Przez chwilę jedliśmy w milczeniu.
– Co tu się stało? – zapytałam.
W kantorku uwijał się policyjny fotograf. Dwaj sanitariusze czekali przy drzwiach, aż będą mogli zapakować zwłoki do czarnego worka i odjechać. Joe ciekawie zaglądał przez okno do środka.
– Patolog ocenił, że śmierć nastąpiła o szóstej trzydzieści. Właśnie o tej porze zabity miał otworzyć stację. Najwyraźniej ktoś podszedł i spokojnie go sprzątnął. Trzy strzały w twarz, z bliska. Nie ma żadnych śladów sprawcy. Nie ruszono pieniędzy z kasy. Jak dotąd nie ma świadków.
– Zabójstwo na zlecenie?
– Na to wygląda.
– Czy przebijali tutaj numery? Albo handlowali koką?
– Nic na ten temat nie wiadomo.
– Może to jakieś osobiste porachunki? Może przyprawiał komuś rogi? A może miał jakieś długi?
– Może.
– A może to Kenny wrócił, żeby go uciszyć?
Na twarzy Joego nie drgnął nawet jeden mięsień.
– Może.
– Uważasz, że Kenny byłby do tego zdolny?
Wzruszył ramionami.
– Trudno powiedzieć, do czego Kenny jest zdolny.
– Sprawdziłeś rejestrację tego samochodu, który widzieliśmy wczoraj?
– Tak. Należy do mojego kuzyna, Leo.
Uniosłam brwi.
– Mam dużą rodzinę – wyjaśnił. – Nie ze wszystkimi utrzymuję bliskie stosunki.
– Porozmawiasz z nim?
– Jak tylko będę mógł się stąd wyrwać.
Pociągnęłam łyk kawy z piankowego kubka i pochwyciłam tęskne spojrzenie Morellego.
– Pewnie chciałbyś się napić gorącej kawy – rzekłam.
– Wiele bym za to dał.
– Poczęstuję cię, jeśli mnie weźmiesz na rozmowę z Leem.
– Zgoda.
Upiłam jeszcze jeden łyk i oddałam mu kubek.
– Byłeś dzisiaj u Julii?
– Przejechałem tylko przed jej domem. Światła były pogaszone. Samochodu nie widziałem. Możemy z nią pogadać po rozmowie z Leem.
Fotograf już skończył, więc do działania przystąpili sanitariusze. Wepchnęli ciało do worka i umieścili je na wózku. Z turkotem przepchnęli go przez próg kantorka i potoczyli do karetki, worek podskakiwał bezwładnie.
Poczułam skurcz w żołądku. Nie znałam zabitego, ale zrobiło mi się go żal.
Nieco dalej stało dwóch inspektorów z wydziału zabójstw, ubrani w długie płaszcze wyglądali jakby żywcem wyjęci z jakiegoś filmu kryminalnego. Pod spodem mieli garnitury i krawaty. Morelli miał na sobie marynarską koszulkę, dżinsy, tweedową marynarkę i sportowe buty. Na czole perliły mu się kropelki potu.
– W niczym nie przypominasz tamtych dwóch – powiedziałam. – Gdzie twój garnitur?
– A widziałaś mnie kiedykolwiek w garniturze? Wyglądam jak wykidajło z kasyna. Dostałem specjalne polecenie, żeby nigdy nie wkładać garnituru. – Wyjął z kieszeni kluczyki do samochodu i gestem dał znak jednemu z inspektorów, że odchodzi. Tamten w odpowiedzi skinął głową.
Morelli przyjechał służbowym wozem. Był to stary fairlane sedan z długą anteną nad bagażnikiem i laleczką zawieszoną na tylnej szybie. Wyglądał jakby nie dał już rady podjechać pod większą górkę. Cały był pordzewiały, powgniatany i przeraźliwie brudny.
– Czy u was kiedykolwiek myje się samochody? – zapytałam.
– Nigdy. Aż strach pomyśleć, co kryje się pod tą warstwą zaskorupiałego błota.
– Widzę, że policja w Trenton stara się zapewnić funkcjonariuszom jak najwięcej wrażeń.
– A tak, nie można narzekać – odparł Joe. – Za łatwo by się nam pracowało, więc szefostwo robi wszystko, żeby urozmaicić nam życie.
Leo Morelli mieszkał z rodzicami w Miasteczku. Był w tym samym wieku co Kenny i razem ze swoim ojcem pracował w Turnpike Authority.
Kiedy zajechaliśmy przed dom, na podjeździe stał już radiowóz, a cała rodzina wianuszkiem otoczyła umundurowanego policjanta.
