Morelli siedział w kuchni, penetrując wnętrze mojej lodówki.
– Beyers naprawdę może nam przysporzyć wielu kłopotów – rzekł. – Wystarczy, że sprawdzi nazwisko właściciela furgonetki i poskłada do kupy parę informacji.
– Co to oznacza dla ciebie?
– Pewnie będę się musiał wynieść z Trenton i poszukać sobie jakiegoś innego pojazdu. – Wyjął z lodówki kartonik soku pomarańczowego i paczkę ciemnego chleba z rodzynkami. – Zapisz to na mój rachunek. Nie mam czasu do stracenia. – Ruszył w stronę wyjścia, lecz przystanął w drzwiach. – Obawiam się, że na razie będziesz musiała sobie radzić sama. Nie wychodź z domu, dokładnie zamykaj drzwi i nie otwieraj nikomu, a nic ci się nie stanie. Albo, jeśli wolisz, jedź ze mną, lecz gdyby policja złapała nas razem, zostałabyś oskarżona o pomoc w ukrywaniu przestępcy.
– Zostanę tutaj. Nic mi się nie stanie.
– Obiecaj, że nie będziesz wychodziła z domu.
– Dobra, obiecuję.
Niektóre obietnice składa się tylko po to, by ich nigdy nie dotrzymać. Ta była właśnie z tego rodzaju. Wcale nie zamierzałam siedzieć jak mysz pod miotłą i bezczynnie czekać na Ramireza. Chciałam stać się świadkiem realizacji jego gróźb. Pragnęłam, by cały ten koszmar zakończył się jak najszybciej i bokser wylądował za kratkami. Poza tym zależało mi na honorarium, marzyłam, by wreszcie wrócić do normalnego życia.
Wyjrzałam jeszcze przez okno, aby sprawdzić, czy Morelli już sobie poszedł, następnie chwyciłam torebkę i wybiegłam z mieszkania. Wróciłam na ulicę Starka i jak poprzednio zaparkowałam nie opodal sali gimnastycznej. Czułam się trochę nieswojo, mając w perspektywie chodzenie po ulicy bez osłony Joego, toteż zostałam w samochodzie. Dokładnie zamknęłam drzwi i zasunęłam szyby. Byłam pewna, że Ramirez musi rozpoznać czerwonego jeepa, uznałam więc, iż jest to wystarczająca przynęta.
Co pół godziny włączałam na krótko nawiewnicę, żeby odświeżyć nieco powietrze w samochodzie i przerwać monotonię bezczynnego oczekiwania. Kilkakrotnie zauważyłam czyjąś sylwetkę w oknie gabinetu Jimmy’ego Alphy, za to sala treningowa sprawiała wrażenie wymarłej.
O wpół do pierwszej Alpha wyszedł na ulicę i zapukał w szybę auta.
Opuściłam ją szybko.
– Wybacz, że tu stanęłam, Jimmy, ale naprawdę bardzo mi zależy na odnalezieniu Morelliego. Chyba nie muszę ci tego tłumaczyć.
Zmarszczył brwi.
– Nie rozumiem cię. Gdybym to ja poszukiwał Morelliego, obserwowałbym jego krewnych i znajomych. Czemu więc uparcie wracasz na ulicę Starka i rozpytujesz wszystkich o Carmen Sanchez?
– Mam swoją teorię na temat tego, co się wydarzyło. Według mnie Benito pobił Carmen, podobnie jak teraz Lulę, a później chyba się przestraszył i wysłał Ziggy’ego z tym drugim facetem, żeby zrobili porządek i na dobre zamknęli jej usta. Prawdopodobnie Morelli zastał ich przy tej robocie. Kulesza wpadł w panikę, sięgnął po broń i Morelli zabił go w samoobronie, dokładnie tak, jak później zeznał na policji. Jakimś sposobem Carmen i ten drugi facet zniknęli z miejsca zbrodni, zabierając broń Kuleszy. Jestem przekonana, że Morelli podjął poszukiwania na własną rękę, dlatego uważam, że wcześniej czy później musi się tu pojawić.
– To czyste szaleństwo! Skąd ci wpadła do głowy ta zwariowana teoria?
– Wysnułam ją na podstawie zeznań Morelliego.
Alpha skrzywił się z obrzydzeniem.
– A co miał zeznawać w takiej sytuacji? Powiedzieć prawdę, że chciał się pozbyć Kuleszy? Ramirez to bardzo łatwy cel, powszechnie jest znany z tego, że dość ostro się obchodzi z kobietami. Wiadomo także, iż Ziggy wykonywał jego polecenia, dlatego też Morelli mógł bez trudu ułożyć tę bajeczkę.
– A co z tym tajemniczym mężczyzną? To również musiał być facet wykonujący polecenia Ramireza.
