Na policzki Julii wypłynął rumieniec.
– Jeśli mam być szczera, to spotkałam się z nim wczoraj wieczorem. Zadzwonił zaraz po tym, jak wyszliście, a później przyjechał. Powiedziałam mu, że chcecie z nim pogadać. Dałam mu wasze wizytówki, numery pagerów i wszelkie namiary.
– Myślisz, że wróci dziś wieczorem?
– Nie. – Energicznie pokręciła głową. – Powiedział, że przez pewien czas się nie pokaże. Mówił, że musi działać bardzo ostrożnie, bo ktoś depcze mu po piętach.
– Policja?
– Chyba chodziło mu o kogoś innego, ale nie jestem pewna.
Joe dał jej kolejną wizytówkę i polecił dzwonić do siebie, jak tylko Kenny się odezwie, bez względu na porę dnia czy nocy.
Julia popatrzyła na nią sceptycznie. Było jasne, że nie powinniśmy liczyć na jej pomoc.
Wyszliśmy na deszcz i szybko wskoczyliśmy z powrotem do samochodu. Jedynym służbowym wyposażeniem fairlane’a była stara zdezelowana krótkofalówka, ustawiona na kanał taktyczny policji. Co chwila ciszę przerywał głos dyspozytora z centrali, przebijający się przez serię trzasków. Miałam podobne radio w jeepie i ze wszystkich sił próbowałam rozszyfrować policyjne komunikaty. Wiedziałam, że podobnie jak inni gliniarze, Morelli podświadomie odbiera faktyczną treść tych przekazów.
Kiedy wyjechaliśmy z kampusu, zadałam nieuchronne pytanie:
– 1 co teraz?
– To ty podobno masz kobiecą intuicję. Sama decyduj.
– Moja intuicja wzięła sobie dzisiaj wolne.
– W porządku, podsumujmy zatem nasze dokonania. Co wiemy o Kennym?
Sądząc po tym, co zaobserwowaliśmy wczoraj wieczorem, cierpiał prawdopodobnie na przedwczesny wytrysk, ale chyba nie o to Morellemu chodziło.
– Pochodzi z Trenton, zrobił maturę, służył w wojsku, wyszedł cztery miesiące temu. Nadal jest bez pracy, ale najwyraźniej nie cierpi na brak pieniędzy. Z nieznanych powodów postrzelił w kolano swego kumpla, Moogeya Buesa. Został schwytany na gorącym uczynku przez policjanta wracającego ze służby. To jego pierwsze wykroczenie, zatem zwolniono go za kaucją. Naruszył warunki umowy poręczycielskiej i ukradł samochód.
– Nieprawda. Pożyczył samochód. Tyle tylko, że nie zdążył go jeszcze zwrocie.
– Myślisz, że to ma jakieś znaczenie?
Morel li zatrzymał wóz przed skrzyżowaniem
– Może zdarzyło się coś, co pokrzyżowało jego plany.
– Na przykład sprzątnięcie Moogeya.
– Julia powiedziała, że Kenny musi unikać kogoś, kto depcze mu po piętach.
– Ojca Lea?
– Żarty sobie stroisz z poważnej sprawy – obruszył się Joe.
– Nie, traktuję ją zupełnie poważnie, ale nic sensownego nie przychodzi mi do głowy, a ty się raczej nie kwapisz, żeby wyjawić mi swój punkt widzenia. Kto, według ciebie, tropi Mancusa?
– Kiedy Kenny i Moogey zeznawali w sprawie postrzelenia, obaj potwierdzili, że chodziło o porachunki osobiste, nad którymi nie zamierzają się rozwodzić. Być może prowadzili wspólnie jakieś interesy.
– I co?
– I to wszystko. Tak mi się wydaje.
Patrzyłam na niego przez chwilę, próbując odgadnąć, czy przypadkiem czegoś przede mną nie ukrywa. Pewnie tak było, ale nie mogłam tego jednoznacznie stwierdzić.
– W porządku – westchnęłam w końcu. – Mam listę znajomych Kenny’ego. Zamierzam ich sprawdzić.
– Skąd masz tę listę?
– Tajemnica zawodowa.
Spojrzał na mnie zbolałym wzrokiem.,
– Włamałaś się do jego mieszkania i rąbnęłaś mu notes z adresami.
– Nie ukradłam, tylko skopiowałam.
– Nie chcę nic więcej słyszeć na ten temat.- Zerknął na moją torebkę. Nie nosisz przy sobie broni, prawda?
– Nieprawda.
– Cholera – syknął. – Chyba mi odbiło, że się zgodziłem na współpracę z tobą.
– To był twój pomysł!
– Chcesz, żebym ci pomógł przy sprawdzaniu tej listy?
– Nie.
Doszłam do wniosku, że powierzenie mu listy byłoby podobne do oddania losu na loterię sąsiadowi, który potem spokojnie wygra nagrodę główną.
Morelli zaparkował tuż za moim jeepem.
– Zanim wysiądziesz, muszą ci jeszcze coś powiedzieć.
– Tak?
