Z wściekłością zacisnęłam palce na kierownicy, ze wszystkich sił starając się zachować spokój. Dojechałam na południe aż do ulicy State, skręciłam w nią i skierowałam się w stronę alei Hamilton. Dopiero tutaj poczułam się w znajomym, bezpiecznym otoczeniu, gdzie mogłam przystanąć i się zastanowić. Wjechałam na parking przed supermarketem i przez jakiś czas siedziałam za kierownicą. Powinnam złożyć na policji oficjalną skargę na Ramireza, lecz całym sercem tęskniłam do przytulnego zacisza własnego mieszkania. Nie byłam zresztą pewna, jak na komendzie zinterpretują ten incydent z Ramirezem. To prawda, że wcześniej mi groził, ale siedząc w samochodzie naprzeciwko wejścia do sali treningowej ewidentnie go sprowokowałam. Nie było to najmądrzejsze z mojej strony.
Od chwili, kiedy bokser niespodziewanie pojawił się obok mnie, wciąż byłam silnie zdenerwowana. Dopiero tu, na śródmiejskim parkingu, zaczęłam się powoli opanowywać. Powróciło uczucie wycieńczenia i dał o sobie znać ból. Odczuwałam dokuczliwe palenie skóry twarzy, bolały mnie też ramiona, ale na szczęście puls z wolna powracał do normy.
Nie oszukuj się, stwierdziłam w końcu, i tak nie masz zamiaru jechać dziś na komendę policji. Wygrzebałam z dna torebki wizytówkę Dorseya, gdyż przyszło mi do głowy, że będzie to najbezpieczniejszy sposób pożalenia się na swój los. Wybrałam numer telefonu, a gdy włączyła się automatyczna sekretarka, podałam swoje nazwisko i poprosiłam, żeby do mnie oddzwonił. Nie chciałam mówić, o co chodzi. Bałam się, że nie dam rady dwukrotnie relacjonować szczegółów zajścia.
Wysiadłam z jeepa, weszłam do sklepu i kupiłam paczkę mrożonego soku z winogron.
– Miałam wypadek – oznajmiłam sprzedawcy. – Rozcięłam sobie wargę.
– Może powinna pani pójść do lekarza?
Naderwałam opakowanie i przytknęłam kostkę lodu do opuchniętej rany.
– Och! – jęknęłam. – Teraz już znacznie lepiej.
Wróciłam do auta, uruchomiłam silnik i wrzuciłam wsteczny bieg. Zaledwie ruszyłam, huknęłam w maskę wjeżdżającego na parking samochodu. Przed oczyma mi pociemniało, miałam wrażenie, że tonę. Proszę cię, Boże, szepnęłam w duchu, oby tylko nie było silnego wgniecenia.
Wysiadłam z jeepa równocześnie z kierowcą tamtego wozu. Oboje zaczęliśmy szacować straty. Na szczęście jego samochód w ogóle nie ucierpiał. Nie było żadnego wgniecenia, zarysowanego lakieru, nawet smugi na grubej warstwie woskowej pasty. Natomiast prawy tylny błotnik jeepa wyglądał tak, jakby ktoś wypróbowywał na nim tępy otwieracz do konserw.
Mężczyzna przyjrzał mi się uważnie.
– Jakaś sprzeczka? – zapytał.
– Nie, miałam wypadek.
– Więc to chyba nie jest pani szczęśliwy dzień.
– Ostatnio w ogóle nie miewam dobrych dni.
Ponieważ to ja spowodowałam wypadek, ale jego samochód w ogóle nie ucierpiał, zapisaliśmy tylko nawzajem numery naszych polis ubezpieczeniowych. Zerknęłam po raz ostatni na błotnik jeepa i przeszył mnie dreszcz grozy. Mimo woli zaczęłam się zastanawiać, czy samobójstwo nie byłoby lepsze od przyznania się do winy przed Morellim.
Rozległo się brzęczenie telefonu. Wskoczyłam z powrotem za kierownicę i sięgnęłam po aparat. Dzwonił Dorsey.
– Chcę złożyć oficjalną skargę na Ramireza – oznajmiłam. – Uderzył mnie pięścią w usta.
– Gdzie to się stało?
– Na ulicy Starka.
Zrelacjonowałam mu przebieg zajścia, nie zgodziłam się jednak, by przyjechał do mego mieszkania i spisał zeznanie. Wolałam nie ryzykować, że natknie się tam na Joego. Obiecałam, że jutro wpadnę do komendy i podpiszę oświadczenie.
Wzięłam prysznic i otworzyłam pudełko lodów na kolację. Regularnie co dziesięć minut wyglądałam na parking, wypatrując Morelliego. Postawiłam jeepa w odległym kącie placu, gdzie nie docierało zbyt wiele światła. Postanowiłam, że jeśli uda mi się w spokoju przeżyć tę noc, z samego rana pojadę do warsztatu Ala i poproszę go o błyskawiczne usunięcie wgniecenia. Nie miałam jedynie pojęcia, czym zapłacę za tę naprawę.
