Ale podłożenie bomby w samochodzie stanowiło dowód zupełnie innego rodzaju niepoczytalności, było efektem celowego, dobrze skalkulowanego działania. Miało na celu tylko jedno: usunięcie z tego świata przeszkadzającej komuś, wścibskiej osoby.
Z jakiego powodu chciano mnie zabić? – rozmyślałam. Dlaczego komukolwiek miałoby zależeć na mojej śmierci? Już sam wydźwięk tych pytań, na które nie znajdowałam odpowiedzi, mroził mi krew w żyłach.
Zaparkowałam nova mniej więcej pośrodku asfaltowego placyku, zachodząc w głowę, czy jutrzejszego ranka starczy mi odwagi, by przekręcić kluczyk w stacyjce. Służby porządkowe usunęły już szczątki jeepa i poza ciemniejszymi plamami oraz spękaniami nawierzchni parkingu trudno było dostrzec jakieś wyraźniejsze ślady porannej tragedii. Zwinięto żółte policyjne taśmy, usunięto wszelkie porozrzucane części spalonego pojazdu.
Zaraz po wejściu do mieszkania zauważyłam, że lampka sygnalizacyjna automatycznej sekretarki mruga jak oszalała. Okazało się, że Dorsey dzwonił aż trzy razy, szukając ze mną kontaktu. Mówił nadzwyczaj ostrym tonem. Znalazłam też wiadomość od Berniego, który zapraszał mnie do odwiedzenia swego sklepu, gdyż organizował posezonową wyprzedaż. Kusił dwudziestoprocentową zniżką cen mikserów i robotów kuchennych, obiecując poczęstować wytwornym daiquiri pierwszych dwudziestu klientów. Chyba oczy mi zabłysły na wspomnienie o tym daiquiri. Miałam jeszcze trochę gotówki, toteż perspektywa okazyjnego kupna miksera także wydała mi się kusząca. Później zadzwonił Jimmy Alpha, jeszcze raz przepraszał mnie serdecznie i wyrażał nadzieję, że nie odniosłam zbyt poważnych obrażeń wskutek brutalnego potraktowania przez Ramireza.
Spojrzałam na zegarek, dochodziła dziewiąta. Nie miałam już szans zdążyć do sklepu Berniego przed zamknięciem. Posmutniałam, gdyż byłam przekonana, że łyk daiquiri natychmiast rozjaśniłby mi umysł i pozwolił odgadnąć, kto zamierzał wysłać mnie na tamten świat.
Włączyłam telewizor i zapatrzyłam się na ekran, lecz moje myśli błądziły daleko. Nie mogłam się uwolnić od ciągłego szacowania potencjalnych zamachowców. Spośród poszukiwanych, których do tej pory odstawiłam do aresztu, w rachubę wchodził jedynie Lonnie Dodd, lecz on nadal przebywał za kratkami. Najpewniej zamach bombowy był więc powiązany z zabójstwem Kuleszy. Widocznie kogoś zaniepokoiło moje zainteresowanie tą sprawą. Nie umiałam sobie jednak wyobrazić, żeby ktoś się zaniepokoił aż do tego stopnia, by podjąć próbę zamachu na moje życie. Wszak w grę wchodziło zwyczajne morderstwo.
Doszłam więc do wniosku, że prawdopodobnie przeoczyłam jakiś szczegół dotyczący Carmen Sanchez, Kuleszy bądź Morelliego… albo też owego tajemniczego świadka.
Stopniowo zaczęły mnie ogarniać najgorsze przeczucia. Jak wynikało z tego pobieżnego przeglądu, stanowiłam śmiertelne zagrożenie tylko dla jednego człowieka – Joego Morelliego.
O jedenastej zadzwonił telefon. Zdążyłam podnieść słuchawkę, zanim włączyła się automatyczna sekretarka.
– Jesteś sama? – zapytał Joe.
Zawahałam się na moment.
– Tak.
– Skąd to wahanie w twoim głosie?
– A jak ty byś się czuł na moim miejscu, gdybyś tylko cudem wyszedł cało z zamachu na twoje życie?
– Ktoś próbował cię zabić?
– Nie inaczej.
– Od razu zrobiło mi się gorąco.
– To tak, jak i mnie.
– Idę na górę. Czekaj przy drzwiach.
