Выбрать главу

– Trenuje pan odbicia? – spytałam zaczepnie.

– Nigdy za wiele ostrożności.

Przedstawiłam się i zapytałam, czy nie widział Morelliego.

– Nie. W ogóle go nie znam. Poza tym mam ciekawsze zajęcia, niż gapienie się przez okno na sąsiedni budynek. Zresztą tego wieczoru, kiedy popełniono zbrodnię, i tak bym niczego nie zauważył. Było całkiem ciemno. A ja nie mam już najlepszych oczu.

– Przecież wzdłuż uliczki stoją latarnie – zagadnęłam. – Moim zdaniem na tyłach budynku powinno być dosyć widno.

– Tamtej nocy latarnie się nie paliły. Mówiłem już o tym gliniarzom, którzy rozpytywali w sąsiedztwie. Te cholerne latarnie rzadko kiedy się palą. Łobuzy strzelają do nich z procy i tłuką żarówki. Dobrze pamiętam, że wtedy też się nie świeciły, bo wyglądałem, zaciekawiony panującym tam zgiełkiem. Nie można było oglądać telewizji przez to wycie syren wozów patrolowych i karetki. Po raz pierwszy wyjrzałem, kiedy tuż pod moim oknem stanęła wielka ciężarówka z naczepą chłodniczą… jakby robili tu dostawę do sklepu. A ten łobuz zaparkował dokładnie na wprost moich okien. Mówię pani, że czasy zmieniają się na coraz gorsze. Nikt nikogo nie szanuje. Kierowcy często zostawiają ciężarówki i furgonetki dostawcze w tej alejce i odwiedzają znajomych. Powinno się tego zabronić.

Współczująco pokiwałam głową. Przyszło mi na myśl, iż dobrze się składa, że mam rewolwer, bo gdybym ciągle miała do czynienia z takimi świrusami, na pewno strzeliłabym sobie w łeb.

Mężczyzna widocznie potraktował moje skinienie jako wyraz zachęty, gdyż z zapałem mówił dalej:

– Wkrótce potem zjawił się drugi samochód, niewiele mniejszy, ale tym razem był to furgon policyjny. Gliniarze również stanęli pod moim oknem i nie wyłączyli silnika. Chyba mają zbyt duże rezerwy paliwa.

– I jeszcze wtedy nie zaczął pan podejrzewać, że dzieje się coś dziwnego?

– Już mówiłem, że było całkiem ciemno. Po ścianie tamtego budynku mógłby się wspinać choćby i King Kong, a ja i tak bym go nie dostrzegł.

Podziękowałam mu i wróciłam do jeepa. Dochodziło południe i zrobiło się nadzwyczaj parno. Pojechałam do baru mego kuzyna, Rooniego, kupiłam dobrze schłodzone opakowanie sześciu butelek piwa i skierowałam się z powrotem na ulicę Starka.

Lula i Jackie, jak poprzednio, wytrwale strzegły swego posterunku na skrzyżowaniu. Było spocone i wymęczone upałem, lecz mimo to ochoczo nagabywały przechodzących tamtędy mężczyzn, niedwuznacznymi gestami zachęcając do korzystania z ich usług. Zaparkowałam w pobliżu, wysiadłam, ostentacyjnie postawiłam opakowanie pokrytych rosą butelek na masce auta, odkapslowałam jedną z nich i zaczęłam pić.

Lula zerknęła na mnie łakomym wzrokiem.

– Czyżbyś postanowiła tym piwem nas odciągnąć z naszego skrzyżowania?

Uśmiechnęłam się. Na swój sposób polubiłam te dziewczyny.

– Pomyślałam, że pewnie chce wam się pić.

– Do diabła. Usycham z pragnienia. – Lula podeszła szybko, wzięła ode mnie butelkę i zaczęła pić łapczywie. – Sama nie wiem, po cholerę marnuję czas na ulicy. Nikt nie ma ochoty się pieprzyć w taki upał.

Jackie także podeszła.

– Nie powinnaś tego robić – mruknęła ostrzegawczo. – Twój chłop się wścieknie.

– Mam go w dupie. Stary, obleśny sutener. Widziałaś kiedyś, żeby stał tak jak my w pełnym słońcu na ulicy?

– Nie słyszałyście nic o Morellim? – zagadnęłam. – Nie wydarzyło się tu nic podejrzanego?

– Nie widziałam go – odparła Lula. – Ani tej niebieskiej furgonetki.

– A może słyszałyście coś o Carmen?

– Niby co?

– Nie pojawiła się w tej okolicy?