– Nic mi o tym nie wiadomo.
– Świadkowie utrzymują, że miał nos tak płaski, jak po uderzeniu ciężką patelnią. To raczej szczególna cecha…
Alpha uśmiechnął się przebiegle.
– Nie w tej okolicy. Co drugi tutejszy łobuziak chodzi ze złamanym nosem. – Spojrzał na zegarek. – Idę na lunch. Pewnie ci tu gorąco, w pełnym słońcu. Może przynieść ci coś zimnego do picia? Na przykład wodę mineralną. A może zjadłabyś kanapkę?
– Nie, dziękuję. Ja też wkrótce zrobię sobie przerwę na lunch. W dodatku muszę skorzystać z toalety.
– W moim biurze jest ubikacja. Poproś Lornę o klucz, powiedz, że wyraziłem zgodę.
Poczułam się niemal zaszczycona tym, że Alpha łaskawie pozwolił mi skorzystać ze swojej toalety, wolałam jednak nie ryzykować spotkania z Ramirezem, zwłaszcza w mrocznym korytarzu budynku.
Po raz ostatni rozejrzałam się po ulicy i wyruszyłam na poszukiwanie jakiegoś przytulnego baru. Pół godziny później zaparkowałam z powrotem w tym samym miejscu. Czułam się znacznie lepiej, chociaż nuda dotkliwie dawała mi się we znaki. Po drodze kupiłam sobie książkę, szybko się jednak przekonałam, że nie sposób równocześnie czytać i pocić się intensywnie, szczególnie wtedy, gdy nie można powstrzymać pocenia.
Do trzeciej strąki wilgotnych włosów obkleiły mi cały kark i czoło, bluzka lepiła się do pleców, a każdy oddech wymagał niewspółmiernie wielkiego wysiłku. Do tego nogi mi zdrętwiały i zaczął dokuczać nerwowy tik lewej powieki.
Ramirez nadal się nie pokazywał. Nieliczni przechodnie przemykali chyłkiem, po ocienionej stronie ulicy, i szybko znikali we wnętrzu tego czy innego, zadymionego baru. Byłam chyba jedyną osobą mającą odwagę siedzieć w rozgrzanym przez słońce samochodzie. Nawet staruszkowie i łobuziaki poznikali z bram na okres największego upału.
W końcu wysiadłam z auta, ściskając w dłoni pojemnik z gazem. Z ogromną ulgą rozprostowałam kości, wręcz nie mogłam się nacieszyć powrotem do pozycji pionowej. Przez parę sekund dreptałam w miejscu, potem obeszłam samochód i zrobiłam kilka skłonów, dotykając palcami czubków butów. Dopiero teraz się przekonałam, że na zewnątrz wieje leciutki wiaterek. Co prawda, powietrze było gęste od spalin oraz innych toksycznych wyziewów i miało taką temperaturę, jakby buchało z drzwiczek otwartego pieca, niemniej z radością powitałam te orzeźwiające podmuchy.
Oparłam się ramieniem o drzwi jeepa i wystawiając plecy do wiatru, zaczęłam odklejać od skóry wilgotną bluzkę.
Niespodziewanie w drzwiach hotelu „Grand” pojawiła się Jackie. Popatrzyła wzdłuż ulicy i leniwym krokiem ruszyła w moją stronę, zmierzając z powrotem na swój posterunek przy skrzyżowaniu.
– Wyglądasz, jakby cię przypiekano na wolnym ogniu – powiedziała, wyciągając w moją stronę puszkę coca-coli.
Pospiesznie ją otworzyłam, upiłam nieco chłodnego napoju, po czym przytknęłam zimną puszkę do rozpalonego czoła.
– Dzięki. Właśnie tego było mi trzeba.
– Tylko nie myśl, że zrobiłam to z litości nad tobą. Nie chciałabym, żebyś wyciągnęła nogi, siedząc w taki upał w samochodzie, bo wówczas ta część ulicy Starka zyskałaby złą sławę. Natychmiast rozeszłaby się plotka, że było to morderstwo na tle rasowym, a ja nie znalazłabym już ani jednego białego klienta do końca życia.
– Nie martw się, nie umrę. Zresztą Bóg by mi wybaczył, gdybym niechcący pozbawiła cię tego żałosnego zajęcia.
– Tylko bez morałów. Na razie białe chłopaczki gotowe są wykładać forsę za mój ponętny zadek.
– Jak się miewa Lula?
Jackie obojętnie wzruszyła ramionami.
– Na razie tylko robi dobrą minę. Prosiła, abym ci podziękowała za kwiaty.
– Mały dziś ruch na ulicy.
Jackie zerknęła szybko na okna sali treningowej.