Zawiózł mnie do mojego mieszkania.
– Pomyślałem, że tak będzie lepiej – wyjaśnił. – Nie chciałem, żeby twoja matka oglądała cię w tym stanie. – Znalazł klucz w torebce i otworzył drzwi.
W mieszkaniu było chłodno i nieprzytulnie. Za cicho. Nie było Rexa, który turkotał zwykle w swoim kółeczku. Nie świeciło się światło, które zawsze zostawiałam, by wieczorem przyjemniej wchodziło się do domu.
Po lewej miałam kuchnię.
– Chcę piwa – powiedziałam do Morellego. Nie spieszyło mi się pod prysznic. I tak straciłam już powonienie. Pogodziłam się też z tym, co miałam we włosach.
Weszłam do kuchni i ujęłam drzwi lodówki. Drzwi otworzyły się szeroko, włączył się agregat i zapaliło światło, a ja w niemym osłupieniu zobaczyłam stopę… wielką, brudną, okrwawioną stopę, odciętą tuż powyżej kostki. Stała sobie między pudełkiem margaryny i butelką koktajlu żurawinowego.
– W mojej lodówce… jest stopa… – wyjąkałam do Morellego. Nagle świat zawirował mi przed oczyma, rozdzwoniły się jakieś dzwonki, coś błysnęło, poczułam suchość w gardle i upadłam jak długa na podłogę.
Starałam się otrząsnąć z otępienia po utracie przytomności i otworzyłam oczy.
– Mama?
– No niezupełnie – odparł Morelli.
– Co mi się stało? – zapytałam.
– Zemdlałaś.
– Tego już było widoczne za wiele – usprawiedliwiałam się przed Morellim. – Psie gówno i ta stopa…
– Rozumiem – uspokoił mnie.
Spróbowałam stanąć na chwiejnych nogach.
– Może pójdziesz pod prysznic, a ja się wszystkim zajmę, co? – zaproponował Morelli i podał mi piwo. – Możesz wziąć piwo ze sobą.
Spojrzałam na puszkę.
– Czy to stało w mojej lodówce?
– Nie - odparł Morelli. – Zupełnie gdzie indziej.
– To dobrze. Nie wypiłabym, gdyby stało w lodówce.
– Wiem – powiedział Morelli i skierował mnie do łazienki. – Weź prysznic i napij się piwa.
Kiedy wyszłam spod prysznica, w kuchni była już cała ekipa dochodzeniowa: dwaj mundurowi policjanci, technik z laboratorium kryminalistycznego i dwóch facetów w garniturach.
– Chyba wiem, czyja to stopa – powiedziałam do Morellego.
Pisał coś na plastikowej podkładce.
– Myślimy chyba o tym samym. – Podał mi podkładkę z kartką. – Podpisz się tu na tej wykropkowanej linii.
– Co to jest?
– Wstępny raport.
– Jak Kenny zdołał wsadzić tę stopę do mojej lodówki?
– Włamał się przez okno w sypialni. Musisz sobie założyć system alarmowy.
Jeden z mundurowych wyszedł niosąc w rękach duże styropianowe pudło z suchym lodem.
Z trudem powstrzymałam wzbierającą we mnie falę wymiotów.
– Czy to było to? – zapytałam.
Morelli skinął głową.
– Z grubsza wyczyściłem lodówkę, ale pewnie sama zrobisz to dokładniej, kiedy znajdziesz chwilę czasu.
– Dziękuję, jestem ci wdzięczna za pomoc.
– Przeszukaliśmy resztę mieszkania – poinformował mnie – ale niczego więcej nie znaleźliśmy.
Mieszkanie opuścił drugi mundurowy, a za nim mężczyźni w garniturach i technik.
– I co teraz? – zapytałam Morellego. – Chyba nie ma sensu obserwować mieszkania Sandemana.
– Teraz będziemy śledzić Spira.
– A Roche?
– Roche zostanie w domu pogrzebowym. A my połazimy za Spirem.
Zalepiliśmy okno wielkim foliowym workiem, wyłączyliśmy światła i zamknęliśmy mieszkanie. W korytarzu zgromadził się już spory tłumek.
– No i co? – dopytywał się pan Wolesky. – Co się dzieje? Nikt nam nie chce nic powiedzieć.
– To tylko wybite okno – wyjaśniłam mu. – Myślałam, że to coś poważniejszego i dlatego wezwałam policję.
– Okradziono cię?
Pokręciłam przecząco głową.
– Nic nie zginęło. – To była akurat szczera prawda.
Pani Boyd miała sceptyczną minę.
– A co było w tym styropianowym pudle? Widziałam, jak policjant wynosił stąd do samochodu styropianowe pudło z suchym lodem.
– Było w nim piwo – pospieszył z odpowiedzią Morelli. – To moi kumple. Wybieramy się później na przyjęcie.
Zbiegliśmy po schodach śpiesząc do furgonetki. Morelli otworzył drzwi i odór psiego kału buchnął nam w nozdrza z taką siłą, że musieliśmy się cofnąć.
– Powinieneś był zostawić otwarte okna – powiedziałam.
– Poczekamy chwileczkę, zaraz wywietrzeje – odparł Joe.
Po kilku minutach podeszliśmy bliżej.