Lula miała na sobie nadzwyczaj obcisły stanik, z którego piersi dosłownie jej wypływały. Z wyrazem ulgi na twarzy przeciągnęła zimną butelką po swoim dekolcie. Przyszło mi do głowy, że to na nic; do schłodzenia tak obfitego biustu potrzeba by całego kontenera suchego lodu.

– Nie, nic nie słyszałam o Carmen.

Nagle coś mi zaświtało.

– Czy ona często spędzała czas w towarzystwie Ramireza?

– Wcześniej czy później każda na niego trafia.

– I ty również się z nim zadajesz?

– Nie. On ćwiczy swoje magiczne sztuczki tylko na młodych, niedoświadczonych dzierlatkach.

– A gdyby chciał się z tobą zabawić, poszłabyś z nim?

– Złotko, czy myślisz, że można Ramirezowi czegokolwiek odmówić?

– Słyszałam, że on maltretuje kobiety.

– Mnóstwo facetów wyżywa się na kobietach – wtrąciła Jackie. – Czasami po prostu muszą sobie ulżyć.

– A niekiedy im odbija – odparłam. – Można trafić na zupełnego pomyleńca. Właśnie słyszałam, że Ramirez jest stuknięty.

Lula podejrzliwie zerknęła na okna sali gimnastycznej na pierwszym piętrze budynku po przeciwnej stronie ulicy.

– To prawda – mruknęła. – Niezły z niego szajbus. Przeraża mnie. Jedna z moich przyjaciółek zgodziła się pójść do niego i ostro ją pokaleczył.

– Pokaleczył? Nożem?

– Nie, stłuczoną butelką od piwa. Odtłukuje samą szyjkę, a potem… No wiesz, robi to ostrym szkłem.

Zimno mi się zrobiło, wręcz doznałam chwilowego zawrotu głowy.

– Skąd wiesz, że Ramirez wyprawia takie rzeczy?

– Słyszy się to i owo.

– Ludzie gadają, co im ślina na język przyniesie – wtrąciła Jackie. – Powinni trzymać gęby na kłódkę. Jeśli usłyszy o tym ktoś obcy, można mieć poważne kłopoty. Ale ludzie sami są sobie winni, powinni się najpierw zastanowić, nim zaczną rozpowiadać takie plotki. Ty też trzymaj się od tego z daleka. Ja nie mam zamiaru tego wysłuchiwać. Ani mi się śni. Wracam na skrzyżowanie. Kiedy się sama przekonasz, co jest dla ciebie dobre, także zastosujesz podobną metodę.

– Chrzanisz. Ja aż za dobrze wiem, co jest dla mnie dobre, a mimo to muszę stać jak kołek pod latarnią, prawda? – burknęła Lula, oddalając się za przyjaciółką.

– Uważaj na siebie – rzuciłam za nią.

– Ktoś taki jak ja nie musi specjalnie na siebie uważać – odparła. – Nie dam sobie jeździć po głowie. Wszyscy wiedzą, że z Lulą lepiej nie zadzierać.

Wstawiłam resztę piwa na siedzenie, usiadłam za kierownicą i zatrzasnęłam drzwi. Uruchomiłam silnik, włączyłam nawiewnicę na pełną moc i tak ustawiłam wszystkie wyloty, by strumienie chłodnego powietrza biły mi prosto w twarz.

– Ruszaj, Stephanie – mruknęłam do siebie. – Weź się w garść.

Ale nie było to takie proste. Serce waliło mi jak młotem, przerażenie ściskało za gardło. Zrobiło mi się strasznie żal tej dziewczyny, której nawet nie znałam, a która musiała strasznie wycierpieć. Miałam ochotę uciekać jak najdalej od ulicy Starka i już nigdy się nie pojawiać w tej okolicy. Nawet nie chciałam znać dalszych szczegółów, pragnęłam się uwolnić od tego przemożnego strachu dopadającego mnie w najmniej oczekiwanych chwilach. Zacisnęłam kurczowo palce na kierownicy, pochyliłam głowę i spojrzałam na okna pierwszego piętra najbliższej kamienicy, gdzie mieściła się sala treningowa. Coraz silniejszym strachem napawała mnie myśl, że nikt dotąd nie odważył się zaskarżyć Ramireza, przez co ten łajdak mógł ciągle maltretować kolejne dziewczyny.

Rozwścieczona, wyskoczyłam z samochodu, zatrzasnęłam za sobą drzwi i poszłam szybko w kierunku wejścia do sąsiedniego budynku, w którym znajdowało się biuro Alphy. Wbiegłam na górę, przeskakując po dwa schodki naraz. Jak burza przemknęłam przez sekretariat i wpadłam do gabinetu menadżera z takim impetem, że drzwi z hukiem odbiły się od ściany.