Выбрать главу

– Czas ucieka – niecierpliwił się Spiro. – Schodzisz czy nie?

Przetrząsnęłam torebkę w poszukiwaniu rewolweru i zaczęłam schodzić z wyciągniętą bronią. Stephanie Plum, tchórzliwy łowca nagród, zaczęła schodzić powolutku, schodek po schodku, praktycznie po omacku, serce biło jej tak mocno, że czuła jego łomot i pulsowanie w skroniach.

Stanąwszy na ostatnim stopniu sięgnęłam w lewo i pstryknęłam wyłącznikiem. Nie było reakcji.

– Hej, Spiro! – krzyknęłam. – Światło się nie świeci.

Stojąc na górze pochylił się.

– To pewnie bezpiecznik.

– Gdzie jest skrzynka?

– Po prawej, za piecem.

Cholera. Po prawej panowały nieprzeniknione ciemności. Sięgnęłam po latarkę, ale nim zdążyłam wyjąć rękę z torebki, z cienia wynurzył się Kenny. Zadał mi cios z boku i oboje upadliśmy na podłogę. Od uderzenia zabrakło mi tchu, a rewolwer poszybował gdzieś w ciemność poza zasięgiem moich rąk. Próbowałam wstać, ale dostałam cios prosto w klatkę piersiową. Między łopatkami poczułam nacisk kolana, a na szyi dotyk czegoś bardzo ostrego.

– Nie próbuj się, kurwa, ruszać – ostrzegł mnie Kenny. – Jeśli ruszysz się choćby o milimetr, poderżnę ci gardło.

Usłyszałam, jak na górze zamykają się drzwi i Spiro zbiega na dół.

– Kenny? Co ty tu u diabła robisz? Jak się tu dostałeś?

– Przez boczne drzwi. Skorzystałem z klucza, który mi sam dałeś. A jak inaczej bym się tu dostał?

– Nie wiedziałem, że dzisiaj przyjdziesz. Myślałem, że wczoraj schowałeś już cały towar.

– Wróciłem, żeby jeszcze sprawdzić parę rzeczy. Chciałem się tylko upewnić, czy wszystko tu jest.

– Co to ma do cholery znaczyć?

– To, że zaczynasz mnie coraz bardziej denerwować – powiedział Kenny.

– Ja cię denerwuję? A to dobre sobie. To przecież tobie zaczyna odbijać i ja cię niby denerwuję?

– Lepiej uważaj, co mówisz.

– Pozwól, że ci wygarnę, jaka jest różnica między nami – rzekł Spiro. – Dla mnie ta cała sprawa to interes. Zachowuję się jak zawodowiec. Ktoś ukradł trumny, więc wynająłem eksperta, żeby je odnalazł. Nie strzeliłem kumplowi w kolano tylko dlatego, że byłem wkurzony, i nie byłem na tyle głupi, żeby go postrzelić z kradzionej broni i dać się złapać gliniarzowi wracającemu ze służby. Nie jestem też takim świrem, żeby podejrzewać, iż kumple spiskują przeciwko mnie.

Spiro przerwał na chwilę swoją tyradę.

– Nie odbija mi też szajba na widok tej cizi. Wiesz, w czym leży twój problem, Kenny? Ty jak się czegoś czepisz, to nie możesz przestać. Popadasz w obsesję i nie widzisz już potem nic innego. No i zawsze lubisz efekty wizualne. Mogłeś spokojnie pozbyć się Sandemana, ale nie, ty musiałeś mu, kurwa, odciąć stopę.

Kenny zachichotał.

– A wiesz, na czym polega twój problem, Spiro? Że nie potrafisz się zabawić. Ty ciągle grasz rolę śmiertelnie poważnego grabarza. Powinieneś choćby od czasu do czasu przelecieć jakąś cizię, bo inaczej uświerkniesz wśród tych nieboszczyków.

– Zupełnie ci szajba odbiła.

– Ty też nie jesteś najzdrowszy. Sporo czasu przyglądałeś się, jak robię te swoje praktyki, jakoś ci to nie przeszkadzało.

Słyszałam, jak Spiro przesuwa się za moim plecami.

– Stanowczo za dużo gadasz.

– Nie szkodzi. Ta cizia i tak już nikomu nic nie powie. Zniknie razem ze swoją babcią.

– Nie ma sprawy. Tylko nie rób tego tutaj. Nie chcę być w to zamieszany. – Spiro przeszedł przez piwnicę, włączył bezpiecznik i pomieszczenie wypełniło się światłem.

Pod jedną ścianą stało pięć trumien. Pośrodku znajdował się piec i kocioł centralnego ogrzewania. Przy drzwiach widać było stertę skrzynek i pudeł. Nietrudno było się domyślić, co zawierały.

