Wbudowany w radio zegar pokazywał 17.50. Przez kilka sekund gapiłam się na wyświetlacz, niezbyt zdając sobie sprawę, co to może oznaczać. Nagle ogarnęło mnie przerażenie. Dzisiaj rodzice znowu czekali na mnie z obiadem!
Zeskoczyłam z łóżka i pobiegłam do telefonu. W słuchawce panowała jednak głucha cisza. No tak, nie zapłaciłam rachunku. Chwyciłam więc kluczyki od samochodu leżące na kuchennym stole i pognałam do wyjścia.
Rozdział 4
Kiedy parkowałam wóz przy krawężniku, zauważyłam, że matka czeka przed drzwiami na werandzie. Wymachiwała rękoma i coś krzyczała. Nie słyszałam jej poprzez ryk silnika, udało mi się jednak odczytać z ruchu warg: „Wyłącz to! Zgaś go!”
– Przepraszam – zawołałam po wyjściu z novej – urwał mi się tłumik.
– Musisz oddać wóz do naprawy. Słychać ten huk z odległości kilkuset metrów. Jeszcze przez ciebie pani Ciak znów dostanie palpitacji. – Mrużąc oczy, matka obrzuciła samochód uważnym spojrzeniem. – Sama go tak wymalowałaś?
– Nie. Dorwali się do niego wandale z ulicy Starka.
Delikatnie popchnęłam ją w głąb domu, żeby nie mogła odczytać napisów na drzwiach novej.
– Rety, jakie ty masz kolana! – przywitała mnie babcia Mazurowa, pochylając się, by dokładniej obejrzeć moje zadrapania. – W ubiegłym tygodniu w jakimś programie telewizyjnym, chyba w wieczornym talk-show, zebrali całą gromadę kobiet z podobnymi siniakami na kolanach. Mówili, że są to typowe odciski dywanowe, ale do dzisiaj nie wiem, co to może oznaczać.
– Matko Boska! – jęknął ojciec, nawet nie unosząc głowy znad gazety. Nie musiał nic więcej mówić, wszyscy doskonale rozumieliśmy, o co mu chodzi.
– To nie są odciski dywanowe – poinformowałam babcię. – Potknęłam się na moim wałku do masowania stóp.
Mogłam sobie pozwolić na takie kłamstewko. Rodzice świetnie pamiętali, że przydarzały mi się całe serie nieszczęśliwych wypadków.
Dostrzegłam nagle, że stół w jadalni jest zastawiony najlepszym porcelanowym serwisem rodziców. A to oznaczało, że kogoś oczekują. Szybko policzyłam nakrycia: było ich pięć. Z oczyma uniesionymi ku niebu odwróciłam się do matki.
– A jednak to zrobiłaś, mamo?
– Co takiego?
W tej samej chwili rozległ się dzwonek do drzwi, potwierdzając moje najgorsze przeczucia.
– Będziemy mieli gościa – oznajmiła matka. – Znasz go. Zresztą we własnym domu mogę chyba zaprosić na obiad kogo mi się żywnie podoba?
– To Bernie Kuntz. Rozpoznaję przez okno jego sylwetkę.
Mama zadarła nieco głowę i oparła dłonie na biodrach.
– I co z tego? Masz coś przeciwko Berniemu Kuntzowi?
– Zacznijmy od tego, że… jest mężczyzną.
– W porządku. Świetnie wiem, że masz przykre doświadczenia, ale to nie znaczy, iż resztę życia powinnaś spędzić w samotności. Pomyśl o swojej siostrze, Valerie. Od dwunastu lat jest szczęśliwą żoną, ma dwie wspaniałe córeczki.
– Nic z tego. Wychodzę. Przemknę się tylnymi drzwiami na podwórko.
– Upiekłam drożdżową babkę z brzoskwiniami – odparła mama. – Jeśli teraz wyjdziesz, nie będziesz miała okazji jej spróbować, a nie zamierzam zostawiać kawałka dla ciebie.
Mama potrafiła się chwytać każdego argumentu, jeśli tylko uważała, że sprawa jest tego warta. Świetnie wiedziała, iż przepadam zajej drożdżowym ciastem z brzoskwiniami. To cecha rodzinna, wszyscy Plumowie gotowi są cierpieć katusze, byle tylko nie ominął ich wyśmienity deser.
Babcia Mazurowa uchyliła drzwi wejściowe.
– Kto tam?
– To ja, Bernie Kuntz.
– A czego tu chcesz?
Dostrzegłam przez szczelinę Berniego, miał zasępioną minę i nerwowo kołysał się na piętach.
– Zostałem zaproszony na obiad – oznajmił nieśmiało.
Ale babcia Mazurowa ciągle nie wpuszczała go do środka.
– Helen! – zawołała przez ramię. – Przyszedł jakiś młodzieniec i twierdzi, że jest zaproszony na obiad. Dlaczego nikt mnie nie uprzedził? Ubrałabym się lepiej. Przecież nie mogę przyjmować mężczyzn w takim stroju.
Poznałam Berniego, kiedy mieliśmy po pięć lat. Chodziliśmy razem do szkoły. W trzech pierwszych klasach siadaliśmy przy jednym stole w szkolnej stołówce, toteż zawsze będzie mi się kojarzył z kanapkami z razowego chleba z masłem orzechowym i dżemem. Straciliśmy kontakt po ukończeniu podstawówki. Słyszałam, że zrobił maturę, ale zrezygnował ze studiów i teraz pomagał ojcu prowadzić sklep z artykułami gospodarstwa domowego.