Wsunęłam pojemnik z gazem za pasek szortów i zakryłam go bluzką. Zaczekałam z okiem przytkniętym do wizjera i otworzyłam drzwi, kiedy tylko Joe pojawił się w korytarzu. On także z dnia na dzień wyglądał coraz gorzej. Włosy miał za długie i posklejane, a jego twarz pokrywał z pozoru tygodniowy zarost, chociaż Morelli nie golił się najwyżej od dwóch dni. Przybrudzone dżinsy i sprana bawełniana koszulka nadawały mu wygląd ulicznika.
Zamknął za sobą drzwi i przekręcił rygiel zasuwki. Z posępną miną otaksował wzrokiem moją rozciętą wargę, siniaki na policzku oraz ramionach i osmalone brwi.
– Nie masz ochoty porozmawiać o tym, co się stało?
– Rozcięta warga i siniaki są dziełem Ramireza. Wpadliśmy na siebie na ulicy, ale wyszłam z tego zwycięsko. Potraktowałam go gazem, po czym zostawiłam leżącego na jezdni i wymiotującego na asfalt.
– A brwi?
– No cóż, to trochę bardziej skomplikowana historia.
Przez chwilę spoglądał na mnie w milczeniu.
– I nie zamierzasz mi jej wyjaśnić? – zapytał w końcu.
– Dobrą nowiną jest to… że nie musisz się już martwić poczynaniami Morty’ego Beyersa.
– A złą?
Wyjęłam z kuchennej szafki powgniataną tablicę rejestracyjną i wręczyłam mu ją mówiąc:
– To wszystko, co ocalało z twojego samochodu.
Z wyraźnym przerażeniem wpatrywał się w ten prostokąt z blachy. Opowiedziałam mu szybko o powtórnej wizycie Beyersa, zamachu bombowym i trzykrotnym telefonicznym wezwaniu Dorseya.
Po krótkim zastanowieniu doszedł do tego samego wniosku, który i mnie poraził wcześniej:
– To nie była robota Ramireza.
– Muszę przyznać, że gdy ułożyłam w myślach listę ewentualnych zamachowców, twoje nazwisko znalazło się na pierwszym miejscu.
– Naprawdę? Co najwyżej rozpatrywałem tę ewentualność w wyobraźni. Kogo jeszcze umieściłaś na swojej liście?
– Lonniego Dodda, ale on nadal siedzi w areszcie.
– Czy wcześniej ktoś ci groził śmiercią? Może twój były mąż lub któryś z kochanków? Nie zalazłaś ostatnio nikomu za skórę?
Stwierdziłam, że nawet nie mam ochoty odpowiadać na te obraźliwe pytania.
– W porządku. Zatem uważasz, iż zamach miał związek z zabójstwem Kuleszy?
– Tak.
– Boisz się?
– Owszem.
– To dobrze, ponieważ zaczniesz działać ostrożniej.
Bez pytania otworzył lodówkę, znalazł paszteciki, które dostałam od mamy, i zjadł je wszystkie na zimno.
– Musisz też zachować ostrożność w rozmowie z Dorseyem – dodał. – Jeśli odkryje, że działamy wspólnie, oskarży cię o pomoc i ukrywanie przestępcy.
– Ja zaś nabieram coraz silniejszych podejrzeń, że zawarłam z tobą umowę, która zupełnie nie leży w moim interesie.
Z trzaskiem otworzył puszkę piwa.
– Jeśli wciąż marzysz o o tych dziesięciu tysiącach dolarów honorarium, to musisz zaczekać, aż pozwolę ci się odstawić do aresztu. A ja się na to nie zgodzę, dopóki nie mogę udowodnić swej niewinności. Gdybyś więc chciała się wycofać z naszej umowy, po prostu daj mi znać, ale musisz pamiętać, że w takim wypadku możesz zapomnieć o forsie.
– Niezbyt kusząca perspektywa.
Energicznie pokręcił głową.
– Otwarcie przedstawiam ci sprawę.
– Już kilkakrotnie mogłam cię obezwładnić gazem.
– Nie sądzę.
Błyskawicznie sięgnęłam po pojemnik, lecz nim zdążyłam go wycelować w jego twarz, Joe jednym ruchem ręki wytrącił mi go z dłoni.
– To się nie liczy – powiedziałam. – Spodziewałeś się, że to zrobię.
Spokojnie dojadł ostatniego pasztecika i wstawił talerz do zlewu.
– Zawsze się spodziewam takiej reakcji.
– I co teraz poczniemy?
– Spróbujemy dalej działać tak samo. Wygląda na to, że ktoś traci cierpliwość.
– Nie znoszę być czyimś celem.