– Te buty, które masz na nogach, są wstrętne.
– Coś jeszcze?
– Przykro mi z tego powodu, że wczoraj wgięłaś błotnik.
No tak, rychło w czas.
O piątej po południu byłam przemoczona i zziębnięta, ale dobrnęłam do końca listy. Część osób udało mi się złapać telefonicznie, z innymi spotkałam się osobiście, ale wszystkie te rozmowy niewiele mi dały. Większość znajomych Kenny’ego pochodziła z Miasteczka i znała go od dziecka. Nikt nie przyznał się do kontaktów z nim po aresztowaniu, a ja nie miałam podstaw do przypuszczeń, że ci ludzie kłamią. Nikt nie słyszał ani o jakichkolwiek wspólnych interesach, ani o konflikcie między Kennym i Moogeyem. Kilka osób zwróciło uwagę na kapryśny charakter Kenny’ego i jego mentalność krętacza. Były to ciekawe, ale zbyt ogólnikowe opinie. Czasami podczas rozmów zapadały długie chwile niezręcznej ciszy, które nasuwały podejrzenia, że pewne fakty otaczano milczeniem.
Aby dobrze zakończyć dzień, postanowiłam jeszcze raz sprawdzić mieszkanie Kenny’ego. Dozorca wpuścił mnie dwa dni wcześniej, widocznie przejęty możliwością współdziałania z łowcą nagród. Niepostrzeżenie zabrałam wówczas z kuchni zapasowy klucz i teraz mogłam na paluszkach myszkować po mieszkaniu Kenny’ego, kiedy tylko przychodziła mi na to ochota. Od strony prawnej nie wyglądało to najlepiej, ale kłopoty miałabym dopiero wtedy, gdyby mnie przyłapano.
Kenny mieszkał tuż przy autostradzie numer 1, w wielkim kompleksie bloków, o szumnej nazwie „Dębowe Wzgórze”. W zasięgu wzroku nie było ani wzgórz, ani dębów, mogłam zatem jedynie przypuszczać, że i jedne, i drugie zrównano z ziemią, by zrobić miejsce dla trzypiętrowych bunkrów z cegły, w których mieszkania reklamowano jako niedrogie, a zarazem luksusowe apartamenty.
Zaparkowałam na asfaltowym placyku i mrużąc oczy spoglądałam poprzez ciemność i deszcz w stronę oświetlonego wejścia na klatkę schodową. Odczekałam chwilę, aż jakaś para przebiegnie z samochodu do drzwi, po czym przełożyłam z torebki do kieszeni kurtki klucze od mieszkania Kenny’ego oraz spray z gazem obezwładniającym. Naciągnęłam kaptur na wilgotne włosy i wyskoczyłam z jeepa. W ciągu dnia temperatura dość znacznie spadła i przez mokre dżinsy zaczął przenikać chłód. Złota jesień definitywnie dobiegła końca.
Przeszłam przez hol ze wzrokiem wbitym w posadzkę i twarzą ukrytą pod kapturem. Na szczęście winda stała na dole. Wjechałam na drugie piętro i popędziłam korytarzem pod drzwi oznaczone numerem 302. Nasłuchiwałam przez chwilę, ale wewnątrz panowała cisza. Zapukałam. Nikt nie odpowiedział. Przekręciłam klucz w zamku i z bijącym sercem szybko weszłam do środka. Od razu zapaliłam wszystkie światła. W mieszkaniu najwyraźniej nikogo nie było. Przeszukiwałam metodycznie pomieszczenie za pomieszczeniem, by w końcu stwierdzić, że od czasu mojej ostatniej wizyty Kenny w ogóle tu nie zaglądał. Sprawdziłam automatyczną sekretarkę. Nie było nagranych żadnych wiadomości.
Przed wyjściem przyłożyłam ucho do drzwi. Na zewnątrz było cicho. Wyłączyłam światła, wzięłam głęboki oddech i wypadłam na korytarz. Odetchnęłam z ulgą, że mam to już za sobą i nikt mnie nie widział.
W holu skierowałam się od razu w stronę skrzynek pocztowych i sprawdziłam przegródkę Kenny’ego. Była zapchana różnymi przesyłkami. Przyszło mi do głowy, że jest wśród nich coś, co mnie naprowadzi na jego ślad? Kłopot polegał na tym, że otwieranie cudzej poczty to już przestępstwo federalne. A kradzież listów należy do szczególnie obrzydliwych. Tego robić nie wolno, powtarzałam sobie. Tajemnica korespondencji to rzecz święta. Ale zaraz, ja przecież mam klucz! Czy to nie daje mi pewnych praw? Ta sprawa jednak wyglądała również niezbyt jasno, ponieważ klucz w zasadzie ukradłam. Przycisnęłam nos do kratki i zajrzałam do środka. Na wierzchu leżał rachunek za telefon. Mógł zawierać cenne wskazówki. Aż mnie ręce świerzbiały, żeby go wyciągnąć ze skrzynki. Niemalże kręciło mi się w głowie. Raz kozie śmierć, pomyślałam.