Oglądałam telewizję do jedenastej, wreszcie poszłam do łóżka. Przeniosłam klatkę Rexa do sypialni, żeby mieć jakieś towarzystwo. Ramirez nie dzwonił, ale Morelli także się nie pokazał. Sama nie wiedziałam, czy powinnam z tego powodu odczuwać ulgę, czy też być zawiedziona. Nie miałam pojęcia, czy Joe jest gdzieś w pobliżu i prowadzi nasłuch, zgodnie z umową zapewniając mi ochronę, dlatego też ułożyłam pod ręką, na nocnym stoliku, pojemnik z gazem, przenośny aparat telefoniczny oraz rewolwer.
Telefon zadzwonił o wpół do siódmej rano.
– Pora wstawać – oznajmił Morelli.
Zerknęłam na budzik.
– Żartujesz? Przecież to prawie środek nocy.
– Byłabyś już na nogach co najmniej od godziny, gdybyś musiała spać w ciasnym wnętrzu nissana sentry.
– Skąd wytrzasnąłeś tego nissana?
– Odstawiłem furgonetkę do przemalowania i usunięcia wszystkich anten z dachu. Udało mi się też skombinować nowe tablice rejestracyjne. Właściciel warsztatu wypożyczył mi na dzisiaj inny wóz. Przyjechałem po zmroku i zaparkowałem na ulicy Mapie, na tyłach parkingu za twoim domem.
– Zatem ochraniałeś mnie w nocy?
– Przecież nie mogłem przepuścić takiej okazji i nie podsłuchać, jak się rozbierasz i kładziesz do łóżka. Co to za dziwne turkotanie rozlegało się przez całą noc?
– Rex biegał w swoim kółku.
– Zdawało mi się, że jego klatka stała w kuchni.
Nie miałam odwagi się przyznać, że czułam się osamotniona i bezbronna, dlatego skłamałam:
– Wyszorowałam zlew w kuchni, a on nie znosi zapachu środków czyszczących, dlatego przeniosłam go na noc do sypialni.
Przez chwilę w słuchawce panowała cisza.
– Przełożę to na swój język – odezwał się wreszcie Joe. – Byłaś przerażona, czułaś się samotna, więc postanowiłaś spędzić noc w towarzystwie chomika.
– No cóż, przeżywam trudne chwile.
– Nie musisz się tłumaczyć.
– Byłam przekonana, że wyjechałeś z Trenton w obawie przed dociekliwością Beyersa.
– I chyba tak zrobię. W tym samochodzie jestem widoczny z daleka. Mam odebrać furgonetkę o szóstej wieczorem, wtedy wrócę.
– W takim razie, do zobaczenia.
– Trzymaj się, łowco skalpów.
Położyłam się z powrotem, ale dwie godziny później obudziło mnie wycie alarmu w samochodzie. Zerwałam się z łóżka, podbiegłam do okna i pospiesznie rozsunęłam zasłonki. Morty Beyers właśnie skutecznie uciszał alarm, waląc w plastikową obudowę urządzenia kolbą rewolweru.
– Beyers! – wrzasnęłam, otworzywszy okno. – Co pan wyrabia, do cholery?!
– Moja żona mnie zostawiła i odjechała naszym escortem.
– Co z tego?
– Potrzebny mi inny samochód. Najpierw chciałem wziąć auto z wypożyczalni, ale w porę przypomniałem sobie o tym jeepie Morelliego. Zaoszczędzę w ten sposób trochę forsy, a jednocześnie będzie mi łatwiej go odnaleźć.
– Na Boga, Beyers! Przecież nie może pan tak po prostu wziąć sobie z parkingu czyjegoś auta! To jest kradzież! Chce pan zostać uznany za złodzieja samochodów?
– Nic mnie to nie obchodzi.
– A skąd pan wziął kluczyki?
– Stamtąd, skąd i pani, z mieszkania Morelliego. Znalazłem zapasowy komplet w szufladzie komody.
– Nie ma pan prawa postępować w ten sposób.
– Bo co? Wezwie pani policję?
– Bóg pana za to pokarze!
– Mam go gdzieś.
Beyers usiadł za kierownicą, przesunął sobie fotel i zaczął majstrować przy radiu.
Arogancki łobuz, pomyślałam. Nie tylko zamierzał ukraść mi samochód, ale w dodatku szykował go tak, jak chciał się nim posługiwać przez dłuższy czas. Chwyciłam pojemnik z gazem, wypadłam na korytarz i pognałam na dół. Byłam bosa, w samej nocnej koszuli z olbrzymim wizerunkiem myszki Miki, a pod spodem miałam jedynie skąpe majteczki. Ale w tej chwili nie dbałam o swój wygląd.
Z impetem wypadłam przez tylne drzwi i byłam już na chodniku, kiedy dostrzegłam, że Beyers opiera stopę na pedale gazu i przekręca kluczyk w stacyjce. Niemal w tej samej chwili oślepił mnie intensywny rozbłysk, przy wtórze ogłuszającego huku drzwi i elementy karoserii jeepa wyleciały w powietrze niczym snop iskier fajerwerków. Gdzieś spod silnika buchnęły płomienie i błyskawicznie ogarnęły cały wóz, przemieniając go w jaskrawożółtą kulę ognia.