Wyprowadziłam novą z placu i pojechałam prosto do biura Vinniego. Skręciłam na parking na rogu Hamilton i Olden, a wyjmując kluczyki ze stacyjki, błagałam w duchu tego grata, żeby się nie rozsypał w miejscu publicznym. Zaraz jednak zaczęłam się modlić, żeby przypadkiem nie natknąć się na kogoś znajomego. Szybko wysiadłam i niemal biegiem pokonałam drogę do przeszklonych drzwi, obok których w witrynie duży biało-niebieski napis głosił: „Vincent Plum, Firma Poręczycielska”. Poniżej, mniejszymi literami, obiecywano całodobowe usługi na terenie wszystkich stanów. W biurze, ulokowanym między pralnią chemiczną „Troskliwa Opieka” a barem szybkiej obsługi „U Fiorellego”, Vincent Plum oferował swe usługi drobnym przestępcom – awanturnikom i rozrabiakom, facetom obwinionym o znęcanie się nad żoną, zakłócanie porządku, kradzież samochodu, prowadzenie po pijanemu czy napad na sklep. Firma zajmowała dwa skromne pomieszczenia o ścianach wyłożonych tanią orzechową boazerią i z brązową wykładziną dywanową na podłodze. Pod ścianą sekretariatu przyciągała wzrok modna duńska kanapa obita brunatnym skajem. W rogu pokoju stało metalowe biurko z plastikowym blatem, na nim nowoczesny wielofunkcyjny aparat telefoniczny oraz terminal komputerowy.
Sekretarka Vinniego siedziała nisko pochylona nad jakimiś dokumentami, nawet nie podniosła głowy.
– Czym mogę służyć? – zapytała.
– Nazywam się Stephanie Plum, chciałam porozmawiać z moim kuzynem, Vinniem.
– Stephanie! – Kobieta błyskawicznie się wyprostowała. – Nazywam się Connie Rosolli. Moja młodsza siostra, Tina, chodziła z tobą do jednej klasy. Matko Boska… Mam nadzieję, że nie musisz płacić kaucji w sądzie.
Od razu ją rozpoznałam, zresztą była podobna do Tiny, tylko trochę grubsza, bardziej okrągła na twarzy. Miała kruczoczarne, grubo polakierowane włosy, gładką oliwkową cerę i delikatny meszek na górnej wardze.
– Nie. Jedyna rzecz, którą naprawdę muszę, to jak najszybciej zdobyć jakieś pieniądze – odparłam. – Podobno Vinnie poszukuje kogoś do pracy biurowej.
– Wczoraj już przyjęliśmy dziewczynę. Między nami mówiąc, nie masz czego żałować. To paskudna robota. Za minimalną stawkę musiałabyć po całych dniach skakać przed regałem z dokumentami. W mojej ocenie, jeśli już się godzisz spędzać po parę godzin na klęczkach, to lepiej znajdź pracodawcę, który lepiej za to płaci.
– Po raz ostatni spędziłam parę godzin na klęczkach jakieś dwa lata temu, kiedy wypadły mi szkła kontaktowe.
– Wiesz co? Jeśli naprawdę tak bardzo potrzebujesz pracy, to spróbuj namówić Vinniego, żeby ci zlecił szukanie dłużnika. Na tym można nieźle zarobić.
– Ile?
– Dziesięć procent wpłaconej kaucji. – Connie wyciągnęła z szuflady teczkę z dokumentami. – Ta sprawa wpłynęła wczoraj. Wyznaczono kaucję w wysokości stu tysięcy dolarów, a gość nie stawił się na wezwanie do sądu. Gdybyś go odnalazła i ściągnęła, zarobiłabyś dziesięć tysięcy.
Chwyciłam się krawędzi biurka, żeby nie upaść.
– Dziesięć tysięcy za odnalezienie faceta? Nie bujasz?
– No cóż. Czasami tacy ludzie skutecznie się ukrywają, czasami nawet sięgają po broń. Na szczęście to zdarza się dość rzadko. – Zaczęła przerzucać papiery. – Ten facet jest tutejszy. Morty Beyers zajął się już tą sprawą, więc część wstępnej roboty została wykonana. Są tu fotografie, notatki…
– A dlaczego Beyers nie prowadzi dalej poszukiwań?
– Nagły atak wyrostka robaczkowego. Wczoraj, pół godziny przed północą, zabrała go karetka. Leży w szpitalu imienia świętego Franciszka, z drenem w brzuchu i plastikową rurką w nosie.
