Zaraz też pomyślałam, że skoro już siedzę w jeepie, to powinnam przynajmniej uruchomić silnik. Przecież to szkoda, by taki piękny wóz stał i niszczał pod gołym niebem. Naprawdę szkoda. Zaczerpnęłam głęboko powietrza i powoli wsunęłam się za kierownicę. Ustawiłam sobie fotel i pochyliłam wsteczne lusterko, po czym ułożyłam dłonie na kierownicy, przymierzając się do prowadzenia takiego cacka. Przekonywałam siebie w duchu, że na pewno bym szybko odnalazła Morelliego, gdybym miała taki samochód. Nie byłam przecież głupia, a bardzo mi zależało na wykonaniu tego zlecenia. W gruncie rzeczy najbardziej potrzebowałam dobrego auta. Zaczęłam się zastanawiać, czy umiałabym je prowadzić. Może warto by było spróbować, zrobić jedną rundę wokół budynku? A może jeszcze lepiej pożyczyć wóz na dwa lub trzy dni i porządnie go przetestować?
Dość tego, nie będę się sama oszukiwać, pomyślałam w końcu. Przecież to jasne, że chodzi mi po głowie, aby ukraść samochód Morelliego. A raczej nie ukraść, tylko zarekwirować, poprawiłam się szybko. Ostatecznie byłam łowcą nagród, toteż miałam prawo w wyjątkowych okolicznościach zarekwirować czyjeś auto. Pospiesznie obejrzałam się na moją nova i doszłam do oczywistego wniosku, że te okoliczności są wyjątkowe.
W dodatku zabranie samochodu Joego stwarzało raczej dogodną sytuację, nie miałam bowiem wątpliwości, że jemu się to nie spodoba. A gdyby się wkurzył dostatecznie mocno, może wówczas popełniłby jakieś głupstwo, ułatwiając mi tym samym zadanie.
Przekręciłam kluczyk w stacyjce, usiłując nie zwracać uwagi na to, że serce wali mi jak oszalałe. Tajemnica sukcesu w tym zawodzie polega na wyczuciu odpowiedniej chwili, utwierdzałam się w myślach. Elastyczność działania, szybkość w podejmowaniu decyzji i pomysłowość to niezbędne atrybuty. Nie zaszkodziłoby jeszcze mieć jaja.
Kilkakrotnie odetchnęłam głęboko i włączyłam pierwszy bieg w moim pierwszym w życiu kradzionym samochodzie. Na ten dzień przewidziałam jeszcze wizytę w barze „Zakątek”, gdzie pracowała Carmen Sanchez. Podejrzany lokal mieścił się przy ulicy Starka, dwie przecznice od sali treningowej w kierunku rzeki. Przez chwilę jeszcze rozważałam, czy nie pojechać do domu i nie przebrać się w coś wygodniejszego, postanowiłam jednak zostać w garsonce. Nie miało to większego znaczenia, skoro nie zamierzałam się bratać ze stałymi bywalcami tej spelunki.
Znalazłam wolne miejsce przy krawężniku kilkadziesiąt metrów od baru. Starannie zamknęłam wóz i przeszłam kawałek, lecz tylko po to, by się przekonać, że lokal jest nieczynny. Drzwi blokowała ciężka żelazna sztaba, wszystkie okna były szczelnie zasłonięte. Nikt sobie nie zadał trudu, aby wywiesić kartkę z jakimś wyjaśnieniem. Nawet specjalnie mnie to nie rozczarowało. Po wydarzeniach na sali gimnastycznej nie miałam wielkiej ochoty na zawieranie bliższej znajomości z kolejnymi mieszkańcami tej dzielnicy. Pospiesznie wróciłam do jeepa i powoli przejechałam aż do końca ulicy Starka, mając nadzieję, że dojrzę gdzieś Morelliego. Potem zawróciłam i pojechałam z powrotem. Kiedy zaś po raz piąty mijałam salę treningową, ogarnęło mnie znużenie, w dodatku kończyła się benzyna. Zatrzymałam samochód i przeszukałam skrytkę w desce rozdzielczej, lecz nie znalazłam niczego ciekawego. Byłam w kropce. Nie miałam ani paliwa, ani pieniędzy, ani karty kredytowej.