– Nie rozumiem – powiedziałam – po co przywieźliście tutaj ten towar? Con wraca przecież do pracy w poniedziałek. Jak to przed nim ukryjecie?

– Do poniedziałku nie będzie po tym śladu – wyjaśnił Spiro. – Przywieźliśmy wszystko wczoraj, żeby zrobić spis. Sandeman obwoził to w swoim pikapie i sprzedawał broń z paki jak jakieś jabłka czy kapustę. Na szczęście dla nas wypatrzyłaś tę ciężarówkę u Delia. Jeszcze kilka tygodni i Sandeman wszystko by rozprowadził.

– Nie wiem, jak udało wam się to tu wnieść, ale na pewno nie uda wam się tego wywieźć – powiedziałam do Kenny’ego. – Morelli obserwuje budynek.

Kenny prychnął.

– Wywieziemy tak, jak przywieźliśmy. Bryką rzeźnika.

– Na litość boską – odezwał się Spiro. – To nie jest żadna bryka rzeźnika tylko karawan.

– Ach, przepraszam, zapomniałem. – Kenny wstał i szarpnął mnie. – Gliniarze obserwują Spira i ten dom, ale nie zwracają uwagi na karawan i na Louiego Moona. A raczej tego, kogo biorą za Louiego Moona. Można by ubrać małpę w kapelusz, posadzić za przyciemnioną szybą, a gliny i tak by ją wzięły za Louiego Moona. A stary Louie to skarb. Byle dać mu węża i kazać sprzątać, a będzie to robił godzinami. Nawet nie ma pojęcia, co jeździ jego karawanem.

Nieźle. Przebrali Kenny’ego za Louiego Moona, przywieźli karawanem broń i amunicję do domu pogrzebowego, wstawili potem karawan do garażu i teraz wystarczyło tylko przenieść skrzynie z samochodu do piwnicy. A Morelli i Roche niestety nie widzieli drzwi do piwnicy, bo znajdowały się od tyłu. Pewnie też niczego nie słyszeli, bo wątpię, żeby Roche założył tu podsłuch.

– A co z tą starą? – zapytał Spiro.

– Szukała w kuchni herbaty i zobaczyła mnie, jak szedłem przez trawnik.

Twarz Spira stężała.

– Powiedziała komuś o tym?

– Nie. Wybiegła z domu i zaczęła krzyczeć, że dźgnąłem ją w rękę. Mówiła, że powinienem nauczyć się szacunku dla starszych.

O ile mnie wzrok nie mylił, w piwnicy babci nie było. Miałam nadzieję, że oznaczało to, iż Kenny zamknął ją w garażu. Jeśli znajduje się w garażu, to pewnie żyje i nic jej nie jest. Jeśli natomiast wepchnięto ją w jakiś kąt w piwnicy, to zachowywała się stanowczo za cicho.

Nie chciałam nawet dociekać, dlaczego jej nie słychać. Próbowałam zdusić rosnącą we mnie panikę i zastąpić ją jakimiś bardziej konstruktywnymi reakcjami. Chłodna analiza sytuacji nie wchodziła w rachubę. Nie było czasu. Może spróbować ich przechytrzyć? Niestety, to też nie wydawało mi się realne. A może by tak gniew? Czy miałam w sobie dość gniewu? Jak cholera! Wezbrało go we mnie tyle, że ledwie mogłam powstrzymać jego wybuch. Gniew z powodu babci, wszystkich kobiet, którym Mancuso wyrządził kiedyś krzywdę, z powodu policjantów, którzy zginęli od skradzionej amunicji, z powodu tych wszystkich zbezczeszczonych nieboszczyków. Pomna tego wszystkiego roznieciłam w sobie gniew, aż rozgorzał niczym wielka żagiew.

– I co teraz? – zwróciłam się do Kenny’ego. – Co masz zamiar zrobić?

– Musimy cię trochę ochłodzić, dopóki wszyscy nie wyjdą. Potem zobaczymy, w jakim będę nastroju. Mamy do wyboru kilka możliwości, w końcu jesteśmy w zakładzie pogrzebowym. Hej, a może przy wiążemy cię do stołu i zabalsamujemy na żywca? To by był ubaw! – Przycisnął mi czubek noża do karku. – Idź.

– Dokąd?

Wskazał głową.

– Do tamtego kąta.

W kącie stały trumny.

– Do trumien?

Uśmiechnął się i popchnął mnie.

– Na trumny przyjdzie jeszcze czas.

Zmrużyłam oczy i dostrzegłam, że trumny nie były dosunięte do ściany. Za nimi znajdowała się chłodziarka z dwiema szufladami na ciała. Obie szuflady były wsunięte i zamknięte ciężkimi metalowymi drzwiami.

– Będzie ci tam miło i ciemno – powiedział Kenny. – Będziesz miała czas wszystko sobie przemyśleć.