Выбрать главу

– Stop. To moje indywidualne zadanie.

– Mogę ci się przydać – powiedział Morelli. – Machnę odznaką i przydam ci wiarygodności.

– Po co miałbyś to robić?

– Bo jestem miłym facetem.

Czułam, jak moje palce zaciskają się na jego koszuli. Z trudem się opanowałam.

– Spróbuj lepiej innej śpiewki.

– Kenny, Moogey i Spiro byli w liceum niczym syjamskie trojaczki. Moogey nie żyje. Mam przeczucie, że Julia Cenetta jest dla Kenny’ego spalona. Może więc zwrócił się do Spira?

– Ja pracuję dla Spira, a ty jakoś nie bardzo wierzysz w tę historię z trumnami.

– Nie wiem, co o tym myśleć. Masz może jakieś dodatkowe informacje na temat tych trumien? Gdzie je kupiono? Jak wyglądały?

– Są z drewna, mają mniej więcej metr osiemdziesiąt długości…

– Nie cierpię przemądrzałych łowców nagród.

Pokazałam mu zdjęcie.

– Masz rację – powiedział. – Są z drewna i mają mniej więcej metr osiemdziesiąt.

– I są brzydkie.

– Tak. Zgadzam się.

– I bardzo proste – dodałam.

– Babcia Mazurowa nie położyłaby się w czymś takim – stwierdził Morelli.

– Nie każdy jest tak wybredny jak moja babcia. Jestem pewna, że u Stivy można znaleźć całą gamę trumien.

– Powinienem sam pogadać z kierownikiem – stwierdził Morelli. – Jestem lepszy w te klocki.

– Dość tego. Wracaj do samochodu.

Mimo tych ciągłych utarczek musiałam przyznać, że nawet lubiłam Morellego. Zdrowy rozsądek nakazywał trzymać się od niego z daleka, ale nigdy nie byłam niewolnicą zdroworozsądkowego myślenia. Podobało mi się jego zaangażowanie w pracy i to, w jaki sposób wyrósł że swych szczenięcych wybryków. Z dawnego cwanego ulicznika, stał się cwanym policjantem. Nie da się ukryć, że było w nim sporo męskiego szowinizmu, ale czy to tylko jego wina? W końcu pochodził z New Jersey i co więcej, należał do rodziny Morellich. Wziąwszy to wszystko pod uwagę, radził sobie całkiem nieźle.

Kantorek tworzyło jedno niewielkie pomieszczenie przedzielone ladą. Stała za nią kobieta w białej koszulce z niebieskim logo „Magazyny R i J”, lat około czterdziestu – pięćdziesięciu, o miłej twarzy i dość pulchnej sylwetce. Skinęła głową w moją stronę, po czym skupiła uwagę na Morellim, który oczywiście nie posłuchał mojego polecenia i stanął tuż za moimi plecami.

Morelli miał na sobie sprane dżinsy, które dość sugestywnie opinały jego sprężyste ciało zarówno z przodu, jak i z tyłu. Pod brązową skórzaną kurtką nosił ukrytą broń. Kobieta z „R i J” wyraźnie przełknęła ślinę z wrażenia i z trudem oderwała wzrok od dżinsów mojego towarzysza.

Powiedziałam jej, że sprawdzałam skrytkę znajomego i zainteresowały mnie kwestie bezpieczeństwa.

– Kto to taki? – zapytała.

– . Spiro Stiva.

– Bez obrazy – powiedziała krzywiąc się – ale on ma w skrytce pełno trumien. Mówił, że są puste, ale wszystko jedno. I tak nie podejdę tam bliżej niż na dziesięć metrów. Chyba nie musi się pani martwić o bezpieczeństwo. Któż u diabła miałby ochotę kraść trumny?

– Skąd pani wie, że Spiro trzyma tam trumny?

– Widziałam, jak je rozładowywał. Było ich tyle, że przywieźli je ciężarówką i zdejmowali wózkiem widłowym.

– Pracuje tu pani na pełny etat? – zapytałam.

– Ja tu pracuję cały czas. To ja jestem Rz „Ri J”. Mam na imię Roberta – wyjaśniła.

– Czy w ciągu ostatnich dwóch miesięcy przyjeżdżały tu jeszcze jakieś inne duże ciężarówki?

– Było kilka wielkich TIR-ów. A co, czy coś się stało?

Spiro kazał mi wprawdzie zachować dyskrecję, ale nie widziałam sposobu, by zdobyć potrzebne mi informacje bez wtajemniczenia Roberty w sprawę. Poza tym na pewno i tak miała uniwersalny klucz i na pewno po naszym wyjeździe przemogłaby strach i sprawdziła skrytkę Spira, odkrywając brak trumien.

– Otóż trumny Stivy zniknęły – powiedziałam. – Boks jest pusty.

