Выбрать главу

– Tego nie mówiła. Wiem tylko, że Kenny zadzwonił do Billiego trzy dni temu i prosił go o pożyczkę. Billie się zgodził, ale Kenny już się potem nie odezwał.

– I Billie powiedział to wszystko matce?

– Opowiedział żonie, a ta poszła i wygadała wszystko Normie. Pewnie nie podobało jej się, że Billie chce pożyczyć pieniądze Kenny’emu. Wiesz, jakie jest moje zdanie? – spytała babcia Mazurowa. – Ja myślę, że Kenny’ego ktoś załatwił. Założę się, że już go zjadły rybki. Widziałam w telewizji, jak zawodowcy pozbywają się ciała. Pokazywali to w programie edukacyjnym. Najpierw podrzynają ofierze gardło i wieszają ją do góry nogami w prysznicu, żeby się wykrwawiła. W ten sposób mają pewność, że nie zaplamią dywanu ani pościeli. Potem trzeba wypatroszyć ciało i nakłuć płuca. Jeśli się nie nakłuje płuc, to ciało wypłynie po wrzuceniu do rzeki.

Matka jęknęła w kuchni. Z salonu dobiegł mnie też zduszony śmiech ojca zaczytanego w gazecie.

Zadzwonił dzwonek i babcia Mazurowa skoczyła na równe nogi.

– Mamy gości!

– Gości – powtórzyła matka. – Jakich gości? Przecież nikogo nie zapraszałam.

– Ale ja zaprosiłam chłopaka dla Stephanie – oznajmiła babcia. – To naprawdę niezła partia. Może nie wygląda zbyt atrakcyjnie, ale ma dobrze płatną posadę.

Babcia otworzyła drzwi i do środka wszedł Spiro Stiva.

Ojciec wyjrzał znad gazety.

– Chryste – powiedział – to ten cholerny grabarz.

– No nie, aż tak bardzo mi na tych gołąbkach nie zależy – powiedziałam do matki.

Poklepała mnie po ramieniu.

– Może nie będzie tak źle. A ze Stivą trzeba dobrze żyć. Wiesz przecież, że babcia nie robi się młodsza, wręcz przeciwnie.

– Zaprosiłam Spira do nas, bo jego matka całe dnie przesiaduje w szpitalu przy łóżku Cona i Spiro zupełnie nie jada domowych posiłków. – Babcia mrugnęła do mnie i szepnęła. – Ale cię tym razem zaskoczyłam!

Rzeczywiście.

Matka ustawiła na stole dodatkowe nakrycie.

– Zapraszamy, a jakże – zwróciła się do Spira. – Zawsze powtarzamy Stephanie, że powinna przyprowadzać do nas swoich znajomych.

– Ale ostatnio stała się taka wybredna, że w ogóle z nikim sienie umawia – wyjaśniła babcia. – Zobaczysz, Spiro, co będzie na deser. Ciasto. Stephanie sama je upiekła.

– Nieprawda.

– Gołąbki też sama zrobiła – kłamała babcia jak najęta. – Będzie z niej kiedyś wspaniała żona.

Spiro spojrzał na koronkowy obrus i porcelanowe talerzyki ozdobione różowymi kwiatuszkami.

– Właśnie się rozglądam za żoną. Człowiek o moim statusie musi myśleć o przyszłości.

Że co? Rozgląda się za żoną?

Spiro zajął przy stole miejsce obok mnie. Dyskretnie odsunęłam od niego krzesło w nadziei, że może to pozwoli zlikwidować gęsią skórkę na moich rękach.

Babcia podała Spirowi gołąbki.

– Mam nadzieję, że nie będzie ci przeszkadzało, jeśli porozmawiamy o twojej branży? – zapytała – Mam masę pytań. Na przykład zawsze się zastanawiałam, czy zakładacie nieboszczykom bieliznę. W sumie im i tak jest już wszystko jedno, ale z drugiej strony…

Ojciec zamarł z pudełkiem margaryny w jednym ręku i nożem w drugim. Przez krótką chwilę pomyślałam, że gotów jest nim przebić babcię Mazurową.

– Wydaje mi się, że Spiro nie ma ochoty rozmawiać o bieliźnie – zasugerowała matka.

Spiro skinął głową i uśmiechnął się do babci.

– Poza tym to tajemnica zawodowa – oświadczył.

Za dziesięć siódma Spiro skończył drugą porcję ciasta i oznajmił, że musi już iść na wieczorną ceremonię.

Babcia Mazurowa pomachała do niego, kiedy ruszał spod domu.

– Było całkiem nieźle – powiedziała. – On chyba cię lubi.

– Chcesz jeszcze lodów? – zapytała matka. – A może kawy?

