Mężczyzna przyjrzał mi się uważnie.
– Jakaś sprzeczka? – zapytał.
– Nie, miałam wypadek.
– Więc to chyba nie jest pani szczęśliwy dzień.
– Ostatnio w ogóle nie miewam dobrych dni.
Ponieważ to ja spowodowałam wypadek, ale jego samochód w ogóle nie ucierpiał, zapisaliśmy tylko nawzajem numery naszych polis ubezpieczeniowych. Zerknęłam po raz ostatni na błotnik jeepa i przeszył mnie dreszcz grozy. Mimo woli zaczęłam się zastanawiać, czy samobójstwo nie byłoby lepsze od przyznania się do winy przed Morellim.
Rozległo się brzęczenie telefonu. Wskoczyłam z powrotem za kierownicę i sięgnęłam po aparat. Dzwonił Dorsey.
– Chcę złożyć oficjalną skargę na Ramireza – oznajmiłam. – Uderzył mnie pięścią w usta.
– Gdzie to się stało?
– Na ulicy Starka.
Zrelacjonowałam mu przebieg zajścia, nie zgodziłam się jednak, by przyjechał do mego mieszkania i spisał zeznanie. Wolałam nie ryzykować, że natknie się tam na Joego. Obiecałam, że jutro wpadnę do komendy i podpiszę oświadczenie.
Wzięłam prysznic i otworzyłam pudełko lodów na kolację. Regularnie co dziesięć minut wyglądałam na parking, wypatrując Morelliego. Postawiłam jeepa w odległym kącie placu, gdzie nie docierało zbyt wiele światła. Postanowiłam, że jeśli uda mi się w spokoju przeżyć tę noc, z samego rana pojadę do warsztatu Ala i poproszę go o błyskawiczne usunięcie wgniecenia. Nie miałam jedynie pojęcia, czym zapłacę za tę naprawę.
Oglądałam telewizję do jedenastej, wreszcie poszłam do łóżka. Przeniosłam klatkę Rexa do sypialni, żeby mieć jakieś towarzystwo. Ramirez nie dzwonił, ale Morelli także się nie pokazał. Sama nie wiedziałam, czy powinnam z tego powodu odczuwać ulgę, czy też być zawiedziona. Nie miałam pojęcia, czy Joe jest gdzieś w pobliżu i prowadzi nasłuch, zgodnie z umową zapewniając mi ochronę, dlatego też ułożyłam pod ręką, na nocnym stoliku, pojemnik z gazem, przenośny aparat telefoniczny oraz rewolwer.
Telefon zadzwonił o wpół do siódmej rano.
– Pora wstawać – oznajmił Morelli.
Zerknęłam na budzik.
– Żartujesz? Przecież to prawie środek nocy.
– Byłabyś już na nogach co najmniej od godziny, gdybyś musiała spać w ciasnym wnętrzu nissana sentry.
– Skąd wytrzasnąłeś tego nissana?
– Odstawiłem furgonetkę do przemalowania i usunięcia wszystkich anten z dachu. Udało mi się też skombinować nowe tablice rejestracyjne. Właściciel warsztatu wypożyczył mi na dzisiaj inny wóz. Przyjechałem po zmroku i zaparkowałem na ulicy Mapie, na tyłach parkingu za twoim domem.
– Zatem ochraniałeś mnie w nocy?
– Przecież nie mogłem przepuścić takiej okazji i nie podsłuchać, jak się rozbierasz i kładziesz do łóżka. Co to za dziwne turkotanie rozlegało się przez całą noc?
– Rex biegał w swoim kółku.
– Zdawało mi się, że jego klatka stała w kuchni.
Nie miałam odwagi się przyznać, że czułam się osamotniona i bezbronna, dlatego skłamałam:
– Wyszorowałam zlew w kuchni, a on nie znosi zapachu środków czyszczących, dlatego przeniosłam go na noc do sypialni.
Przez chwilę w słuchawce panowała cisza.
– Przełożę to na swój język – odezwał się wreszcie Joe. – Byłaś przerażona, czułaś się samotna, więc postanowiłaś spędzić noc w towarzystwie chomika.
– No cóż, przeżywam trudne chwile.
– Nie musisz się tłumaczyć.
– Byłam przekonana, że wyjechałeś z Trenton w obawie przed dociekliwością Beyersa.
– I chyba tak zrobię. W tym samochodzie jestem widoczny z daleka. Mam odebrać furgonetkę o szóstej wieczorem, wtedy wrócę.
– W takim razie, do zobaczenia.
– Trzymaj się, łowco skalpów.
Położyłam się z powrotem, ale dwie godziny później obudziło mnie wycie alarmu w samochodzie. Zerwałam się z łóżka, podbiegłam do okna i pospiesznie rozsunęłam zasłonki. Morty Beyers właśnie skutecznie uciszał alarm, waląc w plastikową obudowę urządzenia kolbą rewolweru.
– Beyers! – wrzasnęłam, otworzywszy okno. – Co pan wyrabia, do cholery?!
– Moja żona mnie zostawiła i odjechała naszym escortem.
