Выбрать главу

– Dziękuję. Jestem panu niezmiernie wdzięczna.

Odsunęłam od siebie aparat telefoniczny i odszukałam ulicę Polk na planie miasta. Okazało się, że biegnie skrajem starej części śródmieścia, równolegle do ulicy Starka. Zaznaczyłam ją żółtym markerem. Miałam więc teraz dwa miejsca, w których należało szukać niebieskiej furgonetki. Mogłam zaparkować jeepa w pewnej odległości i przejść kawałek pieszo, uważnie rozglądając się po okolicznych podwórkach i placach za garażami. Postanowiłam zrobić to z samego rana, a gdyby moje poszukiwania nie przyniosły efektu, należałoby się skupić na kolejnej sprawie, żeby znowu zdobyć trochę grosza na życie.

Dwukrotnie sprawdziłam wszystkie okna, by mieć pewność, że są dokładnie zamknięte, po czym zaciągnęłam zasłony. Zamierzałam wziąć prysznic i pójść wcześniej do łóżka, nie narażając się już na niespodziewane odwiedziny jakichkolwiek gości.

Zrobiłam porządki w sypialni, starając się nie zwracać uwagi na pustki w pokoju, ciemniejsze prostokąty na ścianach i wyraźnie odciśnięte ślady mebli na dywanie. Wysokie honorarium za odstawienie Morelliego do aresztu miało być dopiero pierwszym krokiem na długiej drodze ku normalizacji mojego życia. Niestety, potrzeby miałam ogromne. Przemknęło mi przez myśl, żeby znowu zacząć szukać stałej pracy w swoim zawodzie.

Szybko jednak doszłam do wniosku, że nie warto się dłużej oszukiwać. Naprawdę odwiedziłam wcześniej wszelkie możliwe miejsca zatrudnienia.

Mogłam na dłużej wcielić się w rolę agenta dochodzeniowego, lecz zdążyłam się już przekonać, jak bardzo ryzykowna jest ta robota. W najgorszym razie… Nie, postanowiłam w ogóle nie brać pod uwagę najgorszych sytuacji. Wolałam się już przyzwyczajać do gróźb i powszechnej pogardy, oswajać z możliwością gwałtu, zranienia czy nawet śmierci, a także z koniecznością zmiany sposobu myślenia, bo nigdy dotąd nawet sobie nie wyobrażałam, że mogę pracować i zarabiać na własną rękę. Zdawałam sobie sprawę, iż będę musiała wiele się nauczyć z zakresu samoobrony oraz władania bronią i poznać różne policyjne metody dokonywania aresztowań i odstawiania poszukiwanych do aresztu. Nie miałam najmniejszego zamiaru upodabniać się do „Terminatora”, ale głupotą byłoby dalsze działanie w stylu Elmera Fudda. Gdybym miała telewizor, chętnie obejrzałabym po raz kolejny takie filmy, jak chociażby „Cagney i Lacey”.

Przypomniałam sobie w końcu, że miałam porozmawiać z dozorcą, Dillonem Ruddickiem, na temat założenia drugiej zasuwy do drzwi wejściowych. Postanowiłam teraz zejść do niego. Stosunki między nami układały się nieźle, może dlatego, że oboje z Dillonem należeliśmy do tej mniejszości wśród mieszkańców budynku, która nie musi przeznaczać jednej szafki kuchennej na leki hamujące procesy starzenia. Dillon chyba nie miał żadnego wykształcenia, ledwie potrafił czytać, ale ze śrubokrętem czy młotkiem w dłoni przeistaczał się w prawdziwego geniusza. Mieszkał w suterenie, gdzie prawie wcale nie docierało światło słoneczne, a korytarz piwniczny przed swoimi drzwiami wyłożył grubym chodnikiem. Zewsząd docierały tam przeróżne odgłosy, trzaski i bulgoty z wymienników ciepła bądź nieustanny szum wody w rurach, ale on utrzymywał, że jemu to nie przeszkadza, że czuje się tak, jakby mieszkał nad morzem.

– Cześć, Dillon – powiedziałam, kiedy otworzył mi drzwi. – Jak leci?

– Wszystko w porządku, nie narzekam. W czym mogę pomóc?

– Niepokoi mnie rosnąca przestępczość. Zastanawiałam się właśnie, czy nie byłoby dobrze zaopatrzyć drzwi wejściowych w drugą zasuwkę.

– To rozsądne – odparł. – Nigdy za wiele przezorności. Właśnie montowałem dodatkowy zamek u pani Luger. Podobno kilka dni temu wieczorem jakiś potężnie zbudowany typek wydzierał się na korytarzu pierwszego piętra. Pani Luger mówiła, że przeżyła chwile grozy. Ty pewnie też to słyszałaś, mieszkasz przecież prawie obok niej.

Z trudem przełknęłam ślinę. Aż za dobrze wiedziałam, o jakim „potężnie zbudowanym typku” mówiła pani Dilłon.

– Jutro postaram się kupić jakąś porządną zasuwę dla ciebie. A teraz może napiłabyś się ze mną piwa?

– Wiesz, że zawsze chętnie przyjmuję takie propozycje.

Dillon otworzył drugą butelkę, postawił na stoliku puszkę solonych orzeszków i oboje rozsiedliśmy się wygodnie na jego kanapie.