– Ciągle śmierdzi – stwierdziłam.
Morelli podparł się pod boki.
– Nie ma czasu, żeby to wszystko czyścić. Spróbujemy jechać z otwartymi oknami. Może wiatr wywieje ten smród.
Po pięciu minutach jazdy w furgonetce wciąż trudno było się wytrzymać.
– Mam już dość – stwierdził Morelli. – Nie zniosę dłużej tego odoru. Trzeba koniecznie zmienić samochód.
– Pojedziesz po swój?
Skręcił w lewo w ulicę Skinner.
– Nie mogę. Oddałem go facetowi, od którego pożyczyłem furgonetkę.
– A tamten nie oznakowany policyjny samochód?
– W naprawie. – Skręcił w stronę Greenwood. – Weźmiemy buicka.
Nagle zaczęłam patrzeć zupełnie inaczej na mojego błękitnego olbrzyma.
Morelli stanął za buickiem. Wyskoczyłam z furgonetki, nim jeszcze zdążyła się na dobre zatrzymać. Stałam na chodniku wdychając głęboko orzeźwiające powietrze. Machałam rękoma i potrząsałam głową, by pozbyć się resztek tego obrzydliwego odoru.
Wsiedliśmy do buicka i przez chwilę napawaliśmy się czystym powietrzem.
Uruchomiłam silnik.
– Jest jedenasta. Więc jak, jedziemy prosto do mieszkania Spira, czy najpierw zajrzymy do domu pogrzebowego?
– Do firmy. Rozmawiałem z Roche’em, zanim wyszłaś spod prysznica. Spiro był jeszcze wtedy w firmie.
Parking przed domem pogrzebowym opustoszał. Kilka samochodów stało na ulicy. Wszystkie wyglądały na puste.
– Gdzie Roche?
– W mieszkaniu po drugiej stronie ulicy. Nad kafejką.
– Stamtąd nie widać tylnego wejścia.
– Racja, ale światło na zewnątrz uruchamiane jest przez czujnik. Jeśli ktoś zbliży się do tylnych drzwi, automatycznie uruchomi oświetlenie.
– Spiro może to wyłączyć.
Morelli opadł na siedzeniu.
– Nie ma dobrego punktu do obserwacji tylnych drzwi. Nawet gdyby Roche siedział w samochodzie na parkingu i tak by ich nie widział.
Lincoln stał na podjeździe. W gabinecie wciąż świeciło się światło.
Zatrzymałam buicka przy chodniku i wyłączyłam silnik.
– Spiro długo dziś siedzi. Zwykle o tej porze już go nie ma.
– Masz przy sobie komórkę?
Podałam Morellemu telefon, a on wystukał numer.
Po drugiej stronie ktoś podniósł słuchawkę. Morelli zapytał, czy jest ktoś w firmie. Nie usłyszałam odpowiedzi. Po chwili zakończył rozmowę i oddał mi telefon.
– Spiro ciągle siedzi w biurze. Od kiedy o dziesiątej zamknięto drzwi, Roche nie widział, by ktoś wchodził do budynku.
Parkowaliśmy w bocznej uliczce, poza zasięgiem latarni. Stały przy niej skromne parterowe domki, w większości z nich było już ciemno. W Miasteczku chodzono spać z kurami i wstawano, kiedy zapiał pierwszy kogut.
Siedzieliśmy tak z Morellim przez pół godziny, napawając się kojącą ciszą, i obserwowaliśmy dom pogrzebowy. Wyglądaliśmy jak dwójka starych gliniarzy, wykonujących wspólnie nie wiadomo które zadanie.
Wybiła dwunasta. Jak dotąd nic się nie zmieniło i zaczynałam się już denerwować.
– Coś mi tu nie gra – powiedziałam. – Spiro nigdy nie zostawał aż tak długo. Lubi pieniądze, ale łatwe. Nie jest typem pracusia.
– Może czeka na kogoś.
Położyłam rękę na klamce.
– Rozejrzę się.
– NIE!
– Sprawdzę, czy działa ten czujnik światła przy tylnych drzwiach.
– Schrzanisz wszystko. Wystraszysz Kenny’ego, jeśli tam jest.
– Może Spiro wyłączył czujnik i Kenny już siedzi w budynku?
– Nie ma go.
– Skąd wiesz?
Morelli wzruszył ramionami.
– Przeczucie.
Zaczęłam nerwowo przebierać palcami.
– Brakuje ci pewnych podstawowych cech dobrego łowcy nagród – zauważył Morelli.
– To znaczy?
– Cierpliwości. Spójrz tylko na siebie. Cała jesteś w nerwach.
Dotknął kciukiem mego karku i przesuwał go w górę. Powieki same mi opadły i zaczęłam wolniej oddychać.
– Lepiej? – zapytał Morelli.
– Mmmmm… – Obiema dłoniami zaczął mi masować łopatki.
– Musisz się odprężyć.
– Jeśli jeszcze trochę się odprężę, to się rozpuszczę i spłynę z siedzenia.
Przestał masować.
– Nie miałbym nic przeciwko takiemu rozpuszczeniu.
Odwróciłam się w jego stronę i popatrzyłam mu w oczy.
– O, nie – powiedziałam.
– Dlaczego nie?