– Rety. W trzech kolorach…
– Zresztą proszę go wypróbować – zachęcała dalej. – Przekona się pani, jakie to łatwe.
Wyszłam przed sklep, wyciągnęłam rękę daleko przed siebie i delikatnie nacisnęłam błyszczący języczek. Nagły podmuch wiatru zmusił mnie do natychmiastowego odwrotu.
– No tak, trzeba również uważać na wiatr – ostrzegła Sunny. – Lepiej niech pani teraz wyjdzie tylnymi drzwiami, przez strzelnicę na zapleczu.
Skwapliwie usłuchałam tej rady, a gdy znalazłam się z powrotem na ulicy, biegiem wskoczyłam do novej i zatrzasnęłam drzwi, zanim choć jedna kropelka „Pewnej Ochrony” zdąży zaatakować mój system nerwowy. Wsunęłam kluczyki do stacyjki, ale nie mogłam opanować drżenia palców. Ciążyła mi świadomość, że przymocowany do nich na łańcuszku kołysze się między moimi kolanami pojemniczek zawierający gaz sprężony pod ciśnieniem prawie 10 atmosfer, co w mojej wyobraźni równało się swoistej bombie chemicznej. Silnik zapalił od razu, ale czerwona lampka znowu zamigotała, jakby znacznie jaśniej. Mam to gdzieś, pomyślałam; zaryzykuję. Na liście moich najważniejszych obecnie problemów olej do samochodu figurował daleko poza pierwszą dziesiątką.
Włączyłam się do ruchu, usilnie powstrzymując się od sprawdzenia we wstecznym lusterku, czy nie wlokę za sobą chmury dymu. Carmen mieszkała zaledwie kilkaset metrów na wschód od ulicy Starka. Nie była to najbezpieczniejsza okolica, ale znałam też znacznie gorsze. Pod wskazanym adresem stał budynek z żółtej cegły, na gwałt domagający się gruntownego czyszczenia. Cztery piętra; bez windy. Na dole niewielki hol wyłożony terakotą. Sanchez mieszkała na pierwszym piętrze. Drzwi nadal były zaklejone policyjnymi plombami. Na tym samym piętrze znajdowały się dwa inne, lokale. Zadzwoniłam do pierwszych drzwi, ale nikt nie odpowiedział. Drugie otworzyła pani Santiago, kobieta około pięćdziesiątki, mówiąca z silnym hiszpańskim akcentem. Na biodrze trzymała niemowlę. Czarne gęste włosy nosiła gładko zaczesane do tyłu. Była ubrana w błękitny bawełniany dres, na nogach miała obszywane futerkiem ciepłe kapcie. Gdzieś z głębi mrocznego mieszkania dolatywał głos spikera z włączonego telewizora. Ponad jej ramieniem dostrzegłam dwie czarne główki starszych dzieci. Przedstawiłam się i wręczyłam kobiecie swoją wizytówkę.
– Nie wiem, co mogłabym jeszcze dodać do wcześniejszych zeznań. Ta Carmen mieszkała tu od niedawna, nikt jej za dobrze nie znał. Zachowywała się spokojnie, przyzwoicie.
– Nie widziała jej pani od czasu tamtego zabójstwa?
– Nie.
– I nie domyśla się pani, gdzie ona może być? U przyjaciół? Może znajomych?
– Nie znałam jej. Nikt jej nie znał. Od policji się dowiedziałam, że pracowała w barze… w „Zakątku” przy ulicy Starka. Może tam czegoś się pani o niej dowie.
– Czy była pani w domu, kiedy zdarzył się ten wypadek?
– Tak. Pamiętam, że mimo późnej pory u Carmen telewizor grał wyjątkowo głośno, jak nigdy przedtem. Potem usłyszałam, że ktoś się dobija do jej drzwi. Nie znałam tego mężczyzny, dopiero później wyszło na jaw, że to policjant. Prawdopodobnie dobijał się tak głośno, ponieważ nikt nie słyszał pukania przez ten ryk telewizora. Wreszcie padły strzały. Wtedy zadzwoniłam na policję. Kiedy odłożyłam słuchawkę i podeszłam do drzwi, usłyszałam gwar głosów i jakieś zamieszanie na korytarzu. Wyjrzałam więc…
– I co?
– Był tam John Kuzack i jeszcze paru sąsiadów. Wie pani, my tu utrzymujemy ze sobą dość bliskie kontakty. Nie należymy do takich, co to udają, że nic nie słyszą i o niczym nie wiedzą. Może właśnie dlatego nie mieszkają tu żadni narkomani. Nigdy przedtem nie zdarzyło się w naszym bloku coś podobnego. Kiedy więc wyjrzałam, John stał nad nieruchomym ciałem tego policjanta. On także wówczas nie wiedział, że to policjant. Zauważył tylko, że ktoś leży martwy w progu mieszkania Carmen, a ten facet stoi z rewolwerem w dłoni, szybko więc przejął sprawy w swoje ręce.
