
– Jak to, weszłaś do mieszkania Spira? W jaki sposób? Czyżby przez przypadkowo nie zamknięte drzwi?
– Przez okno, które udało mi się zbić torebką.
– Jasna cholera, Stephanie! Przecież to się kwalifikuje jako włamanie. Ludzie trafiają za to do mamra.
– Byłam ostrożna.
– No tak, teraz rzeczywiście mi ulżyło.
– Spiro prawdopodobnie pomyśli, że to Kenny i nie zgłosi tego policji.
– A więc Spiro wie, gdzie zatrzymał się Kenny. Dziwię się, że Mancuso nie zachował większej ostrożności.
– Spiro ma w gabinecie telefon z możliwością identyfikacji numeru dzwoniącego. Kenny nie zdawał sobie pewnie sprawy, że może w ten sposób wpaść.
Zmieniły się światła i Morelli ruszył. Resztę drogi przejechaliśmy w milczeniu.
– Wejdziesz, czy wolisz, żeby cię w to nie wciągać? – zapytał przed posterunkiem.
– Wolałabym nie być w to zamieszana. Zaczekam tutaj.
Zabrał pudełko z penisem i torbę zjedzeniem.
– Postaram się załatwić wszystko możliwie jak najszybciej.
Podałam mu kartkę z numerami broni i informacjami dotyczącymi amunicji z mieszkania Spira.
– Znalazłam w jego sypialni trochę broni – wyjaśniłam. – Sprawdź, czy coś z tego nie pochodzi przypadkiem z Braddock. – Nie bardzo wyrywałam się z pomocą Morellemu, bo on też często pewne rzeczy przede mną zatajał, ale z drugiej strony nie byłabym w stanie sama zbadać pochodzenia tej broni. Poza tym, jeśli okaże się, że pistolety są kradzione, Morelli będzie miał wobec mnie dług wdzięczności.
Patrzyłam, jak biegnie w kierunku drzwi. Kiedy się otworzyły, w czarnej fasadzie budynku błysnął na chwilę prostokąt światła. Drzwi się zamknęły, a ja odwinęłam z papieru cheeseburgera i zaczęłam się zastanawiać, czy Morelli będzie musiał sprowadzić kogoś do identyfikacji członka. W grę wchodził Louie Moon lub pani Loosey. Miałam nadzieję, że Morelli okaże dość taktu i usunie szpilkę, nim otworzy pudełko przed panią Loosey.
Zjadłam cheeseburgera i frytki, po czym zabrałam się do koktajlu. Na parkingu i na ulicy był spokój, a cisza w samochodzie wręcz ogłuszająca. Przez chwilę nasłuchiwałam własnego oddechu. Zajrzałam do schowka w desce rozdzielczej i do bocznych kieszeni wozu. Nie znalazłam tam nic godnego uwagi. Według samochodowego zegara Morellego nie było już od dziesięciu minut. Wypiłam koktajl mleczny i zebrałam wszystkie papierki do torby. I co teraz?
Dochodziła siódma. Czas odwiedzin u Spira. Doskonała pora, by powiedzieć mu o członku Looseya. Pech jednak chciał, że tkwiłam w samochodzie Morellego i przebierałam palcami. Nagle zauważyłam błysk kluczyka w stacyjce. Może powinnam pożyczyć na chwilę samochód i wpaść do Spira? Trzeba przecież kuć żelazo póki gorące. A kto wie, ile czasu Morellemu zajmie wypełnienie wszystkich formularzy? Być może będę tu musiała czekać godzinami! Zresztą Morelli będzie mi tylko wdzięczny za pomoc w śledztwie. Choć z drugiej strony może się wściec, kiedy wyjdzie i nie znajdzie samochodu pod budynkiem.
Sięgnęłam do torebki i znalazłam mazak. Nie miałam żadnej kartki, ale od czego papierowa torba z Burger Kinga? Odjechałam kawałek, zostawiłam torbę z informacją w miejscu, gdzie stał jego samochód i opuściłam parking.
Dom pogrzebowy Stivy z daleka jaśniał światłem, a na werandzie kłębiły się tłumy. W soboty zawsze było tu tłoczno. Na parkingu i przed domem nie było zazwyczaj miejsca. Dopiero dwie przecznice dalej można było zaparkować. Skręciłam w podjazd oznaczony tabliczką „Tylko dla karawanów”. Nie będzie mnie tylko kilka minut, pomyślałam. Zresztą nikt przy zdrowych zmysłach nie odholuje samochodu z policyjną naklejką na tylnej szybie.
Na mój widok Spiro szeroko otworzył oczy. Przede wszystkim poczuł ulgę, ale zaraz potem z niedowierzaniem spojrzał na moją kreację.
– Niezłe wdzianko – powiedział. – Wyglądasz, jakbyś dopiero co wysiadła z wiejskiego autobusu.
– Mam dla ciebie informacje – odezwałam się, puszczając mimo uszu jego żałosny dowcip.
– Ja dla ciebie też. – Wskazał głową na gabinet. – Przejdźmy tam.
Przeszedł szybkim krokiem przez hol, otworzył drzwi do gabinetu i zamknął je z hukiem.
– Nie uwierzysz w to – zaczął. – Ten palant Kenny to po prostu debil. Wiesz, co znowu zrobił? Włamał mi się do mieszkania.