– Nadeszły wreszcie lepsze czasy, Rex – powiedziałam, wkładając mu do klatki spory kawałek jabłka. – Od tej pory możesz codziennie liczyć na świeże jabłka i brokuły.
W supermarkecie kupiłam także plan miasta, rozpostarłam go na kuchennym stole, zanim usiadłam do obiadu. Postanowiłam jutro z samego rana podjąć metodyczne poszukiwania niebieskiej furgonetki. Najpierw trzeba było zlustrować całe otoczenie sali treningowej oraz sąsiedztwo domu, w którym mieszkał Ramirez. Sięgnęłam po książkę telefoniczną, lecz znalazłam w niej aż dwudziestu trzech Ramirezów. Dwóch miało na imię Benito, przy trzech innych nazwiskach umieszczono tylko inicjał imienia, B. Zadzwoniłam pod pierwszy wyszczególniony numer i po czwartym sygnale odezwała się jakaś kobieta. W tle było słychać donośny płacz dziecka.
– Czy to mieszkanie Benito Ramireza, tego słynnego boksera? – zapytałam.
Kobieta odpowiedziała ostro kilka słów po hiszpańsku. Przeprosiłam ją za kłopot i przerwałam połączenie. Drugi Benito osobiście odebrał telefon, ale także nie był to ten Ramirez, którego szukałam. Zaczęłam więc dzwonić do wszystkich o imieniu zaczynającym się na B, lecz nikt nie podnosił słuchawki. Zrezygnowałam, nie chciało mi się sprawdzać pozostałych osiemnastu abonentów. W głębi serca poczułam ulgę, że nie znalazłam tego łobuza. Nie miałam pojęcia, co mogłabym mu powiedzieć. Zapewne szybko odłożyłabym słuchawkę. Ostatecznie chciałam tylko poznać jego adres. Dopiero teraz uświadomiłam sobie z pełną mocą, że na samo wspomnienie o Ramirezie włosy mi się zaczynają jeżyć na karku. Mogłam jeszcze podjąć obserwację sali gimnastycznej i pojechać za nim, kiedy wyjdzie po zakończonym treningu, ale nowiutki czerwony jeep zanadto rzucałby się w oczy. Przyszło mi na myśl, żeby zwrócić się o pomoc do Ediego. Policjanci nie powinni mieć większych kłopotów ze zdobyciem czyjegoś adresu. Jęłam się zastanawiać, czy znam jeszcze kogoś, kto mógłby mi w tym pomóc. Marilyn Truro pracowała w wydziale drogowym urzędu miejskiego. Gdybym znała numer rejestracyjny samochodu Ramireza, z pewnością odszukałaby jego adres. Przyszło mi też do głowy, żeby zadzwonić do nadzorcy sali treningowej, ale ten pomysł niezbyt mi się spodobał. Nie chciałam wzbudzać niczyich podejrzeń.
W końcu jednak pomyślałam, że nie ma się czego obawiać. Postanowiłam zaryzykować. Wcześniej wyrwałam z książki telefonicznej stronę, na której znajdował się adres sali, toteż teraz musiałam zadzwonić do informacji. Pospiesznie wybrałam podyktowany numer. W słuchawce odezwał się męski głos. Powiedziałam, że jestem umówiona na spotkanie z Benito Ramirezem, lecz zgubiłam kartkę z jego adresem.
– Już pani mówię – odparł szybko mężczyzna. – Benito mieszka przy ulicy Polkpod numerem trzysta dwadzieścia. Nie pamiętam numeru mieszkania, ale to na pierwszym piętrze od podwórza. Na drzwiach jest tabliczka z nazwiskiem, więc powinna pani trafić bez kłopotu.
– Dziękuję. Jestem panu niezmiernie wdzięczna.
Odsunęłam od siebie aparat telefoniczny i odszukałam ulicę Polk na planie miasta. Okazało się, że biegnie skrajem starej części śródmieścia, równolegle do ulicy Starka. Zaznaczyłam ją żółtym markerem. Miałam więc teraz dwa miejsca, w których należało szukać niebieskiej furgonetki. Mogłam zaparkować jeepa w pewnej odległości i przejść kawałek pieszo, uważnie rozglądając się po okolicznych podwórkach i placach za garażami. Postanowiłam zrobić to z samego rana, a gdyby moje poszukiwania nie przyniosły efektu, należałoby się skupić na kolejnej sprawie, żeby znowu zdobyć trochę grosza na życie.
Dwukrotnie sprawdziłam wszystkie okna, by mieć pewność, że są dokładnie zamknięte, po czym zaciągnęłam zasłony. Zamierzałam wziąć prysznic i pójść wcześniej do łóżka, nie narażając się już na niespodziewane odwiedziny jakichkolwiek gości.
Zrobiłam porządki w sypialni, starając się nie zwracać uwagi na pustki w pokoju, ciemniejsze prostokąty na ścianach i wyraźnie odciśnięte ślady mebli na dywanie. Wysokie honorarium za odstawienie Morelliego do aresztu miało być dopiero pierwszym krokiem na długiej drodze ku normalizacji mojego życia. Niestety, potrzeby miałam ogromne. Przemknęło mi przez myśl, żeby znowu zacząć szukać stałej pracy w swoim zawodzie.