– Co z tego?
– Potrzebny mi inny samochód. Najpierw chciałem wziąć auto z wypożyczalni, ale w porę przypomniałem sobie o tym jeepie Morelliego. Zaoszczędzę w ten sposób trochę forsy, a jednocześnie będzie mi łatwiej go odnaleźć.
– Na Boga, Beyers! Przecież nie może pan tak po prostu wziąć sobie z parkingu czyjegoś auta! To jest kradzież! Chce pan zostać uznany za złodzieja samochodów?
– Nic mnie to nie obchodzi.
– A skąd pan wziął kluczyki?
– Stamtąd, skąd i pani, z mieszkania Morelliego. Znalazłem zapasowy komplet w szufladzie komody.
– Nie ma pan prawa postępować w ten sposób.
– Bo co? Wezwie pani policję?
– Bóg pana za to pokarze!
– Mam go gdzieś.
Beyers usiadł za kierownicą, przesunął sobie fotel i zaczął majstrować przy radiu.
Arogancki łobuz, pomyślałam. Nie tylko zamierzał ukraść mi samochód, ale w dodatku szykował go tak, jak chciał się nim posługiwać przez dłuższy czas. Chwyciłam pojemnik z gazem, wypadłam na korytarz i pognałam na dół. Byłam bosa, w samej nocnej koszuli z olbrzymim wizerunkiem myszki Miki, a pod spodem miałam jedynie skąpe majteczki. Ale w tej chwili nie dbałam o swój wygląd.
Z impetem wypadłam przez tylne drzwi i byłam już na chodniku, kiedy dostrzegłam, że Beyers opiera stopę na pedale gazu i przekręca kluczyk w stacyjce. Niemal w tej samej chwili oślepił mnie intensywny rozbłysk, przy wtórze ogłuszającego huku drzwi i elementy karoserii jeepa wyleciały w powietrze niczym snop iskier fajerwerków. Gdzieś spod silnika buchnęły płomienie i błyskawicznie ogarnęły cały wóz, przemieniając go w jaskrawożółtą kulę ognia.
Byłam tak osłupiała, że nie potrafiłam się ruszyć z miejsca. Stałam z rozdziawionymi ustami i spoglądałam na ten nieoczekiwany efekt, dopóki wokół mnie nie zaczęły spadać na ziemię części płonącego pojazdu.
Z oddali doleciało zawodzenie syren. Mieszkańcy wysypywali się z budynku i przystawali obok mnie, patrząc na płomienie pochłaniające jeepa. Rozległa się kolejna, tym razem słabsza eksplozja. W pogodne niebo buchnął słup gęstego czarnego dymu, a mnie uderzyła prosto w twarz fala nieznośnego żaru.
Nie było najmniejszych szans, żeby uratować Morty’ego Beyersa. Nawet gdybym zareagowała błyskawicznie, nie zdołałabym się zbliżyć do samochodu. Zresztą Beyers prawdopodobnie zginął w momencie wybuchu, a nie spłonął w pożarze. Dopiero teraz dotarło do mnie, że eksplozja nie mogła być dziełem przypadku. Wszystko też wskazywało na to, że pułapka została przygotowana dla mnie.
Dostrzegałam tylko jeden pozytywny efekt takiego obrotu spraw – nie musiałam się już martwić, w jaki sposób powiedzieć Morelliemu o wgnieceniu na prawym tylnym błotniku.
Cofnęłam się o parę kroków, wreszcie przecisnęłam przez tłumek gapiów i przeskakując po dwa stopnie naraz, pobiegłam z powrotem do mieszkania. Nieostrożnie zostawiłam drzwi otwarte na oścież, kiedy wybiegałam na parking, toteż teraz uważnie przeszukałam wszystkie pomieszczenia, trzymając rewolwer w pogotowiu. Gdybym w tej chwili trafiła na faceta, który usmażył Morty’ego Beyersa, nawet przez moment nie zawracałabym sobie głowy gazem obezwładniającym, wpakowałabym mu kulkę prosto w brzuch, nauczyłam się już bowiem, że brzuch to najłatwiejszy i najbardziej oczywisty cel.
Zyskawszy pewność, że w mieszkaniu nikt na mnie nie czeka, ubrałam się pospiesznie. Szybko posłałam łóżko i przejrzałam się w lustrze w łazience. Na policzku pozostał mi tylko niewielki siny ślad, a rozcięcie wargi było ledwie widoczne, opuchlizna zeszła bez śladu. Za to eksplozja jeepa sprawiła, że wyglądałam tak, jakbym zaglądała przez drzwiczki w palenisko rozgrzanego do czerwoności pieca. Brwi i włosy wokół twarzy miałam opalone, pozostała z nich tylko szarawa szczecinka długości milimetra. Efekt był porażający. Uzmysłowiłam sobie jednak, że nie mam co narzekać – przecież to ja mogłam się usmażyć w tym samochodzie albo też leżeć porozrywana na kawałeczki pod żywopłotem z azalii. Włożyłam sportowe buty i ponownie zbiegłam na parking.