Doszłam do wniosku, że jeśli chcę dalej prowadzić poszukiwania, muszę zdobyć forsę na podstawowe wydatki. Nie mogłam dłużej żyć, ssąc łapę jak wygłodniały niedźwiedź. Jedyne rozwiązanie tego problemu widziałam w kolejnej rozmowie z Vinniem. Musiałam uzyskać od niego jakąś zaliczkę. Kiedy zatrzymały mnie czerwone światła przed skrzyżowaniem, wykorzystałam wolny czas na dokładne obejrzenie telefonu komórkowego. Włączyłam aparat i na wyświetlaczu ukazał się jego numer. Przynajmniej ta jedna rzecz była pozytywna. Mogłam zapomnieć o skrupułach. Skoro odważyłam się ukraść samochód Morelliego, równie dobrze mogłam też obciążyć jego rachunek telefoniczny.
Zadzwoniłam do biura kuzyna. Odebrała Connie.
– Czy Vinnie jest u siebie? – zapytałam.
– Owszem. I pewnie będzie tu siedział przez całe popołudnie.
– Wpadnę tam za jakieś dziesięć minut. Muszę z nim porozmawiać.
– Znalazłaś Morelliego?
– Nie. Na razie skonfiskowałam jego samochód.
– Ze składanym dachem?
Pospiesznie zerknęłam do góry.
– Nie.
– Szkoda – mruknęła Connie.
Skręciłam w szeroką aleję Southard, ustalając w myślach następne posunięcia. Powinnam zdobyć tyle pieniędzy, żeby mi starczyło przynajmniej na dwa tygodnie. A jeśli zamierzałam wykorzystać ten samochód jako przynętę na Morelliego, to warto by też zainwestować w jakieś urządzenie alarmowe. Przecież nie mogłam obserwować jeepa przez dwadzieścia cztery godziny na dobę, nie mogłam ryzykować, że Joe mi go po prostu odbierze, kiedy będę spała, siedziała w toalecie czy robiła zakupy.
Próbowałam oszacować wielkość potrzebnej zaliczki, kiedy niespodziewanie zaterkotał telefon. Byłam do tego stopnia zaskoczona, że omal nie wjechałam na chodnik. Poczułam się tak, jakbym została przyłapana na podsłuchiwaniu, wymyślaniu obrzydliwych kłamstw czy też siedziała na klozecie, podczas gdy walą się ściany łazienki. Z trudem opanowałam irracjonalną chęć zatrzymania samochodu w pierwszym lepszym dogodnym miejscu i rzucenia się do panicznej ucieczki.
Zwolniłam i sięgnęłam po aparat.
– Słucham.
Przez chwilę panowała cisza, wreszcie kobiecy głos zażądał stanowczo:
– Chcę rozmawiać z Josephem Morellim.
No i masz babo placek. Od razu rozpoznałam głos starszej pani Morelli, matki Joego. Jakby mi brakowało innych zmartwień.
– Joego tu nie ma.
– A kto mówi?
– Jestem jego przyjaciółką. Poprosił mnie, bym się zaopiekowała jego samochodem na jakiś czas.
– Kłamiesz! – rzekła ostro kobieta. – To ty, Stephanie Plum. Wcale nie tak trudno cię poznać po głosie. Czy możesz mi wyjaśnić, co robisz w samochodzie Josepha?
Chyba nikt nie potrafi aż tak dobitnie okazywać swej pogardy, jak pani Morelli. Gdybym w podobnej sytuacji rozmawiała z kimś innym, pewnie zaczęłabym się tłumaczyć i przepraszać, ale matka Joego należała do tych osób, które wzbudzały we mnie bezpodstawny lęk.
– Halo! – zawołałam. – Nic nie słyszę. Halo! Halo!
Szybko wyłączyłam aparat i odwiesiłam go na miejsce.
– Brawo, Steph – pochwaliłam się na głos. – To było naprawdę dobre. Wykazałaś się profesjonalną pomysłowością i znakomitym refleksem.
Zaparkowałam wóz i ruszyłam energicznym krokiem do biura Vinniego. Układałam w myślach zdania, czując zarazem, że krew zaczyna mi krążyć szybciej, jakbym zyskała dodatkowe siły. Wkroczyłam do środka z dumnie uniesioną głową, jak prawdziwa gwiazda, dałam Connie znak kciukiem uniesionym ku górze, po czym weszłam do gabinetu kuzyna. Siedział zgarbiony nad biurkiem, uważnie przeglądając program wyścigów konnych.