Byłam daleka od tego, aby źle życzyć Morty’emu, ale odczuwałam coraz silniejsze podniecenie perspektywą przejęcia jego obowiązków. Nie tylko kusiła mnie wysokość honorarium, lecz także pewien prestiż związany z tym zawodem. Z drugiej strony tropienie drobnych przestępców wydawało mi się podłym, a w dodatku byłam tchórzem i możliwość doznania jakichkolwiek uszczerbków cielesnych działała odstraszająco.
– Moim zdaniem nie powinnaś mieć większych kłopotów ze znalezieniem tego faceta – powiedziała Connie. – Zapewne wystarczyłoby pogadać z jego matką. A gdyby zrobiło się gorąco, zawsze mogłabyś się szybko wycofać. Rzekłabym, że nie masz nic do stracenia.
Jeśli nie liczyć mojego życia.
– Sama nie wiem… Odstrasza mnie perspektywa ewentualnej strzelaniny.
– Nie przesadzaj, każda robota niesie ze sobą jakieś ryzyko. Wszyscy musimy się z tym oswoić. Zresztą, według mnie, samo życie w New Jersey jest już dla człowieka wyzwaniem, jeśli wziąć pod uwagę zanieczyszczenie środowiska, piratów drogowych czy uzbrojonych schizofreników. Cóż to za różnica, który wariat weźmie cię na muszkę?
Wyznawałam w przybliżeniu identyczną filozofię. No i te dziesięć tysięcy było cholernie kuszące. Mogłabym uregulować wszystkie swoje długi i wreszcie wyjść na prostą.
– Dobra – oznajmiłam. – Zajmę się tym.
– Najpierw musisz porozmawiać z kuzynem. – Connie obróciła się na krzesełku w stronę drzwi do drugiego pokoju i zawołała głośno: – Hej! Vinnie! Ktoś przyszedł do ciebie!
Vincent miał czterdzieści pięć lat i był mi równy wzrostem, tyle tylko, że nosił buty na bardzo grubej zelówce. Mimo że szczupłej budowy, ciało miał dziwnie miękkie, jakby w ogóle pozbawione kośćca. Gustował w pantoflach o spiczastych noskach i panienkach o spiczastych piersiach, a także ciemnoskórych młodzieńcach. Jeździł ekskluzywnym cadillakiem seville.
– Steph chciałaby się zająć tropieniem naszych dłużników – oznajmiła Connie, gdy tylko Vinnie otworzył drzwi.
– Nie ma mowy, to zbyt niebezpieczne – odparł szybko. – Większość naszych agentów zbierała doświadczenia w firmach ochroniarskich. Poza tym musiałabyś znać podstawowe przepisy z zakresu egzekwowania prawa.
– Mogę się błyskawicznie z nimi zapoznać – powiedziałam.
– W takim razie porozmawiamy, jak to zrobisz.
– Ale ja już teraz potrzebuję pracy.
– To nie moje zmartwienie.
Doszłam do wniosku, że z nim trzeba pogrywać ostro.
– Więc niech to będzie twoje zmartwienie, Vinnie, bo inaczej umówię się na długą i szczerą rozmowę z Lucille.
Miałam na myśli jego żonę, chyba jedyną kobietę w „Miasteczku”, która jeszcze nic nie wiedziała o upodobaniach seksualnych Vinniego. Być może secjalnie starała się niczego nie dostrzegać, a mnie wcale się nie uśmiechała rola kogoś, kto jej na siłę otworzy oczy. Rzecz jasna, gdyby mnie o cokolwiek zapytała, wówczas… Ale to byłaby już zupełnie inna sytuacja.
– Zamierzasz mnie szantażować? Swojego kuzyna?
– Zostałam przyparta do muru.
Vinnie odwrócił się do sekretarki.
– Daj jej parę spraw cywilnych. Takich, które można załatwić przez telefon.
– Ale mnie zależy na tej robocie. – Wskazałam mu teczkę na biurku Connie. – Chciałabym zarobić dziesięć tysięcy.
– Nic z tego, tu chodzi o zabójcę. Nigdy bym się nie zgodził poręczyć za jego kaucję, gdyby facet nie mieszkał w „Miasteczku”. Zrobiło mi się żal jego matki. To sprawa nie dla ciebie, śmierdzi na kilometr.
– Cholernie potrzebuję forsy, Vinnie. Daj mi szansę, a przyciągnę ci tego faceta pod drzwi.
– Już to widzę – burknął. – Nawet nie chcę go więcej oglądać na oczy. Uznałem, że jestem na sto tysięcy do tyłu. Nie wysłałbym po niego nawet zawodowca, a co dopiero takiego żółtodzioba jak ty.