Выбрать главу

Wyszłam z werandy i przeszłam do bocznego wyjścia. Zlustrowałam wzrokiem parking i podeszłam do garaży w głębi podwórka. Osłaniając oczy rękoma próbowałam zajrzeć do środka przez przyciemnione szyby. Dostrzegłam tylko lawetę i omal się nie zabiłam potykając się o bagażnik lincolna Spira.

Drzwi do piwnicy były zamknięte, ale otwarto służbowe przejście do kuchni. Weszłam do środka i jeszcze raz zrobiłam obchód domu. Posprawdzałam wszystkie pomieszczenia na zapleczu, ale zgodnie ze słowami Spira były zamknięte na głucho.

Wśliznęłam się do gabinetu Spira i zadzwoniłam z jego telefonu do domu.

– Czy babcia jest może w domu? – zapytałam matkę.

– O Boże! – przeraziła się. – Zgubiłaś babcię. Gdzie jesteś?

– W domu pogrzebowym. Babcia na pewno gdzieś tu jest, ale zwaliły się takie tłumy, że trudno mi ją znaleźć.

– Tu jej w każdym razie nie ma.

– Jeśli się pojawi, zadzwońcie do mnie.

Następnie wykręciłam numer „Leśnika”, wyłuszczyłam problem i poprosiłam o pomoc.

Wróciłam do Spira i ostrzegłam go, że jeśli nie zaprowadzi mnie natychmiast do sali, w której balsamuje nieboszczyków, to wpakuję w niego taką dawkę prądu, że sam tam wyląduje, by poczekać na swoją kolejkę. Widocznie poskutkowało, bo obrócił się na pięcie i szybko minął sale, w których wystawiano zmarłych. Z hukiem otworzył drzwi i kazał mi się pospieszyć.

Zupełnie tak, jak bym miała przemożne pragnienie wpatrywania się we Freda Dagusto.

– Nie ma jej tu – powiedziałam wracając do Spira, który niecierpliwił się przy drzwiach i sokolim wzrokiem wypatrywał podejrzanych wypukłości pod płaszczami wychodzących żałobników. A nuż któryś z nich wyniósłby rolkę papieru toaletowego? Albo dwie.

– No pewnie, że nie ma. Też mi nowina.

– Nie szukałam jeszcze tylko w piwnicy.

– Nie ma jej w piwnicy. Tam też drzwi są zamknięte na klucz. Tak jak i tutaj.

– Mimo wszystko chcę tam zajrzeć.

– Posłuchaj – rzekł Spiro. – Pewnie wyszła z jakąś inną staruchą. Jedzą sobie teraz gdzieś kolację i doprowadzają jakąś biedną kelnerkę do szału.

– Wpuść mnie jeszcze tylko do piwnicy i przysięgam, że więcej nie będę ci zawracać głowy.

– To dopiero miła wiadomość.

Jakiś staruszek klepnął Spira w ramię.

– Jak się miewa Con? Wyszedł już ze szpitala?

– Tak – odparł Spiro odsuwając się od rozmówcy. – Wyszedł. Wraca do pracy w przyszłym tygodniu. Od poniedziałku.

– Pewnie się cieszysz, że wraca.

– Tak, na samą myśl chce mi się skakać z radości.

Spiro przeszedł przez hol mijając grupki ludzi, jednych ignorując, innym kłaniając się w pas. Poszłam za nim w stronę drzwi do piwnicy i czekałam, aż je otworzy. Serce waliło mi jak młotem w obawie przed tym, co mogę tam znaleźć.

Chciałam, żeby Spiro miał rację. Bardzo chciałam, żeby babcia siedziała właśnie gdzieś na kolacji zjedna ze swych przyjaciółek, ale wydawało mi się to mało prawdopodobne.

Gdyby wyprowadzono ją siłą z budynku, zareagowaliby z pewnością Morelli albo Roche. Chyba że wyprowadzono ją tylnym wyjściem. To był słaby punkt ich pola obserwacyjnego. Ale przecież nie polegali tylko na wzroku. Założyli również podsłuch. I jeśli ów podsłuch działa, Morelli i Roche słyszeli, że szukam babci i zaczną robić to, co do nich należy.

Włączyłam światło na schodach i krzyknęłam:

– Babciu?

Gdzieś daleko huczał piec, a z pomieszczeń za moimi plecami dobiegał przyciszony gwar głosów. Na podłodze piwnicy u podnóża schodów pojawiła się mała plamka światła. Zmrużyłam oczy starając się przebić wzrokiem ciemności poza kręgiem światła i nasłuchiwałam, czy nie dobiegną stamtąd jakieś szmery.

Cisza jak makiem zasiał. Ścisnęło mnie w dołku. Ale na dole jednak ktoś był. Czułam to tak wyraźnie, jak oddech Spira na karku.

Kłopot w tym, że ze mnie żaden bohater. Boję się pająków i istot pozaziemskich i czasami nie mogę oprzeć się pokusie, by sprawdzić, czy pod łóżkiem nie czatuje na mnie śliniący się potwór ze szczypcami. Gdybym kiedykolwiek coś takiego zobaczyła, wybiegłabym z krzykiem z mieszkania i nigdy już doń nie powróciła.

– Czas ucieka – niecierpliwił się Spiro. – Schodzisz czy nie?

Przetrząsnęłam torebkę w poszukiwaniu rewolweru i zaczęłam schodzić z wyciągniętą bronią. Stephanie Plum, tchórzliwy łowca nagród, zaczęła schodzić powolutku, schodek po schodku, praktycznie po omacku, serce biło jej tak mocno, że czuła jego łomot i pulsowanie w skroniach.

Stanąwszy na ostatnim stopniu sięgnęłam w lewo i pstryknęłam wyłącznikiem. Nie było reakcji.

