Выбрать главу

– Tak mi przykro – powiedziałam do wdowy. – Czy nie widziała pani babci Mazurowej?

W oczach pani Loosey dostrzegłam przerażenie.

– To Edna tu jest?

– Przywiozłam ją jakieś dziesięć minut temu. Sądziłam, że chce złożyć pani kondolencje.

Pani Loosey położyła rękę na trumnie w obronnym geście.

– Nie widziałam jej.

Zaczęłam ponownie przepychać się przez tłum i dotarłam do sali, gdzie leżał fałszywy brat Roche’a. Z tyłu sali stała grupka ludzi. Sądząc po stopniu zaangażowania, rozmawiali o skandalu z penisem Looseya. Zapytałam, czy ktokolwiek z nich widział babcię Mazurową, ale otrzymałam same negatywne odpowiedzi. Wróciłam do holu. Sprawdziłam w kuchni, w damskiej łazience, na werandzie przy bocznym wejściu. Pytałam wszystkich po drodze.

Nikt nie widział staruszki w wielkim niebieskim płaszczu.

Poczułam dreszcz niepokoju. To niepodobne do babci. Zawsze lubiła być w centrum uwagi. Widziałam, jak wchodziła do budynku, mogłam więc mieć pewność, że znajdowała się w środku… Przynajmniej przez jakiś czas. Nie podejrzewałam, by wyszła na zewnątrz. Nie widziałam jej na dworze, kiedy szukałam miejsca do parkowania. Poza tym nie mogłam sobie wyobrazić, że mogłaby wyjść nie rzuciwszy okiem na pana Looseya.

Weszłam na piętro i zaczęłam myszkować po pomieszczeniach, w których trzymano trumny i akta. Uchyliłam drzwi do biura i zapaliłam światło. Pokój stał pusty. Nikogo nie było również w łazience na górze. Pusty był magazynek z materiałami biurowymi.

Wróciłam do holu i zauważyłam, że Roche gdzieś zniknął. Przy frontowym wejściu stał samotnie Spiro z kwaśną miną.

– Nie mogę nigdzie znaleźć babci Mazurowej – oznajmiłam mu.

– Moje gratulacje.

– Nie bądź taki dowcipny. Martwię się o nią.

– I powinnaś. To wariatka.

– Widziałeś ją?

– Nie. I jest to jedyna miła rzecz, jaka mnie spotkała wciągu dwóch ostatnich dni.

– Może powinnam sprawdzić na zapleczu.

– Tam jej nie ma. Wszystkie pomieszczenia są zamknięte w godzinach odwiedzin.

– Babcia potrafi być bardzo pomysłowa, kiedy się na coś uprze.

– Nawet jeśli udało jej się tam wejść, nie posiedzi długo. Na stole numer jeden leży Fred Dagusto, który nie przedstawia sobą najpiękniejszego widoku. Sto czterdzieści kilo obrzydliwego cielska. Wszędzie tłuszcz, jak okiem sięgnąć. Będę go musiał odchudzić, żeby się zmieścił do trumny.

– Chcę zajrzeć na zaplecze.

Spiro zerknął na zegarek.

– Musisz zaczekać, aż skończą się odwiedziny. Nie mogę zostawić tych wandali bez dozoru. Jak się zejdzie taki wielki tłum, to ludzie zaraz zaczynają sobie wynosić coś na pamiątkę. Trzeba pilnować drzwi, bo ograbią człowieka do cna.

– Nie potrzebuję przewodnika. Daj mi tylko klucz.

– Zapomnij o tym. Nie wpuszczę tam nikogo, kiedy mam na stole nieboszczyka. Po tym, co spotkało Looseya, nie mam zamiaru ryzykować.

– A gdzie Louie?

– Wziął sobie wolne.

Wyszłam na werandę od frontu i popatrzyłam na drugą stronę ulicy. Okna w mieszkaniu, z którego obserwowano zakład Stivy, były ciemne. Roche siedział tam pewnie nasłuchując i obserwując. Może i Morelli tam z nim był. Martwiłam się o babcię Mazurową, ale nie chciałam jeszcze wciągać w to Morellego. Na razie niech lepiej obserwuje budynek.

Wyszłam z werandy i przeszłam do bocznego wyjścia. Zlustrowałam wzrokiem parking i podeszłam do garaży w głębi podwórka. Osłaniając oczy rękoma próbowałam zajrzeć do środka przez przyciemnione szyby. Dostrzegłam tylko lawetę i omal się nie zabiłam potykając się o bagażnik lincolna Spira.