Ustawiłam budzik na ósmą, lecz o siódmej byłam już na nogach, pchana nadzieją na odnalezienie niebieskiej furgonetki. Wzięłam prysznic i poświęciłam trochę czasu na ułożenie włosów, podsuszając żel strumieniem gorącego powietrza z suszarki. Spryskałam je nawet nieco lakierem. Kiedy skończyłam, moja fryzura wyglądała mniej więcej tak, jak u rozczochranej Cher. To jedna z moich ulubionych aktorek, która wygląda cudownie nawet wtedy, kiedy jest rozczochrana. Nie byłam zbyt szczęśliwa, gdy się okazało, że została mi już tylko jedna czysta para dżinsowych szortów, ale dobrałam do nich obcisły stanik z wąziutkimi ramiączkami i głęboko wyciętymi miseczkami, po czym włożyłam bardzo obszerną czerwoną bluzkę z szerokim elastycznym golfowym kołnierzem, żeby zasłaniał mi kark od słońca. W doskonałym nastroju ciasno zawiązałam sportowe buty i zrolowałam brzegi białych skarpetek.

Na śniadanie wzięłam sobie dużą porcję płatków kukurydzianych z mlekiem, wychodząc z założenia, że skoro są one polecane w wieku dojrzewania, to i mnie nie zaszkodzą. Zagryzłam je tabletką multiwitaminy i wymyłam zęby. Na koniec włożyłam kolczyki w kształcie dużych pozłacanych obrączek, umalowałam wargi jaskrawoczerwoną fluoryzującą szminką i wyszłam z domu.

Głośne granie cykad zapowiadało kolejny słoneczny dzień. Nad asfaltowym placykiem unosiła się mgiełka parującej rosy. Wyprowadziłam jeepa z parkingu i włączyłam się w strumień pojazdów na ulicy Saint James. Plan miasta rozłożyłam na drugim siedzeniu, przygotowałam sobie także notes do zapisywania adresów, telefonów i różnych innych wiadomości związanych z moją nową pracą.

Kamienica, w której mieszkał Ramirez, stała w środku długiego ciągu podobnych budynków, wąskich i ściśniętych, przeznaczonych pierwotnie dla robotniczej biedoty. Prawdopodobnie osiedlali się tu głównie emigranci, Irlandczycy, Włosi bądź Polacy, którzy lądowali w Delaware, skuszeni możliwością łatwego zarobku w Ameryce, i podejmowali pracę w jednej z wielu fabryk w Trenton. Trudno było określić, kto teraz tu mieszka. Nie widziałam starców przesiadujących na schodach przed wejściami do domów ani dzieci bawiących się na podwórkach. Na przystanku autobusowym stały dwie Azjatki w średnim wieku; silnie przyciskały torebki do brzuchów w obawie przed złodziejami i miały marsowe miny. Nigdzie nie było niebieskiej furgonetki, nie zauważyłam też żadnego zaułka, gdzie można by ukryć taki samochód. Nie było tu ani garaży, ani wąskich alejek na tyłach domów. Jeśli Morelli podsłuchiwał rozmowy Ramireza, musiał to robić z większej odległości, chyba że zdołał wynająć mieszkanie w sąsiedztwie boksera.

Objechałam cały kwartał i znalazłam uliczkę osiedlową zagłębiającą się między domy. Ale i przy niej nie stały żadne garaże. Wąska wstęga asfaltu prowadziła bezpośrednio na tyłach kamienicy, w której mieszkał Ramirez. Po przeciwnej stronie znajdował się maleńki prostokątny parking na sześć samochodów. Stały na nim cztery pojazdy, trzy stare graty i srebrzysty porsche ze złotym napisem „Mistrz” na tablicy rejestracyjnej. Nie dostrzegłam nikogo we wnętrzach pozostałych aut.

Za placykiem ciągnął się drugi szereg starych kamienic. Stwierdziłam, że to doskonałe miejsce do prowadzenia obserwacji czy podsłuchu, lecz i tam nie dostrzegłam nigdzie niebieskiej furgonetki.

Dojechałam uliczką do końca i skręciłam w przecznicę, zamierzając stopniowo zataczać coraz większe kręgi wokół mieszkania boksera. W dość krótkim czasie sprawdziłam wszystkie alejki i uliczki w całej okolicy, lecz nigdzie nie było nawet śladu Morelliego.

W końcu wróciłam na ulicę Starka i tu podjęłam poszukiwania furgonetki. Kiedy dotarłam do większego kompleksu garaży i zaułków, zaparkowałam jeepa i poszłam dalej pieszo. O wpół do pierwszej miałam już serdecznie dosyć łażenia między brudnymi, cuchnącymi garażami. Z nosa zaczynała mi schodzić skóra, włosy kleiły się do spoconego karku, a pasek ciężkiej torebki boleśnie wrzynał mi się w ramię.

Zanim dotarłam z powrotem do jeepa, rozbolały mnie jeszcze nogi, stopy paliły tak, jakbym chodziła po rozżarzonych węglach. Oparłam się ramieniem o drzwi auta i sprawdziłam, czy faktycznie podeszwy butów nie nadtapiają się od upału. Wreszcie zauważyłam, iż Lula oraz Jackie znowu sterczą na swoim posterunku przy pobliskim skrzyżowaniu, i pomyślałam, że nie zaszkodzi po raz drugi z nimi porozmawiać.