– Hej, Spiro! – krzyknęłam. – Światło się nie świeci.

Stojąc na górze pochylił się.

– To pewnie bezpiecznik.

– Gdzie jest skrzynka?

– Po prawej, za piecem.

Cholera. Po prawej panowały nieprzeniknione ciemności. Sięgnęłam po latarkę, ale nim zdążyłam wyjąć rękę z torebki, z cienia wynurzył się Kenny. Zadał mi cios z boku i oboje upadliśmy na podłogę. Od uderzenia zabrakło mi tchu, a rewolwer poszybował gdzieś w ciemność poza zasięgiem moich rąk. Próbowałam wstać, ale dostałam cios prosto w klatkę piersiową. Między łopatkami poczułam nacisk kolana, a na szyi dotyk czegoś bardzo ostrego.

– Nie próbuj się, kurwa, ruszać – ostrzegł mnie Kenny. – Jeśli ruszysz się choćby o milimetr, poderżnę ci gardło.

Usłyszałam, jak na górze zamykają się drzwi i Spiro zbiega na dół.

– Kenny? Co ty tu u diabła robisz? Jak się tu dostałeś?

– Przez boczne drzwi. Skorzystałem z klucza, który mi sam dałeś. A jak inaczej bym się tu dostał?

– Nie wiedziałem, że dzisiaj przyjdziesz. Myślałem, że wczoraj schowałeś już cały towar.

– Wróciłem, żeby jeszcze sprawdzić parę rzeczy. Chciałem się tylko upewnić, czy wszystko tu jest.

– Co to ma do cholery znaczyć?

– To, że zaczynasz mnie coraz bardziej denerwować – powiedział Kenny.

– Ja cię denerwuję? A to dobre sobie. To przecież tobie zaczyna odbijać i ja cię niby denerwuję?

– Lepiej uważaj, co mówisz.

– Pozwól, że ci wygarnę, jaka jest różnica między nami – rzekł Spiro. – Dla mnie ta cała sprawa to interes. Zachowuję się jak zawodowiec. Ktoś ukradł trumny, więc wynająłem eksperta, żeby je odnalazł. Nie strzeliłem kumplowi w kolano tylko dlatego, że byłem wkurzony, i nie byłem na tyle głupi, żeby go postrzelić z kradzionej broni i dać się złapać gliniarzowi wracającemu ze służby. Nie jestem też takim świrem, żeby podejrzewać, iż kumple spiskują przeciwko mnie.

Spiro przerwał na chwilę swoją tyradę.

– Nie odbija mi też szajba na widok tej cizi. Wiesz, w czym leży twój problem, Kenny? Ty jak się czegoś czepisz, to nie możesz przestać. Popadasz w obsesję i nie widzisz już potem nic innego. No i zawsze lubisz efekty wizualne. Mogłeś spokojnie pozbyć się Sandemana, ale nie, ty musiałeś mu, kurwa, odciąć stopę.

Kenny zachichotał.

– A wiesz, na czym polega twój problem, Spiro? Że nie potrafisz się zabawić. Ty ciągle grasz rolę śmiertelnie poważnego grabarza. Powinieneś choćby od czasu do czasu przelecieć jakąś cizię, bo inaczej uświerkniesz wśród tych nieboszczyków.

– Zupełnie ci szajba odbiła.

– Ty też nie jesteś najzdrowszy. Sporo czasu przyglądałeś się, jak robię te swoje praktyki, jakoś ci to nie przeszkadzało.

Słyszałam, jak Spiro przesuwa się za moim plecami.

– Stanowczo za dużo gadasz.

– Nie szkodzi. Ta cizia i tak już nikomu nic nie powie. Zniknie razem ze swoją babcią.

– Nie ma sprawy. Tylko nie rób tego tutaj. Nie chcę być w to zamieszany. – Spiro przeszedł przez piwnicę, włączył bezpiecznik i pomieszczenie wypełniło się światłem.

Pod jedną ścianą stało pięć trumien. Pośrodku znajdował się piec i kocioł centralnego ogrzewania. Przy drzwiach widać było stertę skrzynek i pudeł. Nietrudno było się domyślić, co zawierały.

– Nie rozumiem – powiedziałam – po co przywieźliście tutaj ten towar? Con wraca przecież do pracy w poniedziałek. Jak to przed nim ukryjecie?

– Do poniedziałku nie będzie po tym śladu – wyjaśnił Spiro. – Przywieźliśmy wszystko wczoraj, żeby zrobić spis. Sandeman obwoził to w swoim pikapie i sprzedawał broń z paki jak jakieś jabłka czy kapustę. Na szczęście dla nas wypatrzyłaś tę ciężarówkę u Delia. Jeszcze kilka tygodni i Sandeman wszystko by rozprowadził.

– Nie wiem, jak udało wam się to tu wnieść, ale na pewno nie uda wam się tego wywieźć – powiedziałam do Kenny’ego. – Morelli obserwuje budynek.

Kenny prychnął.

– Wywieziemy tak, jak przywieźliśmy. Bryką rzeźnika.

– Na litość boską – odezwał się Spiro. – To nie jest żadna bryka rzeźnika tylko karawan.

– Ach, przepraszam, zapomniałem. – Kenny wstał i szarpnął mnie. – Gliniarze obserwują Spira i ten dom, ale nie zwracają uwagi na karawan i na Louiego Moona. A raczej tego, kogo biorą za Louiego Moona. Można by ubrać małpę w kapelusz, posadzić za przyciemnioną szybą, a gliny i tak by ją wzięły za Louiego Moona. A stary Louie to skarb. Byle dać mu węża i kazać sprzątać, a będzie to robił godzinami. Nawet nie ma pojęcia, co jeździ jego karawanem.