– To niemożliwe! Nie można ot tak sobie zabrać takiej liczby trumien. Było ich naprawdę dużo. Cały boks był zastawiony! Ciągle podjeżdżają tu wprawdzie jakieś ciężarówki, ale przecież zauważyłabym, gdyby ładowali trumny!

– Boks szesnasty stoi trochę z tyłu – zasugerowałam. – Stąd go nie widać. No i być może nie zabierali wszystkiego za jednym razem.

– Ale jak się dostali do środka? – zastanawiała się Roberta. – Czy zamek jest wyłamany?

Ba, sama chciałabym wiedzieć, jak to się stało. Zamek nie był wyłamany, a Spiro podkreślał, że klucz nosił zawsze przy sobie. Oczywiście mógł kłamać.

– Czy mogłabym spojrzeć na listę innych waszych najemców? – poprosiłam. – I gdyby mogła pani sobie przypomnieć, czy w okolice boksu Spira podjeżdżały może jakieś ciężarówki. Oczywiście wystarczająco duże, żeby przewieźć te trumny.

– Stiva jest ubezpieczony – powiedziała Roberta. – Każdy najemca musi się ubezpieczyć.

– Nie może ubiegać się o zwrot pieniędzy, dopóki nie zgłosi kradzieży na policji, a na razie Spiro wolałby nie nadawać tej sprawie rozgłosu.

– Prawdę mówiąc ja też wolałabym, żeby się to nie rozniosło. Nie chciałabym, żeby ludzie myśleli, że w naszych magazynach buszują złodzieje. – Wstukała kilka komend do komputera i wydrukowała listę najemców. – To ci, którzy są aktualnie w rejestrze. Kiedy ktoś zwalnia magazyn, trzymamy go jeszcze w bazie danych przez trzy miesiące, po czym komputer go wykasowuje.

Zaczęliśmy z Morellim przeglądać listę, ale nie znaleźliśmy na niej żadnych znajomo brzmiących nazwisk.

– Czy przy wynajmie boksów wymagacie jakichś dokumentów tożsamości? – zapytał Morelli.

– Prawa jazdy – odparła Roberta. – Firma ubezpieczeniowa każe nam zawsze sprawdzać jakiś dokument z fotografią.

Złożyłam wydruk i wrzuciłam go do torebki. Wręczyłam Robercie wizytówkę i poleciłam zadzwonić, gdyby sobie cokolwiek przypomniała. Przyszło mi jeszcze do głowy, aby sprawdzić, czy czasem nie zginęło coś i z pozostałych skrytek. Poprosiłam Robertę, aby skorzystała ze swoich kluczy i zajrzała razem z nami do pozostałych boksów. Być może trumny wcale nie opuściły terenu składu.

Kiedy potem wróciliśmy do jeepa, jeszcze raz rzuciliśmy okiem na wydruk, ale niczego nie udało nam się zeń wydedukować.

Roberta wypadła z kantorka z kluczami w ręku i telefonem komórkowym w kieszeni.

– Poszukiwacze zaginionych trumien – westchnął Morelli patrząc, jak Roberta znika za rogiem pierwszego rzędu boksów. Osunął się na siedzeniu. – Coś mi tu nie pasuje. Po co ktoś miałby kraść trumny? Są wielkie i ciężkie, a nieoficjalny rynek trumien w ogóle nie istnieje. Podejrzewam, że w tych boksach są pewnie towary, które o wiele łatwiej w ten sposób upłynnić. Po co komu kraść akurat trumny?

– Może były komuś potrzebne. Na przykład jakiemuś pechowemu przedsiębiorcy pogrzebowemu? Choćby Moselowi. Od kiedy Stiva rozbudował swój zakład, dla Mosela nastały ciężkie czasy. Może Mosel wiedział, że Spiro trzyma w schowku trumny i którejś ciemnej nocy zakradł się i zwinął mu je sprzed nosa.

Morelli popatrzył na mnie, jakbym była Marsjanką.

– Wiesz przecież, że to możliwe – powiedziałam. – Nie takie rzeczy już się zdarzały. Wydaje mi się, że powinniśmy pokręcić się po domach pogrzebowych i zobaczyć, czy nie wystawili kogoś w trumnie Spira.

– O Boże.

Poprawiłam torebkę na ramieniu.

– Wiesz, wczoraj u Stivy był pewien facet nazwiskiem Sandeman. Znasz go?

– Dwa lata temu zapuszkowałem go za posiadanie prochów. Wpadł w obławie.

– „Leśnik” mówi, że Sandeman pracował z Moogeyem na stacji benzynowej. Ponoć był tam wtedy, gdy Moogey został postrzelony w kolano. Zastanawiałam się nawet, czy z nim rozmawiałeś.