– I co potem?
– Zrobiło się prawdziwe zamieszanie. W korytarzu było strasznie dużo ludzi.
– Widziała pani wśród nich Carmen?
– Nie. Ale panował nielichy tłok. Rozumie pani, wszyscy sąsiedzi chcieli zobaczyć, co się stało. Parę osób próbowało ratować postrzelonego, ale na nic to się zdało. Był już martwy.
– Według państwa zeznań w mieszkaniu Carmen przebywało w tym czasie dwóch mężczyzn. Czy widziała pani tego drugiego człowieka?
– Tylko przez chwilę. Nigdy przedtem go nie widywałam. Chudy, kościsty, o czarnych włosach i ciemnej cerze, koło trzydziestki. Miał zdeformowaną twarz, nos całkiem spłaszczony, jakby dostał silny cios patelnią. Właśnie z tego powodu go zapamiętałam.
– I co się z nim stało?
Kobieta wzruszyła ramionami.
– Nie wiem. Chyba po prostu wyszedł, tak jak Carmen.
– W takim razie spróbuję porozmawiać z Johnem Kuzackiem.
– Mieszka pod 4B. Powinien być teraz w domu, właśnie szuka sobie nowej pracy.
Podziękowałam pani Santiago i powoli ruszyłam na drugie piętro, zachodząc w głowę, jak wygląda mężczyzna, który jednym ciosem zdołał ogłuszyć Joego Morelliego. Zapukałam do drzwi oznaczonych numerem 4B, ale nikt nie odpowiedział. Zapukałam po raz drugi, mocniej, aż zabolały mnie kostki. Drzwi otworzyły się gwałtownie i w jednej chwili uzyskałam odpowiedź na swoje pytanie: „Cóż to za mężczyzna?” John Kuzack musiał mieć ze 195 centymetrów wzrostu i ważył jakieś 110 kilogramów. Długie siwiejące włosy nosił zebrane z tyłu w mały kucyk, a pośrodku czoła miał wytatuowaną maleńką kołatkę. W jednym ręku trzymał gazetę z programem telewizyjnym, w drugim zaś puszkę piwa. W jego mieszkaniu unosiła się intensywna woń kwaśnego potu. Pewnie weteran z Wietnamu, przemknęło mi przez myśl, komandos.
– John Kuzack?
Zmierzył mnie zaciekawionym spojrzeniem.
– Tak. O co chodzi?
– Prowadzę poszukiwania Joego Morelliego. Czy mógłby mi pan odpowiedzieć na parę pytań dotyczących Carmen Sanchez?
– Jest pani z policji?
– Nie, pracuję na zlecenie Vincenta Pluma, który poręczył kaucję za Morelliego.
– No cóż, niezbyt dobrze znałem Carmen Sanchez – mruknął. – Widywałem ją od czasu do czasu, mówiliśmy sobie „dzień dobry” i to wszystko. Sprawiała wrażenie dosyć sympatycznej. Tamtego dnia wracałem właśnie do domu, kiedy na schodach usłyszałem strzały.
– Pani Santiago z pierwszego piętra powiedziała mi, że to pan ogłuszył zabójcę.
– Owszem. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że jest policjantem. Widziałem tylko człowieka, który stał w otwartych drzwiach mieszkania, z dymiącym rewolwerem w dłoni. Zaraz zbiegli się sąsiedzi, a on stanowczym tonem rozkazał wszystkim się cofnąć. Uznałem, że trzeba wkroczyć do akcji, i walnąłem go w łeb opakowaniem sześciu butelek piwa, które trzymałem w ręku.
Omal nie wybuchnęłam gromkim śmiechem. W raporcie policyjnym zapisano, że Morelli został ogłuszony tępym narzędziem, nigdzie nie wzmiankowano, że chodziło o opakowanie sześciu butelek piwa.
– Zachował się pan bardzo odważnie.
Kuzack uśmiechnął się szeroko.
– Skąd! Odwaga nie ma tu nic do rzeczy. Po prostu nie cierpię, jak mi się rozkazuje.
– A nie wie pan, co się stało z Carmen?
– Nie. Prawdopodobnie wymknęła się jakoś w tym zamieszaniu.
– I nie widział jej pan od tamtego czasu?
– Nie.
– A co z tym drugim mężczyzną, który przebywał w mieszkaniu? Pani Santiago zeznała, że miał całkiem spłaszczony nos…
– Owszem, ja też go widziałem przez chwilę, ale nic więcej nie umiem powiedzieć.
– Czy rozpoznałby pan tego człowieka?
– Chyba tak.
– Jak pan sądzi, czy jeszcze ktoś z mieszkańców widział tego świadka i mógłby coś o nim powiedzieć?