– Ktoś ukradł mojemu synowi Leo samochód – oznajmiła pani Morelli. – Wyobrażacie sobie? Do czego ten świat zmierza? W Miasteczku nigdy się nie zdarzały takie rzeczy. A teraz – proszę.
Takie rzeczy się nie zdarzały w Miasteczku z tej prostej przyczyny, że było ono dzielnicą emerytowanych mafiosów. Wiele lat temu, kiedy w Trenton wybuchły zamieszki, nikomu nawet przez myśl nie przeszło, by posyłać tam radiowozy. Wszyscy starcy, od zwykłych mafijnych siepaczy po bossów, czuwali wówczas przy oknach z bronią maszynową przygotowaną do strzału.
– Kiedy zauważyłeś, że samochód zniknął? – zapytał Joe.
– Dziś rano – odrzekł Leo. – Jak wychodziłem do pracy.
– A kiedy ostatni raz go widziałeś?
– Wczoraj wieczorem, o szóstej, zaparkowanego po powrocie do domu.
– Kiedy ostatnio widziałeś się z Kennym?
Wszyscy zebrani otworzyli szeroko oczy ze zdziwienia.
– Z Kennym? – powtórzyła jak echo matka Lea. – A co on ma z tym wspólnego?
Joe kołysał się na piętach, z rękoma w kieszeniach spodni.
– Może to Kenny’emu potrzebny był samochód.
Nikt się nie odezwał.
– A zatem, kiedy ostatnio widziałeś Kenny’ego? – powtórzył Morelli.
– Na Boga, synu – wtrącił się ojciec Lea. – Tylko mi nie mów, że pożyczyłeś samochód temu kretynowi.
– Obiecał, że mi go zaraz zwróci – tłumaczył się Leo. – Skąd mogłem wiedzieć?
– Sieczka – oznajmił stanowczo ojciec. – Masz sieczkę zamiast mózgu.
Wyjaśniliśmy Leo, że pomógł ukrywającemu się przestępcy i że na pewno nie wzbudzi to zachwytu sędziego. Poinstruowaliśmy go również, że jeśli Kenny znowu się z nim skontaktuje, powinien natychmiast powiadomić o tym swego kuzyna Joego lub jego przyjaciółkę Stephanie Plum.
– Sadzisz, że zadzwoni, jeśli dostanie wiadomość od Kenny’ego? – zapytałam, gdy byliśmy już w samochodzie.
Joe zatrzymał się pod światłami.
– Nie. Podejrzewam, że prędzej rozwali mu łeb łyżką do opon.
– Krew Morellich?
– Coś w tym rodzaju.
– Męskie porachunki.
– Zgadza się, męskie porachunki.
– A jak już mu rozwali łeb? Czy wtedy do nas zadzwoni?
Morelli pokręcił głową.
– Mało jeszcze wiesz o życiu.
– Wystarczająco dużo.
Uśmiechnął się ironicznie.
– I co teraz? – zapytałam.
– Zostaje nam Julia Cenetta.
Julia pracowała w księgarni przy college’u stanowym w Trenton. Najpierw sprawdziliśmy, czy nie ma jej w domu. Kiedy nikt nie odpowiedział na pukanie, ruszyliśmy do księgarni. Samochody posuwały się w żółwim tempie, wszyscy wokół rygorystycznie przestrzegali ograniczeń prędkości. Chyba nie ma lepszego sposobu na spowodowanie korka, niż poruszanie się nie oznakowanym wozem policyjnym.
Morelli wjechał przez główną bramę i skręcił w stronę parterowego ceglanego budynku księgarni. Minęliśmy sadzawkę, dużą kępę drzew i ogromny trawnik, odznaczający się piękną żywą zielenią. Deszcz znów przybrał na sile i padał z nużącą jednostajnością, zrobiła się pogoda pod psem. Studenci w płaszczach i dresach z naciągniętymi kapturami przemykali ze wzrokiem wbitym w ziemię.
Joe spojrzał na parking przed księgarnią, wypełniony po brzegi, jeśli nie liczyć kilku wolnych miejsc na skraju. Bez wahania zatrzymał samochód przy krawężniku, pod zakazem parkowania.
– Nadzwyczajne przywileje policyjne, co? – zapytałam.
– Żebyś wiedziała – odparł.
Julia pracowała w kasie, ale nie było żadnych klientów, więc oparta biodrem o szufladę kasy podziwiała swoje polakierowane paznokcie. Na nasz widok lekko zmarszczyła brwi.
– Mały ruch dzisiaj, co? – zagadnął Morelli.
Skinęła głową.
– To przez ten deszcz.
– Nie miałaś jakiejś wiadomości od Kenny’ego?