Eula siedziała na tej najdalszej. Miała na sobie kilka zimowych kurtek, fioletową wełnianą czapeczkę i sportowe obuwie. Jej twarz, pomarszczoną i jakby papierową, okalały siwiuteńkie krótko obcięte włosy, wystające spod czapki zmierzwionymi kępkami. Jej nogi przywodziły na myśl gigantyczne wepchnięte w buty serdelki. Eula siedziała z szeroko rozsuniętymi kolanami, pozwalając wszystkim podziwiać to, czego lepiej było nie oglądać.
Zatrzymałam samochód tuż przy niej, pod znakiem zakazu parkowania. Policjant rzucił mi ostrzegawcze spojrzenie.
Machnęłam w jego kierunku papierami, które dostałam od Connie.
– Tylko na minutkę! – krzyknęłam. – Przyjechałam, żeby zabrać Eulę do sądu.
Popatrzył na mnie ironicznie i wrócił do swojej wielce zajmującej czynności, jaką było gapienie się w siną dal.
– Nie pojadę do sądu – zagulgotała Eula na mój widok.
– Dlaczego?
– Świeci słońce, a ja muszę mieć dużo witaminy D.
– Kupię ci karton mleka. Tam też jest witamina D.
– A co mi jeszcze kupisz? Może kanapkę?
Wyjęłam z torebki bułkę z tuńczykiem.
– Miałam to zjeść na obiad, ale proszę.
– Z czym jest ta kanapka?
– To kajzerka z tuńczykiem. Od Fiorella.
– Fiorello robi dobre kanapki. Poprosiłaś może o dodatkowe ogórki?
– Tak, są dodatkowe ogórki.
– No, nie wiem… A co z moimi rzeczami?
Za plecami Euli stał koszyk z supermarketu, z dwoma czarnymi plastikowymi workami na śmiecie pełnymi Bóg wie czego.
– Zamkniemy twoje rzeczy w skrytce bagażowej na dworcu.
– A kto zapłaci za skrytkę? Sama dobrze wiesz, jakie mam dochody.
– Dobra, zafunduję ci tę skrytkę.
– Musisz tam zanieść moje rzeczy. Utykam na jedną nogę.
Zerknęłam na gliniarza, który wciąż uśmiechał się pod nosem i oglądał własne buty.
– Chcesz może coś wyjąć z tych worków? – zapytałam Eulę.
– Nie – odparła. – Mam wszystko, czego mi potrzeba.
– I obiecujesz, że kiedy zabezpieczę twoje manatki, przyniosę ci mleko i dam kanapkę, pojedziesz ze mną?
– Zgoda…
Wtaszczyłam worki na schody, zaciągnęłam je korytarzem do skrytek i dałam bagażowemu dolara napiwku, żeby pomógł mi upchnąć to diabelstwo w jednej z nich. Jeden worek, jedna skrytka. Wrzuciłam do otworów garść ćwierćdolarówek, zabrałam kluczyki i oparłam się o ścianę dla nabrania oddechu. Zastanawiałam się, czy nie powinnam trochę poćwiczyć, by rozwinąć partie górnych mięśni. Podreptałam do wyjścia, a po drodze wstąpiłam do McDonalda i kupiłam Euli karton niskotłuszczowego mleka. Wypadłam przed dworzec i zaczęłam się rozglądać za Eulą. Nie było jej nigdzie. Zniknął też gdzieś policjant. Na domiar złego za wycieraczką mojego jeepa pojawił się blankiet za niewłaściwe parkowanie.
Podeszłam do pierwszej z brzegu taksówki i zastukałam w boczną szybę.
– Nie wie pan, gdzie się podziała Eula? – zapytałam.
– Nie mam pojęcia – odparł kierowca. – Wzięła taksówkę.
– Miała pieniądze na taksówkę?
– Pewnie. Całkiem nieźle tu zarabia.
– Wie pan może, gdzie ona mieszka?
– O tam, na tamtej ławce, ostatnia z prawej.
Cudownie. Wsiadłam do samochodu, zawróciłam i podjechałam do parkingu. Zaczekałam, aż ktoś zwolni miejsce i zaparkowałam jeepa. Zjadłam kanapkę, popiłam mlekiem i dalej czekałam z rękoma skrzyżowanymi na piersiach.
Dwie godziny później pod dworzec podjechała taksówka i wysiadła z niej Eula. Podreptała do swojej ławki i usiadła, dając wszystkim wyraźnie do zrozumienia, że to jej terytorium. Wyjechałam z parkingu i powoli podjechałam do niej, uśmiechając się.
Eula również się uśmiechnęła.
Wysiadłam z samochodu i podeszłam do niej.
– Pamiętasz mnie?
– Tak – odparła. – To ty zabrałaś moje rzeczy.
– Zamknęłam je w skrytce.
– Długo ci zeszło.
Urodziłam się o miesiąc za wcześnie, i nigdy nie umiałam docenić cierpliwości.
– Widzisz te dwa kluczyki? Tylko nimi można otworzyć skrytki, w których są zamknięte twoje rzeczy. Albo wsiadasz do samochodu, albo wrzucam kluczyki do studzienki.
– Nie zrobiłabyś tego biednej staruszce.
Resztką sił powstrzymałam się, by na nią nie ryknąć.
– No dobrze – powiedziała Eula wstając z ławki. – Ostatecznie mogę pójść. I tak już nie ma słońca.
