Zbiegłam po schodach i wypadłam frontowymi drzwiami na ulicę. Zaczerpnęłam kilka głębszych oddechów i wyruszyłam na swoją pięciokilometrową trasę, którą starannie wyznaczyłam tak, by z daleka omijać nie tylko wzniesienia terenu, lecz również wszelkie piekarnie i cukiernie.
Po przebiegnięciu pierwszego kilometra poczułam się wręcz fatalnie. Nie należę do tych osób, które z łatwością łapią drugi oddech. Moje ciało nie jest stworzone do biegania, o wiele bardziej pasuje do wnętrza luksusowego auta. Kiedy więc dotarłam do końca pętli i wybiegłam z powrotem na ulicę, kilkaset metrów od domu, byłam cała zlana potem, z trudnością łapałam powietrze. I tak oceniłam, że poszło mi nieźle, toteż ostatni odcinek pokonałam sprintem. Stanęłam przed wejściem do budynku i zgięłam się wpół, żeby zaczekać, aż zniknie mgła przed oczyma. Czułam się tak cholernie dobrze, iż ledwie stałam na nogach.
Właśnie w tej chwili przy krawężniku zatrzymał się wóz patrolowy i wysiadł z niego Gazarra.
– Odebrałem twoją wiadomość – powiedział. – Rany, wyglądasz tak, jakbyś miała zaraz wyzionąć ducha.
– Biegałam.
– Czy zamiast tego nie powinnaś pójść do lekarza?
– Mam bardzo wrażliwą skórę, zawsze się tak czerwieni podczas wysiłku. Słyszałeś już o „Leśniku”?
– Ze wszelkimi szczegółami. Naprawdę jesteś głównym tematem plotek. Słyszałem nawet, jak byłaś ubrana, kiedy wylądowałaś na plecach Dodda. Chodzi mi o to, że miałaś całkiem przemoczoną bluzkę, do suchej nitki.
– Kiedy zaczynałeś służbę w policji, też miałeś opory przed korzystaniem z broni?
– Skądże. Stykałem się z bronią od dzieciństwa. W podstawówce miałem wiatrówkę, często chodziłem na polowania z ojcem lub wujem Waltem. Przypuszczam, że odziedziczyłem zakorzeniony pogląd, iż broń palna jest jednym z wielu narzędzi niezbędnych do życia.
– Czy gdybym chciała nadal pracować dla Vinniego, to według ciebie powinnam chodzić uzbrojona?
– To zależy od rodzaju sprawy, nad którą pracujesz. Jeśli tylko prowadzisz rozpoznanie czy zbierasz informacje, to broń ci niepotrzebna. Jeśli zaś wyruszasz w pościg za jakimś czubkiem, to raczej powinnaś ją zabrać. Masz pistolet?
– Rewolwer, Smith amp; Wesson, kalibru 9,65 milimetra. „Leśnik” udzielił mi dziesięciominutowej instrukcji na temat korzystania z niego, lecz nadal nie umiem się przełamać. Nie miałbyś ochoty dać mi paru lekcji na strzelnicy?
– Mówisz poważnie?
– Jak najzupełniej.
Skinął głową.
– Słyszałem też o telefonach, które odbierałaś w ciągu nocy.
– Coś się wyjaśniło?
– Dyżurny wysłał patrol pod ten adres, ale gdy chłopcy przyjechali, Ramirez był w domu sam. Mówił, że wcale do ciebie nie dzwonił. Ta kobieta się nie zgłosiła. Mimo wszystko możesz złożyć skargę o naprzykrzanie się przez telefon.
– Pomyślę nad tym.
Umówiłam się z nim i ciągle dysząc ciężko, podreptałam schodami na górę. Zaraz po wejściu do mieszkania zapasowym kablem podłączyłam telefon i uruchomiłam automatyczną sekretarkę, włożywszy do niej świeżą kasetę. Następnie poszłam pod prysznic. Była już niedziela. Vinnie dał mi tylko tydzień, który właśnie dobiegał końca, lecz niewiele się tym przejmowałam. Gdyby nawet przekazał dokumenty sprawy komuś innemu, i tak bym nie zrezygnowała z poszukiwania Morelliego. Sytuacja odmieniłaby się dopiero wtedy, gdyby inny agent odstawił Joego do aresztu, postanowiłam jednak do tego czasu deptać mu po piętach.
Gazarra zgodził się spotkać ze mną na strzelnicy na tyłach sklepu Sunny po zakończeniu służby, o czwartej po południu. Miałam więc mnóstwo czasu na poszukiwania. Zaczęłam od okrążenia domu, w którym mieszkała matka Joego. Później sprawdziłam adresy bliższych i dalszych krewnych, powoli przejechałam też ulicą wzdłuż jego domu. Zwróciłam uwagę, że moja nova ciągle stoi na parkingu. Następnie zrobiłam kilka rund ulicami Starka oraz Polk. Nie dostrzegłam nigdzie ani furgonetki, ani też niczego, co by wskazywało na bliską obecność Morelliego.