Był średniego wzrostu i średniej budowy ciała, o lekko zaokrąglonych, jakby dziecięcych rysach. Odniosłam wrażenie, że ani trochę się nie zmienił od ostatniej klasy podstawówki. Był ubrany nienagannie, poczynając od Wypucowanych do połysku pantofli, poprzez zaprasowane w kant spodnie PO wyszczotkowaną sportową marynarkę. Mimo to chyba nadal borykał się z różnymi drobnymi elementami garderoby, ponieważ nawet teraz metalowy uchwyt suwaka przy rozporku wystawał spod brzegu materiału, tworząc zgrzytliwy dysonans.
Zajęliśmy miejsca przy stole i zaczęliśmy nakładać sobie porcje.
– Bernie sprzedaje różne urządzenia elektryczne – oznajmiła mama, podając mi salaterkę z surówką z czerwonej kapusty. – Całkiem nieźle mu się powodzi. Jeździ pontiakiem bonneville.
– No, no, bonneville… – mruknęła babcia Mazurowa. – Aż trudno sobie wyobrazić.
Ojciec pochylał się nisko nad swoją porcją pieczonego kurczaka. On przez całe życie dopingował miejscową drużynę Metsów, nosił tanią bawełnianą bieliznę i jeździł buickiem. Miał swoje niewzruszone zasady, nie należał do ludzi, którzy by się podniecali karierą podrzędnego handlarza paradującego ekskluzywnym pontiakiem.
Bernie popatrzył na mnie.
– A czym ty się teraz zajmujesz?
Zaczęłam grzebać widelcem w talerzu. Miałam za sobą niezbyt udany dzień i na tym tle chwalenie się rolą prywatnego agenta dochodzeniowego uznałam za zbędną bufonadę.
– Pracuję na zlecenia firm ubezpieczeniowych – odparłam wymijająco.
– I co robisz? Sprawdzasz zasadność wniosków o odszkodowania?
– Raczej ściągam należności.
– Też coś! Stephanie jest łowcą nagród! – oświadczyła donośnie babcia. – Ściga przestępców! Tak samo, jak na filmach w telewizji. Ma rewolwer i kajdanki. – Odchyliła się w bok i wskazała moją skórzaną torbę leżącą na kanapie. – Widzisz? Nosi przy sobie cały potrzebny sprzęt. – Po chwili namysłu otworzyła torbę, wyjęła z niej kajdanki, przywoływacz i paczkę podpasek, po czym ułożyła to wszystko na stole. Wreszcie powiedziała z dumą: – A oto i rewolwer! Czyż nie jest piękny?
Musiałam przyznać, że faktycznie robi wrażenie. Był błyszczący, z oksydowanej stali, a kolbę miał wykładaną grubo nacinanymi kawałkami drewna – pięciostrzałowy Smith amp; Wesson, specjalny model 60, kalibru 9,65 mm. Lekki, poręczny i łatwy w użyciu, jak zachwalał go „Leśnik”. W dodatku dużo tańszy od najprostszej broni półautomatycznej, chociaż dla mnie wydatek 400 dolarów i tak był kolosalny.
– Wielkie nieba! – zawołała mama. – Natychmiast go odłóż! Niech ktoś jej zabierze ten rewolwer, zanim zdąży zrobić sobie krzywdę.
Trudno było nie zauważyć, że w otwartym bębenku nie ma ani jednego naboju. Faktycznie mało się znam na broni palnej, wiem jednak, że trudno sobie zrobić krzywdę nie nabitym rewolwerem.
– Nie jest nabity – powiedziałam. – Wyjęłam wszystkie naboje.
Babcia Mazurowa chwyciła kolbę oburącz i położyła palec na spuście. Zmrużyła jedno oko i wymierzyła w szafę stojącą w rogu pokoju.
– Pif! Paf! – zawołała.
Ojciec z namaszczeniem skrapiał sobie sałatę oliwą, jakby w ogóle go nie obchodziło, co się dzieje przy stole.
– Nie baw się rewolwerem przy stole! – rzekła surowo mama. – Poza tym obiad stygnie. Nie chciałabym go odgrzewać specjalnie dla ciebie.
– A po co ci rewolwer, jeśli w bębenku nie ma kul? – zwróciła się do mnie babcia. – Jak chcesz ścigać morderców, nosząc przy sobie nie nabitą broń?
Bernie obserwował całą tę scenę z rozdziawionymi ustami.
– Morderców? – zająknął się nagle.
– Stephanie jest właśnie na tropie Joego Morelliego – oznajmiła z dumą babcia. – To morderca, który wyszedł za kaucją i nie stawił się na wezwanie w sądzie. Strzelił Ziggy’emu Kuleszy prosto między oczy.
– Znałem Ziggy’ego – odparł Bernie. – W ubiegłym roku kupił u rnnie wielki kolorowy telewizor. Takie odbiorniki źle się sprzedają, są zbyt drogie.
– Kupował u ciebie coś jeszcze? – spytałam z zainteresowaniem. – Zaglądał ostatnio do sklepu?
– Nie. Ale widywałem go wychodzącego ze sklepu mięsnego Sala po przeciwnej stronie ulicy. Zazwyczaj był w dobrym nastroju, sprawiał wrażenie człowieka pozbawionego większych zmartwień.