Wydział policji w Trenton mieści się w dwupiętrowej kamienicy z czerwonej cegły. Bliźniaczy budynek obok, połączony na poziomie parteru z komendą, mieści w sobie sale sądowe i kancelarie: Wokół tej ostoi prawa i praworządności rozciągają się slumsy. W ten sposób policja nie musi zbyt długo szukać najrozmaitszych przestępców.
Postawiłam samochód na parkingu przyległym do budynku policji i zaciągnęłam Eulę do holu wejściowego, aż do samego biurka dyżurnego. Gdyby już było po godzinach urzędowania lub schwytałabym groźnego zbiega, od razu wparowałabym tylnym wejściem do gabinetu oficera dyżurnego. Ale Eula to co innego. Posadziłam ją przy biurku dyżurnego, a sama starałam się dowiedzieć, czy sędzia, który wypuścił ją za kaucją, jest teraz w pracy. Okazało się, że nie, a więc i tak musiałam udać się do oficera dyżurnego, by mu powierzyć Eulę.
Dałam jej kluczyki od skrytek, zabrałam z biurka formularz przekazania osoby i wyprowadziłam ją przez tylne drzwi.
Morelli czekał na mnie na parkingu. Oparty o mój samochód, trzymał ręce w kieszeniach udając twardziela. Zresztą tak bardzo nie musiał udawać.
– Co nowego? – zapytał.
– Niewiele. A u ciebie?
Wzruszył ramionami.
– Leniwy dzionek.
– Aha.
– Masz coś w sprawie Kenny’ego? – zapytał.
– Nic, co bym ci mogła powiedzieć. Wczoraj wieczorem świsnąłeś mi rachunek telefoniczny Kenny’ego.
– Wcale nie świsnąłem. Zapomniałem po prostu, że trzymam go w ręku.
– Akurat. To dlaczego nic nie mówisz o tych meksykańskich numerach?
– Bo nie ma o czym mówić.
– Nie wierzę w ani jedno twoje słowo. I nie wierzę też, że szukasz Kenny’ego tylko dlatego, że taki dobry z ciebie kuzyn.
– Masz powody, by w to wątpić?
– Ściska mnie w dołku.
Morelli uśmiechnął się.
– To rzeczywiście niezbity dowód.
W porządku. Spróbujmy zatem z innej beczki.
– Myślałam, że gramy w jednej drużynie.
– Są różne zespoły. Czasami trzeba działać niezależnie.
Przewróciłam oczyma.
– Powiedzmy to sobie wprost – wygarnęłam mu. – Dotychczas dzieliłam się z tobą każdą informacją, a ty ze mną wcale. Kiedy wreszcie znajdziemy Kenny’ego, to zwiniesz mi go pewnie sprzed nosa z nie znanych mi jeszcze przyczyn i tyle będzie mojej nagrody za schwytanie przestępcy.
– To nie tak. Wcale nie mam zamiaru pozbawiać cię nagrody.
– Daj spokój, Morelli. Przecież wiadomo, że tak właśnie będzie i oboje mamy tego świadomość.
Rozdział 3
Kłóciłam się z Morellim już przedtem i każde z nas odnosiło krótkotrwałe zwycięstwa. Miałam przeczucie, że i teraz szykuje się jakaś wojna. Doszłam do wniosku, że będę musiała nauczyć się z tym żyć. Jeśli zacznę zadzierać z Morellim, może mi to utrudnić, a nawet wręcz uniemożliwić pracę w firmie Vinniego.
Nie zamierzałam bynajmniej dać się wykierować na zupełną idiotkę. Najważniejsze, aby w odpowiednich chwilach sprawiać wrażenie idiotki. Doszłam jednak do wniosku, że teraz powinnam udawać wściekłą i obrażoną. Przyszło mi to tym łatwiej, że tak było w istocie. Ruszyłam z policyjnego parkingu udając, że wiem dokąd zmierzam, choć tak naprawdę nie miałam bladego pojęcia, co teraz począć. Dochodziła czwarta, a ja wciąż nie wiedziałam, gdzie jeszcze powinnam zajrzeć w poszukiwaniu Mancusa. Pojechałam więc do domu. Prowadziłam, jakbym miała w samochodzie autopilota. W myślach sumowałam, czego udało mi się dokonać.
Zdawałam sobie sprawę, że muszę spotkać się ze Spirem, ale wcale nie cieszyłam się na to. Nie podzielałam babcinego zachwytu nad domami pogrzebowymi. Już sama myśl o śmierci przyprawiała mnie o gęsią skórkę. Spiro zresztą wyglądał trochę tak, jakby go wyjęto spod ziemi. Jako że nie byłam w nastroju do odwiedzin u przedsiębiorcy pogrzebowego, postanowiłam przełożyć to spotkanie.
Zaparkowałam na tyłach mojej kamienicy i zamiast wjechać na górę windą, wbiegłam po schodach. Poranne naleśniki wciąż nie pozwalały mi na dopięcie dżinsów. Weszłam do mieszkania i niemal od razu nadepnęłam na kopertę, którą ktoś wsunął mi pod drzwi. Srebrne litery, z których złożono moje imię i nazwisko, wycięto z jakiegoś kolorowego czasopisma i naklejono na kopertę. Otworzyłam ją i wyjęłam kawałek białego papieru z umieszczonymi na nim dwoma zdaniami również złożonymi z liter wyciętych z kolorowej gazety.