W końcu zajechałam przed budynek, w którym popełniono zbrodnię, objechałam róg i skręciłam na tyły. Po tej stronie ciągnęła się wąska, zaniedbana, pełna dziur alejka dojazdowa. Nie stał przy niej żaden samochód. Z domu wychodziły na alejkę tylko jedne drzwi. Po jej przeciwnej stronie ciągnął się szereg domków jednorodzinnych.
Zaparkowałam jeepa tuż przy ścianie bloku, zostawiwszy tylko tyle miejsca, by drugi pojazd mógł się jeszcze przecisnąć alejką. Wysiadłam i zadarłam głowę, usiłując zlokalizować na pierwszym piętrze okna mieszkania Carmen Sanchez. Natychmiast mnie uderzył widok dwóch ziejących mrocznymi jamami, silnie okopconych otworów okiennych. Pojęłam błyskawicznie, że pożar strawił mieszkanie pani Santiago.
Drzwi prowadzące na tyły domu były otwarte na oścież, w powietrzu wisiał kwaśny odór spalenizny. Usłyszałam jakieś hałasy wskazujące na to, że ktoś pracuje w ciasnym korytarzyku wiodącym do głównego holu budynku.
Omijając ciemne kałuże pokrytej sadzą wody, podeszłam do wyjścia. Stojący tuż za drzwiami śniady wąsaty mężczyzna obejrzał się na mnie, obrzucił spojrzeniem czerwonego jeepa i wskazując ruchem głowy w głąb budynku, rzekł ostro:
– Tu nie wolno parkować.
Podałam mu swoją wizytówkę.
– Szukam Joego Morelliego. Jest ścigany za niestawienie się w sądzie na rozprawie wstępnej.
– Kiedy widziałem go po raz ostatni, leżał nieprzytomny na korytarzu.
– Był pan świadkiem zabójstwa?
– Nie. Poszedłem tam dopiero wtedy, gdy zjawiła się policja. Mieszkam na poddaszu, gdzie nie dociera zbyt wiele odgłosów.
Jeszcze raz spojrzałam na osmalone otwory okienne.
– Co się stało?
– Spaliło się mieszkanie pani Santiago. W piątek, a raczej już w sobotę, gdyż była druga w nocy. Dzięki Bogu, że nikogo nie było w środku, pani Santiago nocowała wówczas u córki, opiekowała się swoją wnuczką. Zwykle to córka przywozi dzieciaka tutaj, ale w piątek na szczęście było inaczej.
– Wiadomo już, z jakiego powodu wybuchł pożar?
– Mogło być tysiąc różnych przyczyn. W tym budynku nie wszystkie instalacje są w należytym stanie. Może gdzie indziej bywa gorzej, ale sama pani widzi, że blok nie jest nowy.
Osłaniając oczy dłonią, jeszcze raz spojrzałam w górę i zaczęłam się zastanawiać, czy trudno byłoby wrzucić jakiś ładunek zapalający przez otwarte okno sypialni. Zapewne dla kogoś wprawnego nie przedstawiało to większych trudności. A przecież o drugiej w nocy pożar wywołany w sypialni zagraconego mieszkania musiał wywołać katastrofalne skutki. Gdyby Santiago znajdowała się w środku, pewnie nie miałaby szans wyjść z tego z życiem. Z tej strony nie było ani balkonów, ani też drabiny pożarowej. Z całego budynku można się było ewakuować tylko jedną drogą: klatką schodową do głównego wyjścia. Niemniej wszystko wskazywało na to, że w dniu zabójstwa ani Carmen Sanchez, ani tajemniczy świadek nie wyszli z bloku na parking od frontu.
Odwróciłam się na pięcie i powiodłam wzrokiem po oknach stojących naprzeciwko domków jednorodzinnych. Nie byłoby źle porozmawiać z ich mieszkańcami, pomyślałam. Wróciłam więc do jeepa, objechałam z powrotem bloki zaparkowałam wóz w sąsiedniej przecznicy. Zaczęłam kolejno pukać do drzwi, zadawać pytania i pokazywać zdjęcie Morelliego, ale wszędzie otrzymywałam podobne odpowiedzi. Nikt nie rozpoznawał mężczyzny z fotografii i nikt nie zauważył niczego podejrzanego – zarówno tej nocy, kiedy popełniono zbrodnię, jak i przedwczoraj, gdy wybuchł pożar.
Dotarłam wreszcie do drzwi domku stojącego dokładnie na wprost okien mieszkania Carmen Sanchez. Otworzył mi przygarbiony staruszek uzbrojony w masywny kij baseballowy. Miał wielkie wory pod oczami, długi haczykowaty nos i odstające uszy tej wielkości, że pewnie bał się wychodzić z domu podczas silniejszego wiatru.