Выбрать главу

– Jak pamiętam, to chyba tylko Edleman zdążył mu się lepiej przyjrzeć.

– Gdzie on mieszka?

– Niestety, już tu nie mieszka. W ubiegłym tygodniu zginął w wypadku samochodowym. Przechodził przez ulicę na wprost naszego budynku. Sprawca zbiegł z miejsca zdarzenia. Nie było świadków.

Poczułam nagle znajome ściskanie w dołku.

– Czy pańskim zdaniem śmierć Edlemana może mieć coś wspólnego z zabójstwem Kuleszy?

– Nie umiem tego powiedzieć.

Podziękowałam uprzejmie Kuzackowi i powoli ruszyłam schodami na dół. Niemal w głowie mi szumiało od usłyszanej nowiny.

Dochodziło południe i zrobiło się bardzo gorąco. Tego ranka znowu włożyłam garsonkę i buty na obcasie, żeby sprawiać wrażenie osoby godnej szacunku i zaufania. Zostawiłam samochód na parkingu przed domem ze wszystkimi szybami opuszczonymi, mając w głębi duszy nadzieję, że ktoś go ukradnie. Ale nikt się nie skusił. Chcąc, nie chcąc, usiadłam za kierownicą i dojadłam resztki suszonych fig wykradzionych z zapasów mamy. Niewiele się dowiedziałam o Carmen od jej sąsiadów, ale przynajmniej nie zostałam zaatakowana czy zrzucona ze schodów.

Następnym punktem mojego planu była wizyta w mieszkaniu Morelliego.

Rozdział 5

Przedtem jednak zadzwoniłam do „Leśnika” i poprosiłam go o pomoc, gdyż bałam się samotnie włamywać do mieszkania Joego. Kiedy skręciłam na parking, Manoso już tam czekał. Był ubrany całkiem na czarno, w obcisłą bawełnianą koszulkę i spodnie od dresu. Stał w niedbałej pozie, oparty ramieniem o dach czarnego mercedesa, zaopatrzonego w tyle anten, że z auta dałoby się chyba nawiązać łączność z Marsem. Dojechałam na drugi koniec parkingu, żeby dym z kikuta rury wydechowej nie zmatowił wypolerowanej do połysku karoserii jego auta.

– To twój wóz? – spytałam z daleka, jakby poza „Leśnika” nie była jeszcze dla mnie wystarczającym dowodem.

– Owszem. Los okazał się dla mnie łaskawy.

Obrzucił uważnym spojrzeniem drzwi novej.

– Ładne obrazki. Czyżbyś ostatnio zostawiała samochód na ulicy Starka?

– Zgadza się. W dodatku ukradli mi radio.

Zaśmiał się rubasznie.

– To miłe, że postanowiłaś mieć swój udział w działalności charytatywnej na rzecz ubogich.

– Mogłabym w ramach tej działalności poświęcić nawet cały samochód, ale jakoś nikt się nie chce na niego połakomić.

– Jasne. To, że ktoś jest stuknięty, nie oznacza wcale, że zgłupiał do reszty. – Ruchem głowy wskazał mieszkanie Morelliego. – Wygląda na to, że gospodarza nie ma w domu, więc pewnie będziemy musieli zrobić małe rozpoznanie terenu.

– Czy to legalne?

– Nic podobnego, ale to my mamy prawo po naszej stronie, skarbie. Łowcy nagród nie muszą się kurczowo trzymać przepisów. Nie potrzebujemy nawet nakazu rewizji.

Szybko zapiął swój czarny pas z grubego nylonu i wsunął wielkiego glocka kalibru 9 mm do kabury. Wsadził za pas kajdanki i płynnym ruchem narzucił tę samą czarną kamizelkę, którą miał na sobie podczas naszego pierwszego spotkania w kawiarni.

– Nie sądzę, żebyśmy się natknęli na Morelliego – rzekł – ale nigdy nic nie wiadomo, trzeba być zawsze przygotowanym.

Przyszło mi do głowy, że powinnam przedsięwziąć podobne środki ostrożności, ale jakoś nie mogłam sobie wyobrazić kolby rewolweru wystającej mi zza paska spódnicy. Zresztą i tak nie miałoby to większego znaczenia, gdyż Joe zdążył się już przekonać, że nie umiem wymierzyć do niego z broni.

Śmiało poszliśmy galerią do drzwi mieszkania Morelliego. „Leśnik” zapukał głośno i przez chwilę czekał na odpowiedź.

– Czy jest tu ktoś? – zawołał.

Ale nikt się nie odzywał.

– I co teraz? – spytałam. – Zamierzasz wyważyć kopniakiem drzwi?

– Nic podobnego. Takie rzeczy pokazują tylko na filmach. W rzeczywistości bardzo łatwo mógłbym sobie złamać nogę.

– To co? Użyjesz jakiegoś wytrycha? A może wystarczy karta kredytowa?

„Leśnik” z uśmiechem pokręcił głową.

– Ty naprawdę oglądasz zbyt dużo filmów w telewizji. – Wyjął z kieszeni klucz i włożył go do zamka. – Zamiast bezczynnie czekać na ciebie, po prostu poszedłem do dozorcy i wziąłem od niego klucze.