– Nie dziękuję. Obżarłam się. Poza tym mam jeszcze trochę roboty.

– A cóż takiego chcesz robić po nocy?

– Muszę objechać kilka domów pogrzebowych.

– Jakich domów pogrzebowych? – krzyknęła babcia z korytarza.

– Zaczynam od Sokolovsky’ego.

– A kto leży u Sokolovsky’ego?

– Helen Meyer.

– Nie znałam jej, ale może i ja powinnam jej oddać szacunek, skoro byłyście takimi dobrymi przyjaciółkami – stwierdziła babcia Mazurowa.

– Od Sokolovsky’ego jadę do Mosela, a potem do „Wiecznego odpoczynku”.

– „Wieczny odpoczynek”? Nigdy tam nie byłam – zdziwiła się babcia. – To jakiś nowy dom? W Miasteczku?

– Nie. To na ulicy Stark.

Matka aż się przeżegnała.

– Trzymajcie mnie – jęknęła.

– Ulica Stark nie jest taka zła.

– Pełno tam handlarzy narkotyków i morderców. Ty pochodzisz z zupełnie innej dzielnicy. Frank, pozwolisz jej, żeby jechała po nocy na Stark?

Na dźwięk swego imienia ojciec podniósł głowę znad talerza.

– Co?

– Stephanie wybiera się na Stark.

Ojciec najwyraźniej był całkowicie pochłonięty jedzeniem ciasta i niewiele do niego docierało.

– A co, chce, żeby ją podwieźć?

Matka przewróciła oczyma.

– Sama widzisz, z kim ja tu mieszkam.

Babcia była już niemal gotowa do wyjścia.

– Zaczekaj chwileczkę. Pójdę tylko po torebkę i możemy jechać.

Przed lustrem w korytarzu pociągnęła pomadką usta, zapięła wełniany płaszcz i zarzuciła sobie na ramię czarną skórzaną torebkę. Wełniany płaszcz był jaskrawoczerwonego koloru i miał futrzany kołnierz. Z upływem lat płaszcz zdawał się rosnąć w przeciwieństwie do babci, która zaczęła się kurczyć. Teraz sięgał jej prawie do kostek. Ujęłam babcię za łokieć i zaprowadziłam do jeepa. Miałam wrażenie, że pod ciężarem tego płaszcza zaraz ugną się pod nią nogi. W myślach widziałam ją już bezbronną, leżącą na chodniku w morzu czerwonej wełny, z którego wystają jedynie buty.

Tak jak planowałyśmy, najpierw pojechałyśmy do Sokolovsky’ego. Helen Meyer wyglądała pociągająco w bladobłękitnej koronkowej sukience i z lekko podbarwionymi płukanką włosami. Babcia okiem profesjonalistki przyjrzała się makijażowi zmarłej.

– Powinni byli dać jej więcej zielonkawego korektora pod oczy – oceniła. – Przy takim oświetleniu jak tutaj, nie ma innego wyjścia. W nowych salach u Stivy światło jest przytłumione i wszystko wygląda zupełnie inaczej.

Zostawiłam babcię samą, by poszukać Melvina Sokolovsky’ego. Znalazłam go w gabinecie, tuż obok głównego wejścia. Drzwi były otwarte, a Sokolovsky siedział za eleganckim mahoniowym biurkiem i coś wstukiwał do laptopa. Zapukałam cicho, żeby zwrócić na siebie uwagę.

Sokolovsky był przystojnym mężczyzną około czterdziestki. Nosił tradycyjny czarny garnitur, białą koszulę i krawat w dyskretne paski.

Na mój widok uniósł brwi do góry.

– Słucham?

– Chciałabym omówić pewne sprawy dotyczące pogrzebu – oznajmiłam. – Moja babcia się starzeje, pomyślałam więc, że nie od rzeczy będzie zorientować się w cenach trumien.

Z czeluści biurka Sokolovsky wyjął wielki, oprawny w skórę katalog i otworzył go.

– Mamy różne opcje pogrzebowe i ogromny wybór trumien.

Pokazał mi trumnę o nazwie „Montgomery”.

– Ładna – powiedziałam. – Pewnie droga jak diabli.

Odwrócił kilka stron i pokazał mi trumny z sosny.

– Oto bardziej oszczędna propozycja. Jak pani widzi, skrzynki są dość ładne i mają mahoniowe wstawki oraz mosiężne rączki.

Przejrzałam wszystkie najskromniejsze wzory, ale nie zauważyłam nic równie żałosnego, jak owe zaginione trumny młodego Stivy.

– To najtańsza oferta? – zapytałam. – Nie ma pan czegoś bez wstawek?