Выбрать главу

– Zgadza się. – Podobnie jak kilka innych części garderoby.

Wypiłam łyk kawy i odstawiłam filiżankę na blat.

– Przyniosę ci portfel.

Morelli wstał.

– Dziękuję za śniadanie – zwrócił się do mojej matki. – Było wyśmienite.

Matka promieniała.

– Zapraszam, kiedy tylko będziesz miał ochotę. Przyjaciele Stephanie są u nas zawsze mile widziani.

Morelli wyszedł za mną i czekał, aż otworzę samochód i pozbieram jego ciuchy.

– Czy to, co mówiłeś o Kennym, to prawda? – zapytałam. – Nie pokazał się wczoraj?

– Spiro siedział tam aż do drugiej. Zdaje się, że grał w jakąś grę na komputerze. Tyle Roche zdołał usłyszeć. Nie odbierał też żadnych telefonów. Po Kennym ani śladu.

– Spiro czekał na coś, co nie nastąpiło.

– Na to wygląda.

Za buickiem stał pokiereszowany brązowy wóz Morellego.

– Widzę, że już odzyskałeś samochód – zagadnęłam. Wszystkie wgniecenia i zadrapania były na swoich miejscach, a zderzak nadal tkwił na tylnym siedzeniu. – Zdaje się, że mówiłeś coś o naprawie?

– Bo tak było – odparł Morelli. – Naprawili światła. – Zerknął na dom, a potem na mnie. – Twoja matka stoi w drzwiach i nas obserwuje

– Aha.

– Gdyby jej tam nie było, to bym cię złapał i tak potrząsnął, że wypadłyby ci wszystkie plomby.

– Ach ta policyjna brutalność.

– To nie ma nic wspólnego z moim zawodem. To raczej kwestia włoskiego temperamentu.

Podałam mu buty.

– Bardzo bym chciała być przy ujęciu Kenny’ego.

– Zrobię, co będę mógł, żeby tak się stało.

Popatrzyliśmy sobie w oczy. Czy mu wierzyłam? Nie.

Morelli sięgnął do kieszeni po kluczyki.

– Lepiej wymyśl jakąś przekonującą historyjkę dla matki. Na pewno będzie się dopytywać, skąd moje ubrania wzięły się w twoim samochodzie.

– Niczego zdrożnego sobie nie pomyśli. Ciągle wożę w samochodzie męskie ubrania.

Morelli uśmiechnął się.

– Co to były za ubrania? – zapytała matka, kiedy tylko wróciłam do domu. – Spodnie i buty?

– Nawet nie pytaj.

– Ale ja chcę wiedzieć – powiedziała babcia Mazurowa. – Założę się, że to niezła historia.

– Jak twoja ręka, babciu? – zapytałam. – Boli jeszcze?

– Tylko wtedy, kiedy zaciskam w pięść, ale z tym bandażem i tak nie mogę tego robić. Byłoby kiepsko, gdyby to była prawa dłoń.

– Masz jakieś plany na dzisiaj?

– Do wieczora raczej nie. Dzisiaj wystawiają jeszcze Joego Looseya. Skoro widziałam jego penisa, to pomyślałam sobie, że mogłabym zobaczyć i resztę. Chciałabym się tam wybrać na siódmą.

Ojciec siedział w salonie zaczytany w gazecie.

– Kiedy umrę, chcę żeby mnie od razu skremowano – oznajmił nagle. – Żadnego wystawiania zwłok.

Matka odwróciła się od kuchenki.

– A od kiedy to zmieniłeś zdanie?

– Od czasu kiedy Loosey stracił ptaszka. Nie chcę ryzykować. Jak tylko wyzionę ducha, od razu do pieca.

Matka postawiła przede mną talerz jajecznicy. Do tego dołożyła boczek, tosta i sok.

Jadłam jajecznicę i zastanawiałam się, co robić. Mogłam zostać w domu i tu chronić babcię. Mogłam zabrać ją ze sobą i mieć ją cały czas na oku. Mogłam też zająć się własnymi sprawami licząc na to, że Kenny skreślił już babcię ze swojej listy.

– Jeszcze jajecznicy? – zapytała matka. – Może tosta?

– Dziękuję.

– Jak ty wyglądasz, skóra i kości. Powinnaś więcej jeść.

– Nie jestem chuda. Jestem gruba. Nie mogę dopiąć dżinsów.

– Masz trzydzieści lat. Po trzydziestce kobiety zaczynają tyć. A właściwie, dlaczego ty chodzisz w dżinsach? W twoim wieku nie powinnaś się ubierać jak dzieciak. – Pochyliła się i spojrzała na moją twarz. – Co ci się dzieje z tą powieką? Chyba ci znowu pulsuje.