Drzwi do piwnicy były zamknięte, ale otwarto służbowe przejście do kuchni. Weszłam do środka i jeszcze raz zrobiłam obchód domu. Posprawdzałam wszystkie pomieszczenia na zapleczu, ale zgodnie ze słowami Spira były zamknięte na głucho.

Wśliznęłam się do gabinetu Spira i zadzwoniłam z jego telefonu do domu.

– Czy babcia jest może w domu? – zapytałam matkę.

– O Boże! – przeraziła się. – Zgubiłaś babcię. Gdzie jesteś?

– W domu pogrzebowym. Babcia na pewno gdzieś tu jest, ale zwaliły się takie tłumy, że trudno mi ją znaleźć.

– Tu jej w każdym razie nie ma.

– Jeśli się pojawi, zadzwońcie do mnie.

Następnie wykręciłam numer „Leśnika”, wyłuszczyłam problem i poprosiłam o pomoc.

Wróciłam do Spira i ostrzegłam go, że jeśli nie zaprowadzi mnie natychmiast do sali, w której balsamuje nieboszczyków, to wpakuję w niego taką dawkę prądu, że sam tam wyląduje, by poczekać na swoją kolejkę. Widocznie poskutkowało, bo obrócił się na pięcie i szybko minął sale, w których wystawiano zmarłych. Z hukiem otworzył drzwi i kazał mi się pospieszyć.

Zupełnie tak, jak bym miała przemożne pragnienie wpatrywania się we Freda Dagusto.

– Nie ma jej tu – powiedziałam wracając do Spira, który niecierpliwił się przy drzwiach i sokolim wzrokiem wypatrywał podejrzanych wypukłości pod płaszczami wychodzących żałobników. A nuż któryś z nich wyniósłby rolkę papieru toaletowego? Albo dwie.

– No pewnie, że nie ma. Też mi nowina.

– Nie szukałam jeszcze tylko w piwnicy.

– Nie ma jej w piwnicy. Tam też drzwi są zamknięte na klucz. Tak jak i tutaj.

– Mimo wszystko chcę tam zajrzeć.

– Posłuchaj – rzekł Spiro. – Pewnie wyszła z jakąś inną staruchą. Jedzą sobie teraz gdzieś kolację i doprowadzają jakąś biedną kelnerkę do szału.

– Wpuść mnie jeszcze tylko do piwnicy i przysięgam, że więcej nie będę ci zawracać głowy.

– To dopiero miła wiadomość.

Jakiś staruszek klepnął Spira w ramię.

– Jak się miewa Con? Wyszedł już ze szpitala?

– Tak – odparł Spiro odsuwając się od rozmówcy. – Wyszedł. Wraca do pracy w przyszłym tygodniu. Od poniedziałku.

– Pewnie się cieszysz, że wraca.

– Tak, na samą myśl chce mi się skakać z radości.

Spiro przeszedł przez hol mijając grupki ludzi, jednych ignorując, innym kłaniając się w pas. Poszłam za nim w stronę drzwi do piwnicy i czekałam, aż je otworzy. Serce waliło mi jak młotem w obawie przed tym, co mogę tam znaleźć.

Chciałam, żeby Spiro miał rację. Bardzo chciałam, żeby babcia siedziała właśnie gdzieś na kolacji zjedna ze swych przyjaciółek, ale wydawało mi się to mało prawdopodobne.

Gdyby wyprowadzono ją siłą z budynku, zareagowaliby z pewnością Morelli albo Roche. Chyba że wyprowadzono ją tylnym wyjściem. To był słaby punkt ich pola obserwacyjnego. Ale przecież nie polegali tylko na wzroku. Założyli również podsłuch. I jeśli ów podsłuch działa, Morelli i Roche słyszeli, że szukam babci i zaczną robić to, co do nich należy.

Włączyłam światło na schodach i krzyknęłam:

– Babciu?

Gdzieś daleko huczał piec, a z pomieszczeń za moimi plecami dobiegał przyciszony gwar głosów. Na podłodze piwnicy u podnóża schodów pojawiła się mała plamka światła. Zmrużyłam oczy starając się przebić wzrokiem ciemności poza kręgiem światła i nasłuchiwałam, czy nie dobiegną stamtąd jakieś szmery.

Cisza jak makiem zasiał. Ścisnęło mnie w dołku. Ale na dole jednak ktoś był. Czułam to tak wyraźnie, jak oddech Spira na karku.

Kłopot w tym, że ze mnie żaden bohater. Boję się pająków i istot pozaziemskich i czasami nie mogę oprzeć się pokusie, by sprawdzić, czy pod łóżkiem nie czatuje na mnie śliniący się potwór ze szczypcami. Gdybym kiedykolwiek coś takiego zobaczyła, wybiegłabym z krzykiem z mieszkania i nigdy już doń nie powróciła.