Mieszkanie Morelliego składało się z saloniku połączonego z jadalnią, kuchni, łazienki i sypialni. Wewnątrz panował porządek, umeblowanie było dość skromne. Niewielki prostokątny stół, cztery krzesła z wyściełanymi oparciami, duża i miękka kanapa, stolik kawiarniany i samotny głęboki fotel. W kącie saloniku stała olbrzymia, kosztowna wieża stereo, a w sypialni mały, przenośny telewizor.

Wspólnie z „Leśnikiem” przeszukaliśmy kuchnię, wypatrując notatnika z adresami. Dokładnie przejrzeliśmy stosik rachunków leżących obok tostera.

W wyobraźni widziałam, jak Morelli wraca do tego domu po pracy, rzuca klucze na stół kuchenny, zdejmuje buty i zaczyna przeglądać korespondencję. Aż przeszył mnie dreszcz, kiedy uzmysłowiłam sobie nagle, że Joe prawdopodobnie wyląduje za kratkami i nie będzie już miał okazji wkraczać do swego mieszkania. Przecież z zimną krwią zastrzelił człowieka, zatem groził mu nawet wyrok śmierci. Wydawało mi się to koszmarną głupotą. Jak mógł zachować się aż tak lekkomyślnie? Co go popchnęło do ostateczności? Dlaczego w ogóle ludzie popełniają tak przerażające czyny?

– Nie znajdziemy tu niczego ciekawego – oznajmił „Leśnik”, uruchamiając automatyczną sekretarkę podłączoną do aparatu telefonicznego.

– Cześć, napaleńcu! – zawołał utrwalony na taśmie kobiecy głos. – Tu Carlene. Zadzwoń do mnie.

Cichy trzask obwieścił, że połączenie zostało przerwane.

– Josephie Anthony Morelli – rozbrzmiał inny, stanowczy głos kobiecy. – Mówi twoja matka. Jesteś tam? Halo! Halo!

Kolejny trzask. Dalej była cisza, nikt więcej nie zostawił wiadomości. Manoso odwrócił urządzenie i pokazał mi wybity pod spodem kod dostępu do pamięci automatycznej sekretarki.

– Zapisz sobie ten numer, będziesz mogła przez telefon sprawdzić, czy ktoś nie zostawił dla niego jakiejś wiadomości. Może tą drogą uda ci się złapać trop.

Przeszliśmy do sypialni. „Leśnik” zaczął wysuwać szuflady regału, przekartkowywać książki oraz czasopisma i oglądać fotografie stojące na nocnym stoliku. Były to zdjęcia rodzinne, żadne z nich nie przedstawiało Carmen, nie miały więc dla nas znaczenia. Okazało się też, że większość szuflad w regale świeci pustkami. Joe zabrał prawie wszystkie swoje ubrania. To był zły znak. W głębi ducha liczyłam na to, iż jego bielizna czy skarpetki pomogą złapać jakiś trop.

Wreszcie wróciliśmy do kuchni.

– Mieszkanie zostało wyczyszczone – oznajmił „Leśnik”. – Nie znajdziesz tu żadnej wskazówki co do obecnego miejsca pobytu Morelliego. W dodatku wątpię, żeby jeszcze kiedykolwiek tu wrócił. Wygląda na to, że zdążył zgarnąć wszystko, czego będzie potrzebował. – Z haczyka przy drzwiach zdjął pęk kluczy, wręczył mi je i dodał: – Weź je. Nie będziesz się musiała tłumaczyć dozorcy, gdybyś chciała jeszcze raz tu wejść.

Zamknęliśmy za sobą mieszkanie i „Leśnik” wsunął pożyczony klucz w szczelinę w drzwiach dozorcy. Usiadł za kierownicą mercedesa, włożył lustrzane ciemne okulary, rozsunął składany dach wozu, puścił z kasety głośną, dudniącą muzykę i wyjechał z parkingu z takim impetem, jak Batman wyruszający na podbój świata.

Pożegnałam go ciężkim westchnieniem, z ukosa łypiąc okiem na moją nova. Pod autem stała kałuża wyciekającego oleju. Zaraz za nią dumnie błyszczał w promieniach słońca czerwono-złoty jeep cherokee Morelliego. Mimowolnie spojrzałam na trzymane w dłoni klucze. Na wspólnym kółku były przymocowane również kluczyki od samochodu. Szybko zdecydowałam, że nie stanie się nic złego, jeśli sprawdzę także auto poszukiwanego. Bez wahania otworzyłam drzwi i zajrzałam do środka. W nowym jeepie czuć jeszcze było wyraźnie zapach lakieru i tapicerki. Na desce rozdzielczej nie znalazłoby się chyba ani odrobiny kurzu, gumowe wycieraczki na podłodze były starannie odkurzone i wyczyszczone, na czerwonym skaju siedzeń nie dostrzegłam nawet jednej plamki. Wóz miał pięciobiegową skrzynię, przełączanie napędu na cztery koła i silnik takiej mocy, że nawet laika wprawiał w zachwyt. Ponadto był wyposażony w klimatyzator, stereofoniczne radio z odtwarzaczem kaset, dwuzakresową krótkofalówkę policyjną, telefon komórkowy i odbiornik CB. Naprawdę robił olbrzymie wrażenie. W dodatku należał do Morelliego. Nie ulegało wątpliwości, że to niesprawiedliwe, aby zabójca jeździł takim cackiem, podczas gdy ja muszę się zadowolić starym gruchotem.