No dobrze, pierwsza opcja z mojego planu odpada.

– Muszę pośledzić kilka osób – powiedziałam do babci. – Pojedzie babcia ze mną?

– Chyba tak. Myślisz, że będzie gorąco?

– Nie, raczej nudno.

– No, jeśli miałabym się nudzić, to wolałabym zostać w domu. A w ogóle kogo będziemy szukać? Może tej kreatury Kenny’ego Mancuso?

Właściwie chciałam pojeździć trochę za Moreli im. Ale w sumie sprowadzało się to mniej więcej do tego samego.

– Tak, poszukamy Kenny’ego Mancuso.

– W takim razie jadę. Mam z nim do wyrównania porachunki.

Pół godziny później babcia, ubrana w dżinsy, kurtkę narciarską i martensy była gotowa do drogi.

W alei Hamiltona, o przecznicę od domu pogrzebowego Stivy, zauważyłam samochód Morellego. Właściciela nie było w środku. Pewnie opowiadali sobie z Roche’em wojenne historie. Zaparkowałam za wozem Morellego, starając się zachować odpowiedni odstęp, by mu znów nie zbić przypadkiem świateł. Widziałam stąd boczne i frontowe drzwi do budynku firmy oraz frontowe drzwi domu, w którym czatował Roche.

– Wiem już wszystko o czatowaniu – powiedziała babcia. – Przedwczoraj w telewizji dawali taki film o prywatnych detektywach. Niczego nie zapomniałam. – Wetknęła głowę w płócienną torbę, którą taszczyła ze sobą. – Mam tutaj wszystko: czasopisma dla zabicia czasu, kanapki, napoje. Wzięłam nawet butelkę.

– Jaką znów butelkę?

– Po oliwkach. – Pokazała mi ową butelkę. – Możemy sobie do niej siusiać w czasie pracy. Wszyscy detektywi mówili, że tak robią.

– Ja nie umiem siusiać do butelki. Tylko mężczyźni to potrafią.

– A niech to licho – zaklęła babcia. – Dlaczego o tym nie pomyślałam? I szkoda tych wyrzuconych oliwek.

Przeczytałyśmy czasopisma i wydarłyśmy kilka przepisów. Zjadłyśmy kanapki i wypiłyśmy napoje.

Wkrótce poczułyśmy wołanie natury, więc pojechałyśmy do domu rodziców, by szybko skorzystać z łazienki. Wróciłyśmy w aleję Hamiltona i stanęłyśmy na czatach dokładnie w tym samym miejscu co poprzednio.

– Masz rację – powiedziała babcia po godzinie. – To nudne.

Grałyśmy w szubienicę, liczyłyśmy samochody i obrzucałyśmy inwektywami Joyce Barnhardt. Zaczęłyśmy właśnie grać w dwadzieścia pytań, kiedy wyjrzawszy przez okno, w jednym z nadjeżdżających samochodów zauważyłam Kenny’ego Mancuso. Prowadził dwutonowego chevroleta suburban, wielkiego jak autobus. Przez długą chwilę wymienialiśmy zaskoczone spojrzenia.

– Jasna cholera! – krzyknęłam i zaczęłam wpychać kluczyk do stacyjki, obracając się jednocześnie na siedzeniu, żeby nie stracić Kenny’ego z oczu.

– Ruszaj! – wrzeszczała babcia. – Nie pozwól uciec temu skunksowi!

Wrzuciłam bieg i już miałam wyjechać na ulicę, kiedy zauważyłam, że na skrzyżowaniu Kenny nagle zawrócił i zbliżał się teraz do nas. Za buickiem nie było żadnego samochodu. Zauważyłam, że Chevrolet wjeżdża na chodnik i kazałam babci przygotować się na wstrząs.

Chevrolet uderzył w buicka, ten uderzył w samochód Morellego, a ten z kolei w wóz, który stal przed nim. Kenny cofnął, wcisnął gaz i znów w nas uderzył.

– No, dość tego – powiedziała babcia. – Za stara już jestem na takie stukanie. W moim wieku kości stają się coraz delikatniejsze. – Wyjęła z torby długi rewolwer kalibru 11 mm, otworzyła drzwi i wygramoliła się na chodnik.

– Zaraz dostaniesz nauczkę – powiedziała mierząc w chevroleta i pociągnęła za spust. Z lufy buchnął płomień, a siła odrzutu była tak wielka, że babcia klapnęła pupą na chodnik.

Kenny wrzucił wsteczny i jechał tyłem aż do skrzyżowania, po czym zawrócił i pognał.

– Jak myślisz, trafiłam go? – dopytywała się babcia.

– Chyba nie – odparłam pomagając jej wstać.