Szybko jednak doszłam do wniosku, że nie warto się dłużej oszukiwać. Naprawdę odwiedziłam wcześniej wszelkie możliwe miejsca zatrudnienia.
Mogłam na dłużej wcielić się w rolę agenta dochodzeniowego, lecz zdążyłam się już przekonać, jak bardzo ryzykowna jest ta robota. W najgorszym razie… Nie, postanowiłam w ogóle nie brać pod uwagę najgorszych sytuacji. Wolałam się już przyzwyczajać do gróźb i powszechnej pogardy, oswajać z możliwością gwałtu, zranienia czy nawet śmierci, a także z koniecznością zmiany sposobu myślenia, bo nigdy dotąd nawet sobie nie wyobrażałam, że mogę pracować i zarabiać na własną rękę. Zdawałam sobie sprawę, iż będę musiała wiele się nauczyć z zakresu samoobrony oraz władania bronią i poznać różne policyjne metody dokonywania aresztowań i odstawiania poszukiwanych do aresztu. Nie miałam najmniejszego zamiaru upodabniać się do „Terminatora”, ale głupotą byłoby dalsze działanie w stylu Elmera Fudda. Gdybym miała telewizor, chętnie obejrzałabym po raz kolejny takie filmy, jak chociażby „Cagney i Lacey”.
Przypomniałam sobie w końcu, że miałam porozmawiać z dozorcą, Dillonem Ruddickiem, na temat założenia drugiej zasuwy do drzwi wejściowych. Postanowiłam teraz zejść do niego. Stosunki między nami układały się nieźle, może dlatego, że oboje z Dillonem należeliśmy do tej mniejszości wśród mieszkańców budynku, która nie musi przeznaczać jednej szafki kuchennej na leki hamujące procesy starzenia. Dillon chyba nie miał żadnego wykształcenia, ledwie potrafił czytać, ale ze śrubokrętem czy młotkiem w dłoni przeistaczał się w prawdziwego geniusza. Mieszkał w suterenie, gdzie prawie wcale nie docierało światło słoneczne, a korytarz piwniczny przed swoimi drzwiami wyłożył grubym chodnikiem. Zewsząd docierały tam przeróżne odgłosy, trzaski i bulgoty z wymienników ciepła bądź nieustanny szum wody w rurach, ale on utrzymywał, że jemu to nie przeszkadza, że czuje się tak, jakby mieszkał nad morzem.
– Cześć, Dillon – powiedziałam, kiedy otworzył mi drzwi. – Jak leci?
– Wszystko w porządku, nie narzekam. W czym mogę pomóc?
– Niepokoi mnie rosnąca przestępczość. Zastanawiałam się właśnie, czy nie byłoby dobrze zaopatrzyć drzwi wejściowych w drugą zasuwkę.
– To rozsądne – odparł. – Nigdy za wiele przezorności. Właśnie montowałem dodatkowy zamek u pani Luger. Podobno kilka dni temu wieczorem jakiś potężnie zbudowany typek wydzierał się na korytarzu pierwszego piętra. Pani Luger mówiła, że przeżyła chwile grozy. Ty pewnie też to słyszałaś, mieszkasz przecież prawie obok niej.
Z trudem przełknęłam ślinę. Aż za dobrze wiedziałam, o jakim „potężnie zbudowanym typku” mówiła pani Dilłon.
– Jutro postaram się kupić jakąś porządną zasuwę dla ciebie. A teraz może napiłabyś się ze mną piwa?
– Wiesz, że zawsze chętnie przyjmuję takie propozycje.
Dillon otworzył drugą butelkę, postawił na stoliku puszkę solonych orzeszków i oboje rozsiedliśmy się wygodnie na jego kanapie.
Ustawiłam budzik na ósmą, lecz o siódmej byłam już na nogach, pchana nadzieją na odnalezienie niebieskiej furgonetki. Wzięłam prysznic i poświęciłam trochę czasu na ułożenie włosów, podsuszając żel strumieniem gorącego powietrza z suszarki. Spryskałam je nawet nieco lakierem. Kiedy skończyłam, moja fryzura wyglądała mniej więcej tak, jak u rozczochranej Cher. To jedna z moich ulubionych aktorek, która wygląda cudownie nawet wtedy, kiedy jest rozczochrana. Nie byłam zbyt szczęśliwa, gdy się okazało, że została mi już tylko jedna czysta para dżinsowych szortów, ale dobrałam do nich obcisły stanik z wąziutkimi ramiączkami i głęboko wyciętymi miseczkami, po czym włożyłam bardzo obszerną czerwoną bluzkę z szerokim elastycznym golfowym kołnierzem, żeby zasłaniał mi kark od słońca. W doskonałym nastroju ciasno zawiązałam sportowe buty i zrolowałam brzegi białych skarpetek.